AR:. Kiedyś w naszym pierwszym wywiadzie 16 lat temu powiedziałeś "muzyka to jest nasze kosztowne hobby" - Czy coś się zmieniło w tej materii?
D.B.: Nic się nie zmieniło - bo nie mogło. W Polsce, jeżeli człowiek nie decyduje się na granie weselne ewentualnie na sezonowe granie w "ogródkach" przy kawiarniach, muzykowanie zawsze będzie tylko kosztownym hobby. Mówię to - abstrahując oczywiście od wąskiej wybranej grupy artystów, którzy mają ugruntowaną pozycję i racji zaiksowych tantiem mogą spokojnie tworzyć nie martwiąc się o kredyty. Pozostali w swojej olbrzymiej masie (bo muzykujących jest dość dużo) dzielą się z grubsza na tych którzy nieustannie stają na rzęsach aby swoim działaniem wejść do tej "najwyższej" kasty oraz na tych , którzy robią swoje popadając z czasem w otępienie. Jedni i drudzy są oczywiście po równo zatopieni w morzu frustracji - pierwsi że robią wszystko co mogą i nic z tego nie wychodzi a drudzy że nic nie robią i że też z tego nic nie wychodzi. Oczywiście jestem w tej ostatniej grupie.
Jednakże jeśli mam być zupełnie szczery - to słowo "hobby" użyte do określenia naszej muzyki wydaje mi się dość niezręczne. Hobby kojarzy się z przyjemnym spędzaniem czasu po pracy i czerpaniu satysfakcji z robienia różnych mniej lub bardziej ciekawych rzeczy. I w tym kontekście hobbystyczne muzykowanie określa "niedzielne" brzdękanie przy piwie, mające na celu osiągnięcie satysfakcji - kiedy ktoś na imprezie przyjacielskiej lub rodzinnej, pomiędzy jednym a drugim ogórkiem powie: "a Romek to na prawdę fantastycznie gra na tej gitarze - prawda?" - "no jasne a Tadek świetnie śpiewa - dają czadu chłopaki jak nie wiem - powinni to gdzieś nagrać i wydać przecież". Nie, Lizard to zdecydowanie nie jest hobby. Lizard to ciężka praca i wielka pasja - a że nie ma z tego żadnych pieniędzy - trudno - mam to gdzieś.
AR:. Odniosłem wrażenie, że jako aktywny uczestnik sceny rockowej nie do końca wierzysz w komercyjny sukces ambitnego grania, w latach 70tych taka muzyka cieszyła się ogromnym zainteresowaniem. Co mogło albo w bardziej aktualnym ujęciu - co może wpłynąć na komercyjny sukces takiej muzyki?
D.B.: Wiara nie ma tu nic do rzeczy - po prostu tak jest i koniec. Ambitne granie jak to nazwałeś miało swoje pięć minut gdzieś pomiędzy 67 a 77 rokiem dlatego że rynek komercyjny był w stanie taką fanaberię wchłonąć i spożytkować. Teraz kiedy rynkowi taka muzyka nie jest potrzebna - nie ma mowy o żadnym komercyjnym sukcesie. Ale to przecież dotyczy nie tylko muzyki. Popatrz na film - analogia jest oczywista. A literatura? Już sam wygląd dzisiejszej książki mówi sam za siebie: groteskowa przepaść pomiędzy "normalnym" książkami wydawanymi 30, 40 ,50 lat temu a dzisiejszymi edytorskimi potworami jest znakiem naszych czasów. Liczy się fasada - krzykliwy efekciarski tytuł - byle zachęcić do kupna - w środku może być papka. Zupełnie upraszczając - gdyby artyści tworzyli coś co wg ich uznania powinno stymulować odbiorców to wszystko byłoby ok. Ale - w Polsce szczególnie - artyści produkują rzeczy które podobają się ludziom a nie które mają się im podobać. To równia pochyła - ale - trzeba to wyraźnie podkreślić - za obopólną zgodą wszystkich zainteresowanych.
AR:. Pierwsze wydawnictwo "Nocy Żywych Jaszczurów" powstało przy wsparciu osób prywatnych, związanych z listą dyskusyjną Pawn Hearts.
