ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

08.04.2013

„Zapamiętać najbardziej podniosłe szczegóły swego życia” – rozmowa z Adamem Łassą

„Zapamiętać najbardziej podniosłe szczegóły swego życia” – rozmowa z Adamem Łassą

Jest artystą nietuzinkowym. Po konińskim występie jego formacji Ananke, podczas spotkania z fanami, w trakcie którego podpisywał płyty, można było zauważyć, jak ważna jest dla niego muzyka i przekaz, który ze sobą niesie. Choć uśmiechnięty i wyluzowany, tak naprawdę wydawał się zamyślony i skupiony na tym wszystkim co z nią związane. I taki – trochę „mistyczny” - jest w tym wywiadzie…

ArtRock.PL: Pozwolisz, że pierwszą część wywiadu poświęcę twojej osobie. Jesteś artystą w dalszym ciągu silnie kojarzonym z legendarnym już Abraxasem. Po zaprzestaniu działalności formacji twoja aktywność muzyczna zmalała. Owszem, był między innymi projekt Assal & Zenn, był okazjonalny koncert Abraxas przed Brytyjczykami z IQ, ale to dopiero z Ananke tak naprawdę wracasz na dobre do muzyki. Co było powodem tej swoistej bierności artystycznej?

Adam Łassa: Właściwie nie potrafię do końca opisać powodu, dla którego tak bardzo oddaliłem się od muzyki i dlaczego moja aktywność tak drastycznie spadła. Poświęciłem czas na rozwój w innych kierunkach. Spełniałem się trochę inaczej, a moje życie wypełniała praca i podróże. Oczywiście muzyka była obecna zawsze ale w innym wymiarze i w inny sposób. O tym, że coś w życiu tworzymy decydują potrzeby i determinacja. Dlatego zwolniłem tempo i odpuściłem wszystko, co było związane z Abraxas. Ostatnie koncerty okolicznościowe w Bydgoszczy i Gnieźnie wspominam z sentymentem, ale nie pojawił się żaden impuls, aby zanurzyć się w tej rzece ponownie. Projekt Assal & Zenn pozwolił mi nabrać dystansu do muzyki i sprawił, że nie musiałem wypełniać żadnej pustki, nie miałem żadnych oczekiwań, zatopiłem się w muzyce po prostu. Ananke również tak traktuję. Nie mam żadnych oczekiwań i dopóki ta muzyka sprawia mi przyjemność, to wszystko jest na miejscu. Jeśli to się zmieni, to przyjdzie niepokój.

A co się takiego stało, że rozpocząłeś ten Anankowy rozdział?

Zgodnie z tym co powiedziałem wyżej co jakiś czas człowiek staje przed lustrem i musi dokonać rachunku sumienia. Jest wiele pytań, które określają naszą przyszłość i wiele dróg, którymi możemy podążać. Kiedy podjąłem decyzję o narodzinach Ananke, musiałem zrezygnować z innych ważnych rzeczy w moim życiu. Tak już jest, że wybory towarzyszą nam w życiu codziennym i nie inaczej jest ze mną. Akurat u mnie działa to tak, że zawsze jasno widzę co dane wydarzenie przyniesie w moim życiu i jakie konsekwencje mnie czekają z tym związane. Na szczęście ta zasada ciągle działa, więc nabieram nowych doświadczeń, a z boku obserwuję co wnosi ten rozdział do mojego życia.

Wraz z Ananke nagrałeś dwa albumy. Twój charakterystyczny wokal, teksty, ale też i nastrój oraz wyrazista melodyka kompozycji czyni z Ananke – w pewnym sensie – następcę Abraxas. Zgadzasz się z tą opinią, czy może irytują cię te porównania?

To co najbardziej kocham w muzyce, to przestrzeń, wolność i brak jakichkolwiek ograniczeń. To, że dźwięki płyną do mnie strumieniami i nie próbuję tego uporządkować ani zawładnąć w żaden sposób. Ta zasada dotyczy moich tekstów oraz śpiewu. Tak było od czasu Abraxas i jest również teraz. To na pewno łączy te dwa zespoły. Nie wiem natomiast, czy Ananke kontynuuje tradycje Abraxas, ponieważ osobiście zauważam sporo róźnic, począwszy od składu, samej muzyki i podejścia do kompozycji. Mnie osobiście żadne porównania nie irytują ponieważ brakuje mi dystansu. Myślę jednak, że Ananke buduje swoją tożsamość, w oparciu o własną historię.

