Czwarty i jednocześnie ostatni dzień Colours Of Ostrava 2015 dostarczył fanom zróżnicowanych muzycznych doznań oraz emocji.
Ostatni dzień festiwalu postanowiliśmy spędzić nie tylko muzycznie, dlatego też po koncercie amerykańskiego songwritera Williama Fitzsimmonsa udaliśmy się na zwiedzanie niedawno otwartej Bolt Tower – wielkiego pieca hutniczego. Trzeba przyznać, że jest to naprawdę emocjonujące doznanie. Nie dość, że można wejść na prawie 350 metrów i podziwiać z tej wysokości cały teren festiwalowy, to sama konstrukcja prowokuje do rozmyślania na temat umiejętności naszego gatunku – wrażenie robi sam fakt, że ludzkość potrafiła zbudować coś takiego ponad sto lat temu. Poza Bolt Tower udało nam się zajrzeć również do Małego i Dużego Świata Techniki – nowe przestrzenie zagospodarowano na naprawdę ciekawe, interaktywne muzea. Jeżeli ktoś będzie chociaż przejazdem w Ostravie warto zajrzeć do Vitkovic.
Główną scenę ostatniego dnia otworzył meksykański duet gitarowy Rodrigo y Gabriela, których kilka lat temu miałem okazję podziwiać w warszawskiej Stodole. Godzinny set był tym razem jeszcze lepszy, a umiejętności duetu imponowały licznie zgromadzonej publiczności. Dla mnie jednak czarnym koniem tego dnia był występujący chwilę później na scenie Agrofert Nils Petter Molvaer z dubowym duetem z jamajki – Sly & Robbie. Projekt ten ma unikalny charakter i ruszył w tylko jedną trasę koncertową zahaczając po drodze o m.in. Warsaw Summer Jazz Days. Opinie o koncercie w warszawskim Soho były bardzo dobre, a występ w Ostravie, który udało mi się zobaczyć na żywo potwierdził, że eksperymentalne brzmienie trąbki Nilsa i świetny feeling duetu doskonale się uzupełniają.
Krótkie przygody z radosnym, ale bardzo tandetnym indie-popem od The Mispers i niezbyt porywającym elektronicznym post-rockiem od Vök nie są warte rozbudowanych opisów, ale już taneczny swing i rock’n’roll od francuzów z Electro Deluxe, którzy zamykali scenę Drive, jak najbardziej. Dynamiczny występ oparty był na charyzmatycznym wokaliście, który umiejętnie kierował publicznością i zachęcał do wspólnego śpiewania i zabawy.
Wieczór zamykał gwiazdor ostatniego dnia – popowy wokalista Mika, który największą sławę zdobył hitami ze swojego pierwszego albumu Life in a Cartoon Motion. Niestety kolejne lata kariery Miki nie przyniosły nowych przebojów, co można było usłyszeć podczas koncertu, ponieważ godzinny set w zdecydowanej większości opierał się na utworach z pierwszej płyty. Szkoda również, że Mika nie jest w stanie wyciągnąć najwyższych partii wokalnych z czego słynął kilka lat temu, a także, że nie gra już z muzykami, którzy je współtworzyli. Artyści sesyjni, którzy towarzyszyli muzykowi w Ostravie mieli miny, które można opisać jako „skończyłem studia muzyczne, a muszę grać taki tandetny pop”. Zabrakło luzu, który na szczęście nie opuszczał głównego bohatera wieczoru. Mika dwoił się i troił angażując w swój występ publiczność. Było radośnie i zabawnie dzięki czemu wszyscy opuszczali Dolne Vitkovice w świetnym nastroju.
Tegoroczna edycja Colours Of Ostrava jest już historią. Organizatorzy pokazali jednak, że doskonale czują oczekiwania festiwalowych fanów i umiejętnie dobierają program oraz towarzyszące atrakcje. Od strony technicznej festiwal wypadł znacznie lepiej niż dwa lata temu – strefy gastronomiczne były bardzo obszerne, a dostęp do piwa łatwy (świetny pomysł ze zwrotnymi kubkami - Matka Natura się cieszy!). Były to cztery, niezwykle ciekawe dni, wypełnione bardzo zróżnicowaną muzyką.