D.B.: Tak, to był bardzo pozytywny sygnał dla zespołu - nieznana grupa z Bielska o której mało kto słyszał (internet był jeszcze wtedy w powijakach) a tu nagle ludzie się skrzykują i w efekcie można tłoczyć płytę. To były czasy, gdy wydanie samemu materiału graniczyło z cudem. Pomijam całą papierkową robotę (uzyskanie pozwoleń, rejestracja w Zaiksie, która dziś nie jest obowiązkowa gdy wydaje się własny materiał) - koszty samego tłoczenia były tak ogromne że gdyby nie pomoc fanów - płyta po prostu by się nie ukazała. Powstanie samej płyty nie wspominam jednak dobrze - był to moment w którym już coś się zepsuło wewnątrz zespołu ale o tym będzie jeszcze czas opowiedzieć.
AR:. Pamiętna wycieczka do Holandii, wtedy przy okazji powstał materiał do oficjalnego bootlega koncertowego, gdybyś wtedy miał świadomość, że to było nagrywane - zmieniłbyś coś w repertuarze? Z nieoficjalnego nagrania powstało całkiem oficjalne wydawnictwo.
D.B.: Chyba nic specjalnie bym nie zmienił bo Lizard w tamtym czasie grał mniej więcej podobny materiał na wszystkich koncertach: trzon repertuaru stanowiły utwory z pierwszej płyty - uzupełnione z reguły "21 st Schizoid Man" i Bez Litości cz1. W Holandii wyjątkowo zagraliśmy premierowy Bez Litości 2 - w efekcie bootleg jest dość ciekawym zapisem. Pod względem brzmieniowym pozostawia wiele do życzenia - ale z drugiej strony taka jest właśnie uroda bootlegów.
AR:. jeszcze odnośnie tych koncertów - świat usłyszał "Bez Litości part II", które chyba nie zostało do tej pory wydane. Była to taka wasza koncertowa szpila, przypadkiem nie planujesz wydania tego utworu? Może jako wzbogacona wersja debiutu "W Gallerii Czasu"?
D.B.: Ale - o ile wiem - właśnie na reedycji pierwszej płyty dokonanej przez MMR ten utwór właśnie się znalazł jako bonus… No chyba że mi coś umknęło Nie przeceniałbym roli tego utworu - jest bardzo dobry ale… mamy w tej chwili materiał który nie potrzebuje dopalaczy - mało tego - słuchając go w kontekście nowego materiału - coraz bardziej jestem przekonany że jego czas już minął. Obie części Bez litości - były jakby finalnym efektem pierwotnego składu - który za wszelką cenę starał się udowodnić że jest muzycznym skrzyżowaniem King Crimson i UK. Wydaje mi się że następne płyty a ostatnia w szczególności i dowiodły że styl Lizardu to coś dużo więcej niż tylko stylistyczne naśladownictwo Chciałbym żebyś mnie dobrze zrozumiał - mam sentyment do obu tych utworów - oba skomponowałem i napisałem do nich teksty - ale powracanie do nich byłoby regresem twórczym. Trzeba robić nowe rzeczy.
AR:. Twoja muzyka to głównie lata 70te - King Crimson, ELP, UK - czym jeszcze inspiruje się muzyka Lizard?
D.B.: Do zbyt duże uproszczenie. Słucham muzyki niezależnie od roku jej powstania - i inspiracją może stać się dla mnie zarówno coś co powstało w latach 60-tych jak i coś co zostało nagrane w zeszłym tygodniu. Oczywiście mam swoich ulubionych twórców, których utwory zawsze będą gdzieś wybrzmiewać w mojej głowie i niewątpliwie wymienieni przez Ciebie do nich należą, ale tak wymieniać moglibyśmy do jutra - to właśnie jest genialne w muzyce nie tylko rockowej lat 60-tych i 70-tych, że jest tak wielowątkowa i wielowarstwowa a co za tym idzie niewyczerpanie inspirująca. Lata 80-te i 90-te nie były wg mnie tak twórcze jak poprzedzające je dwudziestolecie. Dopiero nowy wiek dostarczył nam wiele ciekawych i nowatorskich dzieł. Miało na to wpływ wiele czynników ale jednymi z głównych były niewątpliwie: nowy sposób zaistnienia w przestrzeni czyli internet oraz wejście do powszechnego użycia profesjonalnych "domowych" środków rejestracji dźwięku bo dało to bodziec do tworzenia dla ludzi którzy do tej pory nie byli w stanie ujawnić swoich talentów.
