ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

02.06.2013

Lizard od Szmaragdowego Jaszczura do Mistrza i Małgorzaty - cz. I

Lizard od Szmaragdowego Jaszczura do Mistrza i Małgorzaty - cz. I Pierwsza część wywiadu z Damianem Bydlińskim, frontmanem Lizard odnośnie najnowszego wydawnictwa zespołu "Master & M"

Pierwsze myśli o tym wywiadzie przeszły mi po głowie  w marcu, widząc zapowiedź zbliżającego się albumu. Pomyślałem - 16 lat, to niesamowity okres. Nasze wspólne dzieła ukazały się w tym samym czasie, a Lizard zainspirował mnie do głębszego poszukiwania muzyki. Od premiery "W Galerii Cieni" oraz daty ukazania się pierwszych wpisów na tej stronie minęło 16 lat. Bardzo ciekaw byłem, co też dzisiaj po tych latach, ma do powiedzenia Damian Bydliński, frontman zespołu. Postanowiłem więc, że przygotuję mały cykl prezentujący Lizard w 3 odsłonach. Dzisiaj publikuję pierwszy, ściśle związany z nadchodzącą za parę dni premierą najnowszego krążka "Master & M".  Spędziliśmy wiele wieczorów,  dyskutując o muzyce, kierunku, przeszłości i teraźniejszości. Lizard obecnie: Master & M,  a już za 10 dni cofniemy się do przeszłości,  niedopowiedziane historie i nienagrana muzyka.  Zapraszam do lektury wywiadu.

AR:  Wracacie po bardzo długiej przerwie, zespół sprawiał wrażenie trwania w niebycie, informacje orbitowały gdzieś po internecie - a tu nagle singiel, po chwili płyta. Jak długo trwały przygotowania do nagrania materiału?

D.B.: Bardzo krótko. Cały materiał zarejestrowany został w niecałe trzy tygodnie. Problem,  z tak absurdalnie długim czasem oczekiwania na tę płytę,  leży zupełnie gdzie indziej. Po wydaniu SPAM-u w 2006 roku  nastąpiło ogólne rozprężenie spowodowane zniknięciem stresu związanego z  wywiązywaniem się z warunków umowy z naszym ówczesnym wydawcą. Trzy lata  intensywnego nagrywania trzech materiałów,  od 2003 do 2006, wyczerpały  nas na tyle,  że postanowiłem zrobić małą przerwę od komponowania.  Myślałem również naiwnie, że czas ten poświęcimy na promowaniu tak  bogatego materiału (trzy płyty to ilość muzyki która daje, razem z  poprzednim materiałem, możliwość grania bardzo zróżnicowanych koncertów pod względem repertuaru). Ale tak się nie stało. Nie znaleźliśmy czasu na spotkanie się przez następne dwa lata, a wynikało to oczywiście po trochu z intensywnego zaangażowania kolegów w inne projekty muzyczne,  a co za tym idzie z braku czasu. Ale głównym powodem był brak chęci na wspólne muzykowanie, podyktowany może brakiem profitów, a może tym że po prostu coś się skończyło, coś wypaliło…. . Postanowiłem przerwać ten stan i wymyślić kolejną płytę,  która na powrót zintegrowałaby zespół.  Pod koniec 2008 roku miałem skomponowaną większą część materiału, ale jeszcze bez tekstów.  Całość zarejestrowaliśmy razem z Januszem  Tanistrą jako demo  pół roku później i… zaczęła się paranoidalna historia tej nieszczęsnej płyty. Materiał przekazaliśmy kolegom, a oni wsadzili go  sobie głęboko do szuflad i tak wszystko przeleżało aż do roku 2011. Kiedy coś się odkłada na później, to czas przyspiesza i ani się obejrzymy jak koło nosa przechodzą lata. Tak było z naszym zespołem. Latem 2011 podjęliśmy z Januszem decyzję o poszukaniu do realizacji tego programu innych chętnych muzyków. I okazało się, że wcale to nie jest taka trudna sprawa. Bałem się pierwszej wspólnej próby. Spodziewałem się, że będzie dość surowo jak na początek. A odbyło się to po prostu tak: o umówionej  godzinie zjawili się wszyscy punktualnie,  poznali, przywitali, odliczyli i zagrali pierwszy kawałek jak po sznurku. Po czym Janusz odwrócił się do mnie i powiedział: "Damian,  to co - może byś zaśpiewał z  nami?" Okazało się, że opanowanie materiału, który leżał w szufladach u kolegów, zajęło im 2-3 tygodnie.  Po tym czasie zarejestrowaliśmy cały materiał. 

