Pierwszy dzień festiwalu jest dla wszystkich rozgrzewką przed koncertami na zamku i odbywa się w byłym kościele ewangelickim. Jednakże rozgrzewka którą zgotowali nam organizatorzy stała na najwyższym poziomie, z jednym niestety wyjątkiem.
Trudna rola zespołu otwierającego festiwal przypadła czeskiemu Carpatian Castle. Zespół odważnie podjął wyzwanie i wyszedł z niego obronną ręką - grupa fanów była niewielka ale gorąco przyjęła zespół.
Jako drugi zagrał zespół Victorians - ruszyliśmy w świat steampunku, po raz kolejny - ostatnio zespół widziałem w tym samym miejscu dwa lata temu i nadal podtrzymuję że robią niezły show ale nie wybijają się ponad standard.
Po nich nastąpiła zmiana klimatu jednakże tylko pod względem rodzaju muzyki. Publiczności przybyło, widać było że zespół 1984 jest znany wśród bywalców Castle Party. Dla mnie także był to jeden wyczekiwanych koncertów, dodatkowo zbiegł się z premierą płyty koncertowej. Więc pofrunęliśmy na jednej chmurze do nieba i tak zostaliśmy do końca koncertu, odbierając fale radia niebieskie oczy Heleny i biegnąc wzdłuż koła. To była doskonała dawka transu i zimnej fali, szkoda tylko że akustyka kościoła spowodowała zlewanie się wszystkich dźwięków i często wyraźniej zespół było słychać na zewnątrz budynku.
Po tak solidnej dawce zimnej fali następny zespół pozwolił się wyciszyć wewnętrznie. To jeszcze jedna legenda polskiej muzyki - ambientowy God's Bow. Szkoda tylko że zgromadził tak niewiele publiczności - wiele osób po koncercie 1984 opuściło kościół.
Finał pierwszego dnia należał do muzyki rockowej podrasowanej metalem, przedostatnim zespołem był belgijski Skeptical Minds, który mocno rozgrzał atmosferę kościoła, pomogła temu też polska wokalistka i jej doskonały kontakt z publicznością.
Zwieńczeniem dnia był koncert Artrosis. Zespół jest świeżo po wydaniu nowej płyty ale zafundowali fanom swoiste "the best of" wplatając w występ utwory z najnowszego krążka. I mimo że nie zagrali całej przygotowanej setlisty to publiczność zadowoliła się tylko jednym bisem - zmęczenie i gorąca atmosfera wzięła górę, zespół i tak dał z siebie wszystko i schodząc ze sceny dosłownie spływał potem.
A po koncertach tradycyjnie scenę przejęli DJ-e pozwalając wyszalec się niedobitkom na parkiecie.