AR:. Czy jest coś, co chciałbyś włączyć do waszej muzyki - a czego jeszcze w niej nie ma?
D.B.: Oczywiście - oglądając występy śpiewających artystów w telewizji - widzę wyraźnie że brakuje mi tego wstrząsającego elementu jakim są beznamiętni tancerze wykonujący dziwne układy w czasie gdy pan/pani śpiewa. Myślałem również o elemencie zaskoczenia - tuż przed występem zespołu, na scenę wychodzi facet w garniturze i zaczyna mówić o ubezpieczeniach - powiedzmy przez 40 minut. To byłoby mocne. Wyobraź sobie konsternację - ludzie przyszli posłuchać muzyki a tu spocony gość z kamienną twarzą wyciąga flipcharta i laserowym wskaźnikiem pokazuje słupki tłumacząc że życie jest kruche i trzeba tak na prawdę pomyśleć o przyszłości - zwłaszcza naszych bliskich. Ludzie zaczynają się irytować. Wychodzą. ale kasa za bilety już zgarnięta i nie ma pani od biletów. Fajne. Ale myślę że taki numer można zrobić góra trzy razy - potem się znudzi. A poważnie mówiąc - to co później słychać jako gotową płytę nigdy nie jest efektem jakiejś szczególnej kalkulacji. Najważniejszy jest globalny pomysł - o czym zaraz powiem, a potem każdy ma zupełną swobodę jeśli chodzi o interpretację i użycie konkretnych środków wyrazu. Wszyscy w Lizardzie są na tyle świadomymi muzykami że nie ma mowy o tzw radosnej twórczości (choć niewątpliwie jest w takim czymś coś uroczego) - w efekcie nie zdarzyło sie jeszcze żebym totalnie zanegował jakąś rzecz podczas pracy nad materiałem. Punktem wyjścia dla tworzenia nowego materiału jest zawsze ogólny pomysł: o czym ma być nowa płyta. To bardzo ważne bo sprawia że w ostatecznej formie album jest zwarty i nie posiada tzw "upychaczy". Płyta powinna być skonstruowana podobnie jak dobry obraz czy powieść niezależnie czy jest to koncept album czy nie. Wyobraźmy sobie obraz na którym tylko 1/5 powierzchni namalowana jest z rozmysłem a pozostała część to przypadkowe mazy albo książkę składającą się z 15 rozdziałów z których 3 są dobre - dobrze się je czyta - wciągają - natomiast pozostałe nadają się tylko do wizyty w ubikacji. Niestety albumy muzyczne w większości tak wyglądają - bo taki jest od wielu lat wymóg rynku: efektowne otwarcie potem hit następnie ewentualny drugi singiel a reszta - upchać cokolwiek byle dużo bo kompakt pomieści 80 min.
AR:. Który z poprzednich albumów dzisiaj byś zmienił?
D.B.: Pierwszy - gdybym wiedział 16 lat temu że słowo "galeria" będzie znaczyło to co dziś obiegowo znaczy to wolałbym połknąć mikrofon niż dawać taki tytuł płyty. To bym zmienił - reszta spokojnie może zostać.
AR:. Zespół zaliczył dwie dosyć długie przerwy w działalności. Czy ciężko było się zebrać po każdej z nich? Choć przy opisie "Master & M" widać, że nie były to bezowocne lata.
D.B.: Ta pierwsza przerwa - patrząc przez pryzmat ostatniej wcale nie była taka duża - album koncertowy wydaliśmy w 1999 roku, a Psychopuls nagrany został w 2003 i ukazał się na początku 2004. Ale mimo że przerwa była mniejsza -zdecydowanie ciężej było w tamtym okresie czyli pomiędzy 2000-2002 rokiem. Nie było żadnych perspektyw tworzenia - możliwości nagrywania we własnym zakresie były praktycznie żadne. Pojawienie się MMR i umowa na trzy kolejne materiały wydawały się jedynym sensownym rozwiązaniem - aczkolwiek jak pokazał czas było to wybór dość dolegliwy w skutkach…
AR:. Przez tych kilkanaście lat od wydania debiutanckiego krążka przewinęło się przez skład wielu ciekawych muzyków - co dzisiaj porabiają? Utrzymujesz z nimi kontakt?