AR:  Mistrz i Małgorzata . Słuchając albumu jednak nie odniosłem bezpośredniego powiązania z prozą Bułhakowa. Skąd pomysł na ten tytuł?

D.B.:   Tytuł ma pozostawiać pewne pole do interpretacji. Oczywiste, jest skojarzenie z książką,  ale również może oznaczać "Mistrz i ja",  gdzie odpowiedź na pytanie kim jest Mistrz  i kim ja jestem  - w tym aspekcie pozostanie otwarta. Tekstowo oczywiście inspirowałem się powieścią Bułhakowa, ale moim celem nie był stworzenie "art-rockowej interpretacji Mistrza i Małgorzaty", bo to byłaby bardzo trudna i ryzykowna operacja. Tę książkę przewałkowano już na tysiące sposobów i nie byłoby sensowne tworzyć kolejnego pseudointelektualnego tworu gdzie muzyka przygnieciona zostałaby ciężarem gatunkowym powieści. Nie mam zamiaru również rozśmieszać myślących ludzi sloganem, że płytą tą "oddaję hołd wspaniałej książce i jej autorowi" - bo nawet pisząc te słowa mam uczucie niesmaku.  Po prostu, książka była inspiracją - bodźcem, który pozwolił mi skomponować całość,  która mam nadzieję będzie podlegała szerszym interpretacjom. Zupełni jednak nie mogę zgodzić się z tym, że teksty nie mają nic wspólnego z książką. Powiem więcej - w aspekcie tego, co powiedziałem przed chwilą, wręcz obawiałem się, że nazbyt mocno tekstowo płyta związana będzie z klimatem powieści, a przez to podlegać będzie dużej krytyce, gdyż nie sposób - przynajmniej dla mnie - przenieść tak wielowątkową historię na 50 min. muzyki. Wybrałem pewne istotne momenty,  m.in. - spotkanie Wolanda z Berliozem, mistyczna historia Piłata, Joszuy i Judy, wielki bal u Szatana - i skonstruowałem z tego opowieść na płytę.

AR:  Tych 5 utworów łączy coś jeszcze? Są ponumerowane jak rozdziały książki lirycznie jednak jest wrażenie oderwania. Czyżby to była forma koncepcyjna?

D.B.:  Tak, to forma koncepcyjna,  ale nie na ogranej zasadzie: łączymy wszystko jakimiś tajemniczymi dźwiękami i opowiadamy o koncept-albumie. Te pięć kawałków ma tworzyć całość, którą będzie sie słuchało bez zgrzytu, a jednocześnie każdy utwór jest niezależną kompozycją, która ma być zrozumiała również w oderwaniu od całości. Ale przecież tak samo było na poprzednich płytach,  SPAM skonstruowany jest dość podobnie. Numeracja, sugerująca rozdziały książki, była oczywista. Pierwotnie miały to być rozdziały: I, VI, XVIII XXIII , XXXII - coś jakby wybrane w ciemno momenty,  ale to byłoby zbyt chaotyczne i sprawiałoby na pewno kłopot podczas choćby grania na żywo i ustalania kolejności utworów. Wrażenie oderwania - bardzo dobrze,  jak ktoś dokładnie czytał i zna książkę to wychwyci istotę rzeczy. Nie mogę z kolei zakładać, że wśród słuchaczy naszego zespołu są sami znawcy literatury. Jeśli ktoś zupełnie nie skojarzy, to płyta powinna obronić się samą muzyką bez tego całego "intelektualnego" backgroundu.

AR:. Nie masz obaw o oskarżenia związane z "brakiem pomysłu na tytuły"? Raczej spotyka się opinie o megalomanii artystów stosujących taki rodzaj tytuologii. 

