Ostatnimi czasy twórczość Porcupine Tree brzmi ostrzej niż do tej pory bywało, nic więc dziwnego, ze łatwiej przyswajalne utwory rockowe musiały znaleźć sobie nowe miejsce stałego pobytu. No i trafiły na album "Blackfield", będący wspólnym dziełem Stevena Wilsona i izraelskiego artysty Aviva Geffena.
"Blackfield" od pierwszych chwil przywołuje skojarzenia z "Lightbulb Sun" Porcupine Tree, lecz szybko okazuje się, że podobieństwo obu płyt jest tylko powierzchowne. Urok dziesięciu zamieszczonych na albumie utworów można czasami docenić w pełni tylko nakładając słuchawki i mając przed sobą długi, spokojny weekend, kiedy nic nie jest w stanie zakłócić odbioru tej niezwykłej muzyki.
Wielbicieli Stevena Wilsona może zdziwić fakt, ze żaden z utworów nie trwa dłużej niż 4 minuty i czasami przychodzi żałować, że tylko tyle... Tym bardziej, że od strony tekstowej jest to bez wątpienia jedno z największych osiągnięć Wilsona.
Wrażenie, jakie płyta wywiera nie słabnie wraz z kolejnym jej przesłuchaniem; wręcz przeciwnie, ukryta w jej brzmieniu magia uwodzi słuchacza coraz mocniej, że aż trudno się od niej uwolnić.
RS: Dlaczego chciałeś nawiązać współpracę ze Stevenem?
Aviv: Bo uważam go za niezwykłego artystę i producenta. Szczerze mówiąc, nie jestem fanem prog rocka i czasami z trudem przychodzi mi słuchać 45-minutowych solówek Stevena na gitarze. Ale wiem, że tak naprawdę chodzi nam o to samo i mamy podobne cele. Uważam siebie za hipisa nowej ery, dziecko-kwiat z zatrutymi kolcami. Chyba jestem jedynym buntownikiem w Izraelu: wypowiadam się przeciwko polityce rządu, przeciwko naszej obecności na terytoriach okupowanych. Odmówiłem też odbycia służby wojskowej, co nie było łatwe, gdy mój kuzyn był Ministrem Spraw Wewnętrznych. W 1995r. zorganizowałem marsz pokojowy razem z Icchakiem Rabinem, w którym wzięło udział 300 tysięcy osób. Kiedy Rabin został zastrzelony na moich oczach, poczułem, że muszę dalej walczyć. Steven nigdy nie porusza w swoich utworach kwestii politycznych i jest to jedyna dzieląca nas różnica.
RS: Jakie utwory przywiozłeś ze sobą do studia?
Steven: "Blackfield" i "Lullaby", które nie nadawały się dla Porcupine Tree. Reszta zamieszczonych na płycie utworów to kompozycje Aviva albo efekt naszej współpracy.
RS: Które utwory napawają was największą dumą?
Aviv: "Pain" i "Summer". Ale tak naprawdę podobają mi się wszystkie.
Steven: Ja bardzo lubię "Summer", "Open Mind", "Cloudy Now", "Lullaby"... tak naprawdę też lubię wszystkie. Żaden z nich nie okazał się też specjalnie trudny; cały album powstał niemal bez wysiłku.
RS: Każdy z was jest autorem tekstów. Opowiedzcie coś więcej o ich powstawaniu. Który z utworów powstał najszybciej?
Steven: W moim przypadku "Cloudy Now", bo był to prezent urodzinowy dla Aviva. W jego wykonaniu stał się wielkim przebojem i nigdy nie myślałem, ze trafi na album "Blackfield". Napisałem go dla zabawy, ale wyszedł tak zgrabnie, że postanowiliśmy go umieścić na płycie.
RS: Teksty są bardzo mroczne i osobiste. Czy naprawdę doświadczacie aż tylu emocjonalnych zawirowań?
Steven: Wypowiadałem się już wcześniej na temat "mrocznych" aspektów mojej twórczości - słowa są dla mnie swoistym catharsis; dzięki nim mogę się zmierzyć z wieloma trudnymi aspektami mojej osobowości. Dla wielu pojawiających się w moich tekstach tematów inspiracją stały się moje uczucia i emocje, inaczej nie potrafiłbym pisać o nich tak przekonująco. Teksty na albumie "Blackfield" są bardziej bezpośrednie i może nie tak wyszukane jak zwykle, ale o to nam właśnie z Avivem chodziło: by wszystko było proste.
Aviv: Moje teksty są mroczne, bo przyszło mi żyć w mrocznych czasach. Nie wierzę w żadne kamienie ani święte miejsca. Dla mnie nie jest ważne pytanie: "Czy wierzę w Boga" lecz "Czy Bóg wierzy we mnie?" Żyjąc w Izraelu stałem się smutnym człowiekiem. Świat staje się coraz bardziej zimny, życie toczy się szybciej, a wszystkim rządzi szalony kowboj. Czasami czuję się tak, jakbym żył po drugiej stronie CNN.
RS: Jak opisalibyście wasze wspólne dzieło osobom, które jeszcze nie miały okazji go posłuchać?
Steven: Klasyczne, melancholijne piosenki z bardzo bogatą i ciepłą produkcją.
Aviv: Przypomina Radiohead, lecz jest o wiele lepszy. Nie można powiedzieć, że jest to klasyczny album rockowy - to jakby muzyczne spotkanie ELO i Pink Floyd, bardzo w nastroju lat 70. Trudno porównać jego brzmienie do czegokolwiek innego, bo razem ze Stevenem pochodzimy z tak bardzo odmiennych kultur. Dzięki temu album brzmi bardzo świeżo.
RS: Czy możemy spodziewać się nowych albumów Blackfield w przyszłości?
Steven: na pewno.
Aviv: Z pewnością nagramy razem jeszcze kilka płyt!