Janusz Panasewicz, wokalista legendy polskiego rocka, formacji Lady Pank, całkiem niedawno wydał swój drugi solowy album. I to właśnie on stał się głównym tematem naszej rozmowy z artystą…
Mariusz Danielak: Proszę pozwolić, że naszą rozmowę zacznę nie od muzyki, czy tekstów zawartych na pańskim albumie, lecz od samej formy wydania krążka. Skąd pomysł na taką gustowność i te pomieszczone wewnątrz pudełeczka fotografie, korespondujące z tytułem całości?
Janusz Panasewicz: Myślę, że wynika to z tego, iż żyjemy w czasach, w których płyty nie najlepiej się sprzedają. Obserwowałem, jak ludzie wydają te płyty - plastykowe pudełeczko, jakaś jedna kartka, nazwisko - i zacząłem myśleć, aby jakoś fajnie wydać ten album. Żeby słuchacz, który go kupi, miał przyjemność w jego trzymaniu, oglądaniu go. Rzuciłem tytuł płyty – Fotografie - i Gosia Taklińska z Universalu zaczęła nad tym myśleć. Mieliśmy już zdjęcia z sesji zdjęciowej zrobione przez Jacka Porębę, zaczęliśmy więc kombinować. Ona co jakiś czas podsyłała mi projekty i propozycje mówiąc: słuchaj, jak Fotografie, to może w formie zdjęć polaroidowych, jakichś luźnych kartek. Zatem to w ten sposób się odbyło. Na początku był tytuł płyty a potem zaczęło się to kręcić.
To skoro mowa o tym tytule. Mam wrażenie, że te tytułowe Fotografie to takie obrazki z pana życia, opisane w poszczególnych kompozycjach. Czy tak należy interpretować ten tytuł?
Dokładnie tak. Może obrazki nie z całego życia, bo to raczej zapis moich przemyśleń z ostatniego okresu, powiedzmy z ostatniego roku. To były przemyślenia, które sobie tam gdzieś notowałem, oczywiście mając muzykę, bo ja teksty piszę do muzyki. Więc to w ten sposób powstawało. To są zapiski, opowieści, moje spostrzeżenia i doznania o czasie dosyć mi bliskim.
W wielu tekstach wyczuwam nostalgię i tęsknotę za tym co już minęło. Faktycznie lubi pan wracać do przeszłości?
Ja wiem? Czasami nie. Jak powiedziałem wcześniej, te teksty dotyczą ostatniego roku. Czasami miałem takie przemyślenia, zatem to nie jest tak, że na co dzień myślę o przeszłości. Tutaj konkretnie muzyka - w większości Johna Portera – mnie tak nastrajała. Byłem w tym czasie w różnych miejscach i mając tę muzykę patrzyłem i obserwowałem popadając w pewien nastrój. Cóż, ja się rzeczywiście nie najgorzej czuję w takich klimatach.
Wydaje mi się, że takie swoiste credo wygłasza pan w Nie ma w życiu ważnych spraw śpiewając „to co najważniejsze, to by po prostu w życiu żyć”. To czym jest dla pana prawdziwe życie?
Obserwując ten współczesny świat, taki który mnie teraz otacza myślę, że ludzie są w tym wszystkim strasznie zabiegani. Ciągle jest rozmowa o kasie, o jakichś takich doczesnych sprawach. Wiem, że każdy chciałby mieć więcej pieniędzy, bo wtedy na więcej można sobie pozwolić. Ale czy tak naprawdę, jak masz to jedno życie, czy to jest najważniejsze i czy to jest tak naprawdę istotne? Ja się często nad tym zastanawiam, bo widzę ludzi, którzy skromnie żyją i są szczęśliwi. Żyją tym swoim życiem, zupełnie nie na pokaz, zupełnie do środka, do siebie. Coś tam sobie piszą, mają jakichś tam przyjaciół. Weźmy taki przykład - co weekend ginie w wypadkach po 35 osób. Gdzieś pędzą, ciągle gdzieś chcą być. A tymczasem samo życie - to zwykłe, fizyczne życie - jest jak się okazuje najważniejsze.
A który z tekstów ma dla pana szczególne znaczenie?