DB: Tego typu nazewnictwo to logo naszego zespołu już od drugiej płyty.  Przyjąłem taką koncepcję  i jest mi z tym dobrze, bo to dość wygodne  zwłaszcza jak się ma słabą pamięć. Ale masz rację. Ustalmy więc, że  jeżeli ktoś,  oprócz nas, będzie to robił - to będzie to megalomania...   Tak robić może tylko Lizard. 

AR:  Muzyczne także zmiany - skład,  brzmienie aranżacji. Co możesz powiedzieć o waszym brzmieniu? Skąd w ogóle pomysł na takie aranżacje? Muzykę na płycie?

D.B.:   Jeśli chodzi o ogólne, moim zdaniem świetne, brzmienie płyty,  to główna zasługa naszego nowego realizatora Marcina Piekło,  człowieka z wizją. Kiedy już było wiadomo, że Krzysiek nie będzie uczestniczył w  nagraniach, stanęliśmy przed problemem w ogóle całej produkcji, gdyż zawsze miks i mastering dokonywany był pod jego kierownictwem. Los  zrządził, że w Bielsku pojawił się człowiek z kosmicznymi pomysłami, czyli Marcin. Postanowiliśmy zaryzykować i oddać całą produkcję w jego ręce  - człowieka, który wprawdzie znał i cenił nasze wcześniejsze płyty, ale zastrzegł, że nowy album widzi zupełnie inaczej niż dotychczasowe. Poprosił o dwa tygodnie czasu na przedstawienie koncepcji miksu i ogólnego brzmienia. Zaprezentowany przez niego pomysł spodobał się nam i nie musiał nas do niego długo przekonywać, bo po pierwszym odsłuchaniu propozycji  byliśmy pewni że "mamy to". W efekcie pracy Marcina nowa płyta Lizard brzmi niezwykle świeżo i nowatorsko, osiągnięty został więc główny cel artystyczny. Mam nadzieję, że Marcin Piekło zostanie na stałe naszym realizatorem.  Szczerze mówiąc, teraz nie wyobrażam sobie, żeby następna płyta nie była realizowana w jego Heaven's Studio. Co do aranżacji poszczególnych utworów, to myślę, że nie zmieniły się zasadniczo w stosunku do poprzednich płyt. Wszystkie utwory skomponowałem nie przeszedłszy żadnego nawrócenia ani objawienia,  więc myślę, że stylistycznie zespół nie zmienił się aż tak bardzo. Zmieniło się instrumentarium, ale również nie tak drastycznie.  Po prostu, Lizard dźwiękowo jakby powrócił do brzmienia znanego wszystkim zainteresowanym z pierwszej płyty. To, co odróżnia obecny zespół od tego z dotychczasowych płyt, to nieco inna rytmizacja a także zwiększenie uderzenia gitarowego. Riffy stały się może bardziej agresywne z powodu dodatkowej gitary,  to - myślę - tylko wzmocniło siłę przekazu całości, którą dopełniają świetne dźwięki instrumentów klawiszowych. Jednakże największą zaletą tej płyty jest wyczuwalna energia bijąca z ludzi.  Po prostu słychać, że wszystko grane jest nie na siłę tylko z radością tworzenia. Pneuma w czystym wydaniu. 

AR: Jak byś określił nurt, w którym podąża Lizard? Nie jest to już to artrockowe granie, ale jeszcze nie jest to jazz, nie jest także fusion, o który się momentami wasza muzyka ociera.

D.B.: Nie wiem dokładnie co stanie się z Lizardem w przyszłości.  To znaczy, w jakim konkretnym kierunku pójdzie nasza muzyka, bo to określi czas tworzenia następnego materiału. Wiem jedno - grzechem byłoby nie wykorzystać potencjału tkwiącego w tym składzie. Jeśli dalej będą chcieli ze mną grać, to jestem spokojny o kształt przyszłej muzyki, bo mam tę drobną przewagę nad wszystkimi, że znam już materiał na następną płytę ;)

AR:  Album w pewnym momencie zdominowały klimaty jazzowe, czy generalnie mainstreamowe. Na liście płac za to widzę 3 nowe nazwiska: Daniela Kurtyki, Pawła Fabrowicza i Aleksandra Szałajko. Czy nowe brzmienie ma związek z tymi muzykami? To niesamowite, ale ten jaszczur nie wyewoluował w dinozaura tylko dojrzał i nabrał nowych kolorów. Na ile ich obecność wpłynęła na kształt muzyki?