D.B.: Kontakt utrzymujemy sporadycznie ale nie wynika to z faktu że zamknęliśmy za sobą drzwi i nie chcemy się znać, tak się po prostu w życiu ułożyło. Znając Andrzeja - na pewno pewno działa muzycznie w taki czy inny sposób. Mirek Worek otworzył szkolę gry na gitarze - wcześniej razem z Mariuszem Szulakowskim grali parę lat w zespole Lord; jednocześnie Mariusz od lat na co dzień gra na perkusji w zespole DeNuevo. Krzysiek Maciejowski pisze muzykę do sztuk teatralnych i z tego co wiem działa w zespole Dzień Dobry. Podobnie Wojtek Steblik - chyba gra w swojej lokalnej kapeli. Muzykiem nie grającym już w Lizardzie, który konsekwentnie podąża swoją ciekawą artystyczną drogą jest również Maciek Caputa - wystarczy wpisać jego nazwisko na youtube - i - zaręczam - niejednemu perkusiście szczęka spadnie.
AR:. Gdyby zaszła sytuacja, w której spotykacie się po latach - nagralibyście jeszcze coś?
D.B.: Widzę to tak: wielki koncert najlepiej w jakimś spektakularnym miejscu. Może Kongresowa, może Narodowy a może od razu Carnegie Hall? Wszystko to dzieje się oczywiście tuż po spektakularnym światowym sukcesie płyty Master & M. Wspólny jubileuszowy koncert na którym zgodzili się zagrać wszyscy związani w przeszłości muzycy podyktowany będzie oczywiście wielką potrzebą serca a nie koniunkturalną sytuacją. Koncert prowadzi czołowy celebryta prywatnej stacji telewizyjnej wraz ze znaną serialową aktorką - oboje zaznaczają że na muzyce zespołu właściwie się wychowali. Wykonany zostaje tylko jeden utwór: Autoportret rozbudowanej 2 godzinnej wersji - ten wybór to efekt esemesowego sondażu - w takiej formie to monumentalne dzieło na pewno przebije "Tubular Bells" Oldfielda. Podczas koncertu wymieniamy się instrumentami i uśmiechami. Łączymy się również satelitarnie z Krzysztofem, który tradycyjnie zamiast na koncercie znajduje się w Olkuszu lub innym mieście z którego zdąża do nas taksówką. Ogólnie panuje bardzo przyjemna atmosfera - wyścigi gitarzystów poprzedzone próbą przegryzienia gardła Mirkowi przez fanatyczne wielbicielki Daniela, popisy perkusistów zakończone niespodziewaną konsumpcją małego czekoladowego werbla, wreszcie spontaniczne indiańskie przymierze krwi klawiszowców dopełniają całości tego niesamowitego spektaklu. Na koniec Na scenę wchodzą dzieci z naręczami kwiatów. Okazuje się to nieślubne dzieci któregoś z nas. Ta informacja wznieca dodatkowy entuzjazm - słychać okrzyki "sto lat" "Bielsko" i "precz z komuną". Niespodziewanie Janusz wyciąga zza pleców mały saksofon i zaczyna grać motyw z filmu "Local Hero". Publika wyje z radości. Na scenę wdziera się rozhisteryzowany fan. Zdezorientowany Daniel wyrywa Januszowi saksofon (ale tak niefortunnie że ustnik zostaje Januszowi w ustach) i zdziela nim po głowie fana. Fan zalany krwią krzyczy coś w uniesieniu o mesjaszu progmetalu. Na koniec dociera wiadomość prosto z Watykanu: papież Franciszek nakazuje podczas niedzielnych mszy słuchać fragmentów "Master&M". Tak. To mógłby być wielkie wydarzenie. Dobrze że do niego nigdy nie dojdzie.
AR:. Nowi muzycy przyjęli na siebie także schedę muzyczną po starym "Lizardzie", ale i oczekiwania fanów - jak się czują w nowej skórze?