Wszystkie mają znaczenie, bo wszystkie są w jakiś sposób ze mną związane. Choć nie tylko ze mną, bo w niektórych piosenkach pisałem też o sytuacjach bliskich mi znajomych. Zatem nie są to jakieś wydumane historie, tylko dotyczące konkretnych osób, które ja znam i które znalazły się w swoistych życiowych tarapatach, kłopotach. Ja to obserwowałem a oni dzielili się ze mną, opowiadali te historie. Więc to jest zapis nie tylko mojego patrzenia, ale również tego co mówili moi bliscy i znajomi, co przeżywali, co było dla nich ważne. To jest taki zapis dość wąskich, szczególnych sytuacji, które mnie w jakiś sposób dotyczyły. Fajne jest to, że pojawia się pewien odzew na te teksty. Ktoś dzwoni albo pisze, że jakiś tekst kojarzy mu się z tym, w jaki sposób płynie jego życie. Pisałem na przykład o konkretnej osobie, oczywiście bez nazwisk, o kimś kogo znam, a tymczasem ktoś inny miał podobną sytuację. To jest fajne, że do kogoś tam się trafia.
Za wszystkie teksty odpowiada pan, jednak muzykę aż do siedmiu kompozycji skomponował John Porter. Jak doszło do tej współpracy?
My z Johnem znamy się od bardzo wielu lat. On sam gra bardzo długo w Polsce, graliśmy też wspólne koncerty, gdzieś spotykaliśmy się na wspólnym graniu, ja z Lady Pank, on ze swoim zespołem Porter Band. Więc znamy się od lat a poza tym okazało się, że mamy takiego wspólnego literackiego idola – Charlesa Bukowskiego. I to też nas jakoś zbliżyło, gdzieś tam sobie o tym rozmawialiśmy. Kiedyś napisałem do niego maila, czy ewentualnie czegoś by dla mnie nie napisał? Bo ta jego muzyka była zawsze obok mnie, gdzieś w powietrzu. W odpowiedzi otrzymałem osiem piosenek i pojawiła się możliwość zabrania za płytę. Nie spodziewałem się tego zupełnie. Liczyłem na 2 – 3 piosenki a tymczasem dostałem tego tyle, że miałem cały szkic do tego, co robić. Była to dla mnie wielka przyjemność.
Pozostałe trzy utwory skomponował Kuba Galiński, na Fotografiach postać dosyć istotna, jest tu wszak nie tylko autorem muzyki, realizatorem i osobą odpowiadającą za miks, ale też gra na gitarze i instrumentach klawiszowych. Biorąc pod uwagę fakt, że to twórca z nieco młodszego pokolenia oraz to, że chyba wcześniej nie współpracowaliście, mocno mu pan zaufał…
Tak. Nie znałem Kuby osobiście. Znałem go jako producenta płyt śpiewających dziewczyn - Ani Rusowicz i Anki Dąbrowskiej. Dostał ode mnie kompozycje Johna, takie jeszcze bardzo surowe, szkicowe i zaczął nad tym siedzieć. Przyniósł mi je po iluś tam dniach mówiąc: słuchaj, ja mam pomysł na to, wiem jak je nagrać. I rzeczywiście, spotkaliśmy się po jakimś czasie, zaczęliśmy słuchać tych zrobionych przez niego kompozycji. Stwierdziłem, że można w tym kierunku iść, że to jest dobra droga. Jakoś się polubiliśmy i zaczęliśmy wspólnie pracować. Nie ukrywam, że miałem propozycje nagrywania z innymi kompozytorami, stwierdziłem jednak, że z Kubą fajnie mi się pracuje przy tych kompozycjach Johna. On zaproponował mi też kompozycje swoje, które na początku kompletnie nie miały linii melodycznych. To były jakieś akordy, do których sobie siadaliśmy w piwnicy – on przy fortepianie, czy gitarze, ja ze słuchawkami na uszach – i zaczynałem śpiewać pięć, czy dziesięć wariacji na temat każdej z melodii. Coś improwizowałem a on to wszystko nagrywał, po czym wybieraliśmy najfajniejsze momenty. Potem próbowałem zaśpiewać jeszcze inaczej i składaliśmy to w całość. Była to zatem taka wspólna robota zarówno przy piosenkach Johna, jak i tych Kuby. Tak, zaufałem mu i zupełnie tego nie żałuję.
To ciekawe co mówi pan o kompozycjach przyniesionych przez Galińskiego – że były jeszcze takie surowe, bez linii melodycznych… Bo moim zdaniem wśród skomponowanych przez niego rzeczy są chyba dwa największe na tym albumie hity o radiowym potencjale - Między nami nie ma już i Nie zamykaj okien. Czy podczas rejestracji tych numerów też tak to czuliście?