D.B.:  Tak. To dobre pytanie. Błąd jaki popełniałem przez lata, polegał na  fałszywym założeniu, że muzykę Lizardu mogą wykonywać tylko cztery określone osoby. Dzięki temu fałszywemu założeniu, ten dychotomiczny twór  jakim przez ostatnie 10 lat był Lizard, mógł istnieć i nagrywać płyty nie  grając koncertów. Mało tego, nie spotykając się właściwie w ogóle na  próbach. Nadal oczywiście uważam, że Mariusz Szulakowski jest jednym z  najwybitniejszych perkusistów o światowej  klasie a Krzysztof Maciejowski  to skrzypek, któremu w grze dorównać mógłby chyba tylko Jean-Luc Ponty.  Ale nie wystarczy być genialnym muzykiem. Żeby coś wartościowego  powstało, trzeba chcieć się ze sobą spotykać i znaleźć czas by z sobą  grać,  a ani tej chęci ani czasu przez ostatnie lata nie było. Ten nienormalny stan przyprawiający mnie i Janusza o nerwicę był może i  wygodny,  płyty się wydawały, osiągały bardzo wysokie oceny wśród  krytyki, splendor rósł, a nie trzeba było nic przy tym robić. To się  musiało jednak kiedyś skończyć, bo było po prostu nie efektywne. Kiedy w  zespole zabrakło dwóch filarów, które - jak by nie było - kształtowały  oblicze zespołu, zacząłem w ogóle zadawać sobie pytanie, czy dalsze  granie ma sens. I zupełny przypadek sprawił, że kompletując skład do mojego solowego projektu TONQUEBREAKER pomyślałem, że może warto spróbować zawalczyć o Master&M w innym składzie. I okazało się, że wystarczy zebrać odpowiednich chętnych do grania ludzi, dać im swobodę działania, a oni zrobią swoje w sposób znakomity. Czas nie stoi w miejscu . Ciągle pojawiają się nowe osoby, które chcą tworzyć i mają w sobie siłę  sprawczą, która odpowiednio ukierunkowana może dać rewelacyjny efekt.  Nikt nie jest niezastąpiony. Trzej nowi ludzie wnieśli do zespołu przede wszystkim świeżość spojrzenia na materiał ale również nową jakość  wykonawczą. Są znakomitymi muzykami i mam nadzieję, że nasze spotkanie nie ograniczy się tylko do tej płyty. I tak, po kolei: Alek Szałajko - perkusista, na którego zdecydowaliśmy się po tym, jak  usłyszeliśmy jego ciekawą grę w kapeli grającej rockowe covery. Jego  oszczędne, osadzone, zeppelinowskie granie spodobało nam się, bo  idealnie pasowało do tego, co chciałem zrobić we wspomnianym solowym  projekcie. Jednak zasadniczo różniło się od lizardowego bębnienia, do którego przyzwyczaił nas Mariusz. Nie byliśmy pewni, czy wpisze się w  materiał z Master & M. Ale po zastanowieniu, doszliśmy do wniosku, że tylko tak  - radykalnie zmieniając charakter rytmiki - jesteśmy w stanie uzyskać nową ciekawą jakość. Wyszło znakomicie.  Alek poradził sobie  świetnie zarówno w zakresie łojenia jak i lizardowych łamańców. Daniel Kurtyka - rewelacyjny gitarzysta o fantastycznej technice.  Jestem pewien, że w przyszłych latach będzie to znane nazwisko w gitarowym świecie. Ciągle się rozwija. Lizard dał mu,  mam nadzieję,  szansę odkrycia w sobie możliwości zagrania nowatorskich dźwięków i  zaprezentowania świetnej gitarowej gry o lizardowo-crimsonowym zabarwieniu. Paweł Fabrowicz - pianista, o nieograniczonej wyobraźni. Dzięki niemu Lizard nabrał brzmienia, które będzie rozpoznawalne od pierwszej chwili.  W dzisiejszym muzycznym świecie zdominowanym przez słabą elektronikę, taki muzyk to skarb. Potrafi nie tylko wymyślić i zagrać niesamowite dźwięki, ale jest również bardzo dobrym aranżerem. Jego partie budzą  skojarzenia z najlepszymi czasami muzyki art-rockowej. Reasumując - w ciągu ostatniego roku zespół Lizard nie tylko podniósł  się z zapaści, ale stał się zespołem zintegrowanym, w którym wszyscy  dobrze się czują i jak na razie świetnie się nam razem gra.  

