ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 22.11 - Olsztyn
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
 

koncerty

11.03.2000

Deep Purple w Katowicach

W ten wspaniały wieczór Spodek był pełniutki. Głowa przy głowie na sektorach siedzących i ciało przy ciele na płycie. W końcu to jedyny w Polsce koncert Purpli wespół z rumuńską orkiestrą !

Na widowni nie zabrakło znanych osobistości - na ten przykład siedzący blisko mnie Grzegorz Markowski z Perfectu rozdawał autografy do samego rozpoczęcia widowiska. "Widowisko" to zresztą jak najbardziej odpowiednie określenie na to co 3 listopada wydarzyło się wieczorem w Katowicach. Bo to nie był zwykły rockowy koncert - o nie !

Zaczęło się z pewnym, dość na szczęscie niewielkim, opóźnieniem. Mistrzem Ceremonii okazał się siwy i jakże dostojny Jon Lord zapowiadający pierwszy numer - choć prawdziwe apogeum swojej chwały przeżył troszkę później - do czego, rzecz jasna, dojdziemy. Początek bowiem głównie należał do jakże drobnego na scenie, zwłaszcza w porównaniu z Ianem Gillanem, pana Ronnie James Dio. Niemniej nie trwało to długo i wspaniali instrumentaliści z Deep Purple, dotychczas udanie akompaniujący swojemu i naszemu gościowi, przystapili, wespół z będącym w świetnej dyspozycji wokalnej Ianem, do prezentacji dokonań jednej z najwybitnieszych grup w historii ciężkiego, rockowego grania - gwiazdy wieczoru - "Królów Purpurowego Świata" ! Ciekawie było patrzeć na zgromadzoną publiczność - przekrój wieku wahał się od jakichś 10 lat do 60... Biorąc pod uwagę staż estradowy koncertującej grupy nie jest to nic dziwnego, niemniej na pewno kłującego oczy swą różnorodnością. Z pierwszej części śpiewanego występu wyróżniały się IMHO trzy kompozycje - zagrany z wielkim kopem Sometimes I Feel Like Screaming, When Blind Man Cries poprzedzony prześlicznym, orkiestrowym Adagio For Strings znanym choćby z Plutonu Stone'a tudzież mocno wydłużony (ta rozmowa gitary i organów !) Pictures Of Home.

W każdym przypadku swoje, niebanalne grosze dodawała orkiestra wydatnie podnosząc artystyczny poziom prezentowanego materiału. O tym, że Rumuni są fachmanami nie lada słyszałem, ale to co zaprezentowali katowickiej publiczności stanowiło klasę samą w sobie - bez względu na wczesniejsze opinie. Odnosi się to także (a może zwłaszcza) to dalszego przebiegu widowiska, kiedy to usłyszeliśmy ni mniej ni więcej jak tylko Concerto For Group And Orchestra (choć niecały) - uff, takiego czegoś, biorąc pod uwagę skład naszych wszystkich gości, można się było spodziewać, jednak... jednak oczekiwanie a spełnienie to zupełnie odmienne zjawiska. Wciąż mam przed oczyma wybrzmiewającą gwałtowną, wybitnie ilustracyjną muzyką orkiestrę tudzież uciekające na boki spojrzenia kiedy to podglądało się tonących zrazu w półmroku Morse'a, Lorda oraz Glovera czekających na swoją kolej. Zaś kiedy niespodzianie otaczało ich światło reflektorów... concerto przenosiło się z orkiestry na grupę i to z wielkim hukiem ! Tu wszystko warte jest wyróżnienia, choć ja wspomnę li tylko kapitalne sola mistrza Lorda na Hammondzie... - wielka, doprawdy szkoda, iż część publiki zgromadzona na płycie darowała sobie tę część występu - ja rozumiem, że przy orkiestrowej muzyce trudno podskakiwać machając włosami na wszystkie strony, ale - litości - mamy wszak do czynienia z zespołem, który w latach 70-tych wprowadził ciężkie granie w absolutnie artystyczny kanon - więcej zatem szacunku tudzież muzycznej tolerancji panowie. Malkontenci zaczęli się tłumnie schodzić dopiero, gdy zagrzmiał znakomity Perfect Strangers intonując finałową - niestety - odsłonę właściwego spektaklu. Ale co to była za odsłona ! Energia, magia, energia, magia i tak na przemian ! Absolutny szczyt kulminacyjny przypadł kiedy popisujący się Steve Morse zaintonował to czego domagali się wszyscy - niesmiertelny riff zwiastuący kultowy kawałek Smoke On The Water !! To trzeba było zobaczyć - szalejąca płyta, a i goście siedzący dookoła mnie wpadli w prawdziwą ekstazę - zresztą trudno było nie wpaść ! Na scenie Ian wespoł z Dio, a do tego my - jakieś kilka tysięcy fanów - krzyczących zgodnie: Smoke On The Water, The Fire In The Sky !- zaiste porywający widok. Nie darmo Gillan non - stop powtarzał jak nakręcany: Thank You - You Are Fantastic ! Tak - byliśmy zapewne (niech żyje skromność ! :-)) fantastic, ale przecież jeszcze bardziej fantastic było to co działo się na naszych oczach !

Ech... - każdy, choćby najwspanialszy show dochodzi kiedyś do obowiązkowych bisów... W Katowicach były dwa - oba niezwykle atrakcyjne. Na początek Black Night, po nim zaś Highway Star. Oklaski, oklaski, oklaski, reflektory niespodzianie znowu ciemnieją co pociąga za sobą jeszcze potężniejszą wrzawę. A nuż wyjdą na trzeci bis ? Nie wyszli - światła zalały scenę jasnym potokiem dając znać, iż ten wspaniały wieczór dobiegł końca - szkoda... W związku z tym co widziałem nasunęła mi się pewna refleksja - tak w ogólności to nie przepadam za indywidualnymi popisami instrumentalistów, jednak w tym wypadku były one dziwnie na miejscu - zarówno to co wyczyniał Steve Morse jak i siedzący za bębnami Ian Paice wywoływało zachwyt bez cienia znużenia. Szczególnie zapadł mi w pamięci moment, kiedy perkusista jedną tylko reką (drugą trzymał demonstracyjnie przy głowie) przedstawił porywającą szybkością i precyzją sekwencję - zaiste wielka klasa.

To chyba tyle mojej relacji- mogę jedynie dodać na sam koniec, że 3 listopada zaliczyłem zdecydowanie najlepszy koncert w tym roku i jeden z najlepszych w życiu. To nic, że do samego zaśnięcia męczył mnie szum w uszach także nie byłem w stanie przesłuchać najbardziej oczekiwanej płyty roku, którą właśnie otrzymałem - nowego Pain Of Salvation. Płyty można wszak posłuchać zawsze, zaś takie widowiska zdarzają się wyjątkowo.

 

kolejne koncerty

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.