D.B.: Podchodzą do grania w zespole bez żadnych kompleksów. I to mi się bardzo podoba. Dla nich nazwa Lizard jeszcze rok temu niewiele znaczyła. To zupełnie nowe pokolenie, wychowane na innej muzyce niż ja i Janusz - posiadające w związku z tym zupełnie inny kąt widzenia na niektóre aspekty gry. Daniel, Alek i Paweł są niezwykle twórczy i sprawiają że po raz pierwszy od niepamiętnych lat czuję niesamowity komfort zarówno przy tworzeniu materiału jak i przy jego przygotowywaniu do grania na żywo. Ten styl pracy jaki przyjęliśmy w Lizardzie od płyty Psychopuls - czyli nieograniczanie nikogo w zakresie jego ekspresji gry - działa nadal i sprawdza się w 100%. Oczywiście musi być spełniony warunek i z drugiej strony: każdy muzyk grający w Lizardzie musi mieś świadomość że tylko pełna kontrola własnych działań a co za tym idzie permanentna praca nad swoim warsztatem da rezultat w postaci dobrego interesującego nagrania. I w przypadku tego nowego składu zadziałało to świetnie: jako przykład mogę podać choćby utwór 5 gdzie zarówno fantastyczne partie solowe jak i niezwykła hipnotyczno-crimsonowa rytmika wyszły od poszczególnych muzyków bez żadnej sugestii z mojej strony.
AR:. Jak to jest z przychylnością mediów do waszej twórczości? Czytając opinie w różnych magazynach, te same albumy zbierają skrajne recenzje.
D.B.: Ale czy to źle? To świadczy o tym że muzyka robi wrażenie i jednym się podoba a innym nie. Najgorszy wariant to ten w którym nikt nic nie mówi bo to oznacza że po prostu płyta nikogo nie interesuje. Ale przy okazji recenzowania - zwróciłeś uwagę jak obrodziło recenzentami w ostatnich latach? No, naprawdę dużo ludzi recenzuje. Nawet czasami jest ich więcej niż czytających te recenzje. Poważnie mówiąc - jeśli czytam tekst z którego wynika że ktoś zadał sobie trud i analitycznie przesłuchał płytę to - nawet jeśli jest to bardzo krytyczna ocena - szanuję ją bo każdy ma prawo do własnej oceny - ważne żeby merytorycznie był przygotowany do takiej roboty. Na marginesie - uważam że z tego samego powodu dla którego aktorzy i reżyserzy nie powinni być krytykami filmowymi - tak samo muzycy - tacy czy inni nie nadają się do analizy i krytyki płyt swoich "kolegów" po fachu - bo to nigdy nie będzie rzetelne.
AR:. Czy - biorąc pod uwagę dotychczasowe wydawnictwa - czujesz się spełniony w roli wokalisty / kompozytora?
D.B.: Kompozytora być może tak, wokalisty na pewno nie. Nie uważam się za wybitnego wokalistę, wręcz nie lubię się słuchać - ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie żeby moje teksty śpiewał ktoś inny. Rola jaką od lat odgrywam w zespole bardzo mi odpowiada. Dobrze czuję sie w roli "psa przewodnika" - który wytycza kierunek w jakim grupa podąża. To że mogę pisać teksty i muzykę bez żadnych kompromisów jest wspaniałe - i bardzo to doceniam bo wiem że nie każdy może sobie na taki komfort pozwolić. Tak więc jako kompozytor czuję się bardzo dobrze - ale czy jestem spełniony? Myślę że spełniony do końca nigdy chyba nie powinienem być to by oznaczało że już wszystko zrobiłem i czas umrzeć. Nie. Zdecydowanie mi to na razie nie odpowiada. Formuła Lizardu jest formułą która pozwala na wielką swobodę twórczą - taką muzykę - wolną od koniunktury - można grać przez całe życie - ona się nie zestarzeje.
AR:. Jak z aktualnego punktu oceniłbyś minione 23 lata waszej działalności?
D.B.: Parę całkiem dobrych płyt, kilka udanych koncertów i mnóstwo zmarnowanego czasu, którego już nikt nie wróci oraz wiele straconych szans na szersze zaistnienie w świecie. Ale płyty w jakiś sposób bilansują ten zmarnowany czas. Zostaną i może kiedyś kogoś zainspirują - a to już chyba dużo.