AR:. Mocno zastanawia mnie utwór III, ten układ wydawał się obcy waszej dotychczasowej twórczości. Surowe gitary i rytm Funky ...

D.B.:  To dobra kompozycja.  Gęsta struktura, niby funkująca, dobrze oddaje istotę rzeczy. Świetnie podkreśla różnorodność poszczególnych utworów,  bo w Lizardzie właśnie o to chodzi, żeby nie grać wszystkiego na jedno rzewne riffowe  kopyto (choć kusi - bo to jest zawsze przyjemne), tylko wymyślić coś  zupełnie z księżyca. Coś, co zaskoczy. Pierwotnie utwór oparty był o  główny grany prze ze mnie motyw na gitarze,  zainspirowany Thela Hun Ginjeet KC  i nawet go trochę przypominał . Ale gdy okazało się, że nie będziemy aranżować tego w starym składzie, zacząłem kombinować co zrobić,  żeby "Wielki bal u Szatana" zabrzmiał zupełnie odjechanie. Z  pomocą przyszedł Jeff Beck. Oglądając jakiś koncert z 2006 roku,  usłyszałem podobny riff,  jak ten otwierający Chapter III. Pomyślałem, że  to dobry pomysł żeby właśnie pójść w stronę wykręconego "wodewilowego"  otwarcia. Utwór dotyczy ważnego rozdziału książki.  Najprościej byłoby  zrobić jakiś monumentalny progresywny twór oparty o schizofrenicznego  walca, z demonicznymi crimsonowymi gitarami. Ale właśnie tak zrobiłby każdy, a ja to zrobiłem po swojemu.  Tę historię właśnie tak sobie  wyobrażam. Ten utwór to przede wszystkim popis gry Janusza Tanistry, który wg mnie  ogóle na całej płycie pokazuje mistrzowską paletę technik grania na instrumencie. Początkowo Chapter III pomyślany był jako singiel razem z utworem  czwartym, ze względu na melodyjność i ogólny charakter obu  bardziej  przyswajalny dla większej liczby odbiorców. Ale po namyśle wycofałem się  z tego pomysłu i w końcu na singiel wybrałem utwór otwierający, 10  minutowy zawierający wszystkie składowe naszego obecnego brzmienia. A na dodatek dość trudny i agresywny, czyli w sam raz żeby znaleźć się na  liście przebojów.

AR:  Kim jest ta liryczna "czwórka" z rozdziału piątego? Jaki mają związek z rytmicznym dźwiękiem przypominającym rytm jazdy konnej. To brzmi jak opowieść rodzaju płaszcza i szpady tudzież westernowych mścicieli...

D.B.: Zakończenie płyty... Myślę, że to najlepsze zakończenie ze wszystkich naszych płyt. Monumentalne – podsumowujące całość w sposób bezdyskusyjny a jednocześnie zachowujące odpowiedni dystans. Tekstowo pozwoliłem sobie na nadinterpretację. W książce Woland, Mistrz, Małgorzata i reszta cudownej ekipy opuszczają miasto zostawiając całe kłamstwo w żałosnej samotności. Tu mamy czterech jeźdźców apokalipsy, którzy przynoszą udręczonym, zniewolonym  duszom upragniony spokój. Kończące album słowo  „tak” jest w swoim pozytywnym wydźwięku magiczne. Uwalnia i oczyszcza,  pomimo że czasem przynosi również potwierdzenie faktów, których nie chcielibyśmy znać. Czy chcemy, czy nie - jest  rozwiązaniem i naprawdę przez całe życie wszyscy go w jakiś sposób oczekują w takim czy innym  kontekście. A dalej – niech każdy myśli sam.