Szczerze mówiąc – nie, bo nie wiedzieliśmy, jak nam pójdzie z piosenkami Johna. On czekał też na teksty i jak ja to zacznę śpiewać. Na początku myśleliśmy o Autostradą…, bardzo fajnym numerze, który kończy płytę, a który nawet nie wiedzieliśmy czy ostatecznie znajdzie się na płycie! Więc była to dość twórcza ale i żmudna robota. Natomiast wracając do tych wspomnianych numerów. Kuba faktycznie przyniósł pewne akordy i ja wymyślałem te kompozycje razem z nim. On je rejestrował a ja śpiewałem różne wariacje. Improwizowałem na tych podkładach i tak sobie to poukładaliśmy. Ale szczerze mówiąc nie mieliśmy takiego założenia, że będą to kawałki radiowe. Chociaż… jak teraz patrzę na nie, to one rzeczywiście są radiowe.
Fotografie to chyba album bardziej gitarowy i rockowy, niż jego poprzednik. Takie było pana założenie, czy może po prostu wyszło to w naturalny sposób?
Takie oczywiście były założenia. Od początku miało być inaczej, niż na mojej pierwszej płycie. Tam było inaczej, bo chociażby było kilku kompozytorów. I ja tam coś robiłem, i Bodek Kowalewski, i Krzysiek Kieliszkiewicz. Różni ludzie przynosili kompozycje na tamtą płytę. Potem trzeba było to jakoś aranżacyjnie opanować. Natomiast tutaj, mając praktycznie większość kompozycji Johna Portera, skupiliśmy się na tym, że ma być gitarowo i rockowo. Więc było nam nieco łatwiej. I takie założenie było od początku - żeby to była zupełnie inna płyta.
Ciekawi mnie, czy muzyka którą słyszymy na Fotografiach, jest wypadkową pana muzycznych fascynacji? Na albumie słychać wszak i mocno oldschoolowe klawisze i gitarę pachnącą latami sześćdziesiątymi.
Pewnie że tak! Ja lubię takie rzeczy i lubię, jak ktoś posługuje się takimi środkami wyrazu. Ale ten album wynika też z fascynacji muzycznych Johna Portera. On sam lubi też takie rzeczy. Są zatem gitary na takich dziwnych przesterach, których się dziś nie używa, Hammondy, oldchoolowe klawisze. To był też od początku pomysł Kuby Galińskiego, który powiedział, gdy się spotkaliśmy, że fajnie byłoby z tymi numerami pójść w tym kierunku. Stwierdziłem, że mi to odpowiada, bo takich rzeczy słuchałem od wielu lat i takie płyty mam w domu.
Zastanawiam się, jak znalazł pan czas na ten solowy album, wszak w obozie Lady Pank ostatnio sporo się działo. Jednym słowem, czy Fotografie goniły jakieś terminy, pracy towarzyszyła pewna nerwowość?
Nie, nie było czegoś takiego. Jakoś się to naturalnie ułożyło. Przygotowywaliśmy się do takiej trasy akustycznej z Lady Pank, którą skończyliśmy i to akurat nie przeszkadzało. Trochę przy promocji tego mojego albumu trzeba było się naginać, bo w weekendy nie mogłem już nigdzie bywać. Graliśmy te akustyczne koncerty w Polsce, nad którymi trzeba było się mocniej skupić. Ale przy samej pracy nad płytą to zupełnie nie przeszkadzało. To był listopad, grudzień, styczeń… Wtedy niewiele się działo w Lady Pank, poza tym, że czasami coś graliśmy, ale jakoś sobie z tym poradziliśmy. W zasadzie wszystko można zrobić, jak się logicznie pomyśli i wcześniej poukłada.
To na koniec jeszcze pytanie o przyszłość? Padło słowo promocja, zatem czy jest szansa na koncertową odsłonę Fotografii?
Naturalnie, że tak. Wydaje mi się, że od piątego maja ruszymy już z próbami tej płyty. Ale będziemy też próbować inne rzeczy. Ja chcę powrócić do pierwszej płyty i zagrać z niej klika piosenek. Chcę też zagrać ze dwa numery, które nie zmieściły się ani na tamtej, ani na tej płycie, a które pasują mi koncertowo. Myślę, że te próby potrwają ze dwa tygodnie i wierzę, że w miarę możliwości będziemy grać. Chcemy sobie przygotować taką trasę po wakacjach, bo wiadomo, że w wakacje to ciężko coś takiego zorganizować. Zatem myślę o trasie po fajnych miejscach w Polsce. Może 10, 12 a może i 20 koncertów, jak się uda. Nie ukrywam jednak, że może się zdarzyć, iż w wakacje, w miarę możliwości i zapotrzebowania, gdzieś się pojawimy. Co do szczegółów będę informował na swojej stronie.
Rozmawiał: Mariusz Danielak
Zdjęcie: Jacek Poręba