 AR:. A jednak nie odszedłeś od starego dobrego post-crimsonowego grania, którym raczyłeś nas od pierwszej płyty. 5 utwór swoim mellotronem z  powrotem przenosi nas w okres Szmaragdowego Jaszczura. 

D.B.:  Nigdy wcześniej nie używaliśmy barwy mellotronu (może tylko raz na  Psychopulsie).  Po tej płycie zagości ona mam nadzieję na dłużej. Jest  bardzo sugestywna, charakterystyczna, budząca odpowiednie skojarzenia. Należy - myślę, obok takich barw jak Organy Hammonda, overdrive i fuzz  gitarowy do kanonu brzmień rocka, które nigdy nie staną się  anachroniczne,  a zawsze pozostaną inspirujące. Piąty, czyli ostatni utwór to zgodnie z zasadą, której trzymamy się  konsekwentnie na każdej płycie,  powinien być swoistym podsumowaniem  całego materiału. I wydaje mi się, że udało się to po raz kolejny, nie  wpadając w schemat, osiągnąć. Bardzo lubię ten utwór. Ma mocny  charakterystyczny riff, ciekawe przewijające się tematy i tekst, w  którym zawarłem istotę przesłania całej płyty: ludzie żyją w zniewoleniu,  które sami stwarzają,  pragną się z niego wyzwolić ale nie wiedzą jak.  Żyją mrzonkami, ułudą, marzeniami o czymś, czego sami nie potrafią  zwerbalizować.  Wiecznie czekają na coś,  ale sami nie wiedzą na co. W  środku pojawia się duża partia solowa prowadzona równolegle przez  Daniela i Pawła, swoisty dialog dwóch instrumentów.  Coś, czego nie  praktykowaliśmy nawet w dawnym pierwszym składzie , a do czego  przyzwyczaił nas np. zespół Yes w latach 70-tych. Bardzo udany fragment  podobnie jak i cały utwór.  Mam nadzieję, że słuchacze to docenią.  

AR:. Nad przygotowaniem materiału spędziliście 5 lat, słuchając dzisiaj  gotowego materiału - co byś zmienił?

D.B.:  Nic, zupełnie nic. Jak już wcześniej powiedziałem płyta Master & M  powstała w mojej głowie w roku 2008 - zarejestrowałem ją jako demo latem  2009 - i w niezmienionej formie mamy ją dziś na płycie. Oczywiście kiedy  ją komponowałem brałem pod uwagę że będą na niej grali Mariusz i  Krzysiek - zmiana instrumentarium i sposobu rytmizacji na pewno  przemieniła ten materiał - ale to wszystko nie zmienia faktu że  kolejność utworów, harmonia oraz ogólne pomysły pozostały nietknięte.  Nie poprawia się rzeczy dobrych bo wtedy z reguły się coś psuje. Oczywiście bałem się tego że materiał tak długo leżący w szufladzie po  prostu się zestarzeje i nie będzie mi się podobał - ale słuchając go  dziś nie mam zastrzeżeń - jestem nim naturalnie zmęczony ale to wynika z  zupełnie pozamuzycznych aspektów i minie w momencie gdy zajmiemy się  kolejną płytą. 

AR:  Wracając do ilustracji. Tytuł wzorowany powieścią, książka na okładce - ale twarz przywodzi mi na myśl "Brain Salad Surgery" autorstwa H.R. Gigera. Jest w niej jakaś symbolika?

D.B.:  Okładka, tak jak w przypadku np. "Karczochów" pojawiła się w momencie  kiedy projektowałem jakąś grafikę. I tak jak to zwykle z moimi pomysłami  bywa - była to czysta improwizacja. Będąc w Krakowie - sfotografowałem  okno starej kamienicy - patrząc na nie przyszło mi do głowy że to  mogłoby być mieszkanie nr 50 w którym dzieją się dziwne rzeczy. Główny  projekt grafiki powstał dużo wcześniej - z pozoru zmysłowa, intrygująca  twarz - ale jak się wpatrzyć w szczegóły to wcale nie jest tak pięknie.  Więc nie wiadomo czy to sen, zjawa, demon? W jakimś stopniu uosabia  nasze obawy, pragnienia - może strach przed nieuniknionym? Połączyłem  oba projekty w jeden i powstała okładka - mam nadzieję dość oryginalna,  zachowująca jednocześnie swoje dekoracyjne bądź co bądź przeznaczenie.  Nie jest nachalnym zobrazowaniem treści ani płyty ani samej książki -  ale wg mnie w klimat płyty wprowadza doskonale. Skojarzenie z okładką ELP - jak najbardziej - ta okładka od zawsze mnie  fascynowała i może podświadomie w jakimś stopniu przeniosłem coś z jej  ducha. Ale tak zawsze sie dzieje gdy tworzymy pod wpływem czegoś wśród  czego wyrośliśmy i co na nas wpłynęło inspirująco. Moja szafka z płytami  to przede wszystkim lata 60-te i 70-te - stąd też pewnie moje pomysły  nie tylko na muzykę ale i na całą jej plastyczną oprawę. Przy okazji nowej płyty postanowiłem lekko zmodyfikować typografię nazwy  - dotychczasowa nie pasowała mi do koncepcji. Projekt oparłem o  klasyczny krój - a na potrzeby tej konkretnej płyty lekko go  zmodyfikowałem - sugerując coś w rodzaju grawerunku lub raczej szyldu na  fasadzie okna - stąd "przekrzywienia" o które pytasz. Nie ma w tym  przypadku żadnego drugiego dna ani symboliki.

AR: . A jak się ma aktualna postać muzyki zespołu do przeszłości ?

D.B: Ma się dobrze. Jest - tak jak powiedziałem wcześniej kontynuacją tego co  zawsze graliśmy - Lizard nie musi ewaluować w żadnym kierunku, bo jest  zespołem który wypracował przez lata rozpoznawalny styl który umożliwia  penetrowanie wszelakich obszarów muzyki bez strachu o posądzenie o  koniunkturalne zmiany charakteru muzyki. Niech zmieniają się ci, którzy  muszą wejść na listy przebojów. My nie musimy. 

AR:. Premiera materiału lada dzień, obawy? Nadzieje?

D.B:  Obawy zawsze związane są z odbiorem przez słuchaczy, przez krytyków -  tworzy się niby dla siebie ale - wiadomo że istotne jest to jak twoja  muzyka jest odbierana. Kabotyństwem byłoby twierdzić że nie zależy mi na  ocenie słuchaczy - to ważny element stymulujący dalsze działanie. Myślę  że płyta zostanie dobrze odebrana - nie jest na siłę niezrozumiale  eksperymentalna a jednocześnie brzmi świeżo w relacji z obecnymi  produkcjami. Nadzieje pokładam w stabilności obecnego składu i jego olbrzymim  potencjale wynikającym z połączenia doświadczenia i energii wszystkich  grających. 

 

AR:  Planujecie koncerty? Festiwale?

D.B.:  Oczywiście - zaczniemy paroma koncertami w Bielsku - prawdopodobnie w  lipcu-sierpniu a następnie zagramy wszędzie gdzie tylko warunki pozwolą.  Wstępnie rozmawiałem z organizatorem ProGnoz Aleksandrem Królem nad  ewentualnym występem na jesieni w Krakowie. Mam także kontakt z  organizatorem ciekawych koncertów w całej Polsce - byłaby możliwość  supportowania na jesieni znanego wykonawcy - ale że w grę wchodzi ważna  nazwa nic na razie nie powiem bo nie wiadomo czy to wypali. 

AR:. Co chciałbyś przekazać przyszłym odbiorcom muzyki Lizard? 

D.B.: Przesłanie jest bardzo proste - "Słuchajcie Lizardu - to leczy".

Ciąg dalszy nastąpi.... 

 

Zdjęcia:

Lizard Lizard - Master & M
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.