Wasz drugi krążek Shangri-La jest bardziej mroczny, rockowy i mocniejszy od debiutu. Czy takie było założenie przy tworzeniu tego albumu? Czy wyszło to w sposób naturalny?

W muzyce można robić założenia tylko do pewnego stopnia. Dlatego częściowo działasz według planu, ale cała reszta wymyka się spod kontroli. Podobnie było z Shangri-La. Po Malachitach wiedzieliśmy, że możemy sobie pozwolić na bardziej wyrafinowane kompozycje i mocniejsze brzmienie. Duży wpływ na ogólny sound miały zmiany personalne i to co każdy z muzyków wniósł na płytę. Tak więc zmiany i wcześniejsze doświadczenia określiły w sposób naturalny kierunek dla Ananke. De facto, gdyby cofnąć się do źródeł, to prawdziwy rock powinien być trochę drapieżny i surowy. Wówczas emanuje energią i dodaje kolorytu w połączeniu z bogatym aranżem.

To też płyta bardziej różnorodna. Bliżej ci na niej do rzeczy cięższych i rockowych, jak Gniew i Schizofrenicus, czy może bardziej klimatycznych, jak Luna.

Tak jak wspomniałem wcześniej, najlepiej się czuję, kiedy absolutnie nic mnie nie ogranicza. Poczucie tak rozumianej wolności sprawia, że w każdej formie czuję się dobrze. Lubię pokrzyczeć i wyładować energię ale często sięgam po tematy liryczne i melodie, które płyną i tworzą klimatyczną przestrzeń. Na Shangri-La charakterystyczne jest to, że można znaleźć mieszankę nastrojów utrzymaną w takim duchu.

Twoje teksty, mimo upływu lat, dalej zachowują – wciąż kontrowersyjną dla niektórych – poetykę. Zastanawiam się, czy przy ich tworzeniu masz podobne inspiracje, jak przed laty. Czy jednak bagaż doświadczeń życiowych znacznie to zmienił?

Osobiście uważam, że w obecnych tekstach jest mniej kontrowersji, niż wcześniej. Wynika to z doświadczeń i przemyśleń, które przychodzą z czasem. Być może jakaś część słuchaczy nie jest przygotowana do tego typu poetyki w rockowych kawałkach. Nie zawsze przecież traktujemy teksty poważnie i nie oczekujemy przekazów w zwykłych piosenkach. Powiem szczerze, że nie obchodzi mnie to, ponieważ ja chcę żyć w zgodzie ze sobą. Jeśli mam swoim nazwiskiem podpisać jakiś utwór, to nie chciałbym się później tłumaczyć, że kierowałem się modą lub podkuliłem ogon, żeby się komuś przypodobać. Biorę odpowiedzialność za każde słowo, które znalazło się w moich tekstach. Tak wyrażam siebie i mój światopogląd.

To jeszcze słowo o tekstach, zawsze pełnych mistycyzmu i zaglądania do ludzkiego wnętrza. Ciekawi mnie, który z liryków napisanych dla Ananke, ma dla ciebie najbardziej osobisty wymiar?

Każdy tekst jest absolutnie osobisty i dotyczy tego co przeżyłem lub tego o czym rozmyślam. Wiele linijek to jedynie namiastki tego co myślę, ale potrzebowałbym więcej miejsca, niż tekst piosenki, aby to rozwinąć o wiele bardziej. Jak każdy człowiek „konsumuję” życie na wielu płaszczyznach i egzystuję na wielu wymiarach. Suma tych przeżyć przynosi inspiracje, a ja to tylko przeobrażam na potrzeby tekstów. Wierzę, że wielu ludzi tak ma, a kiedy spotykam się z opiniami, że niektóre osoby czują podobnie, to utwierdzam się w przekonaniu, że idę dobrą drogą. Mistycyzm wynika z tego, że zajmuję się często sprawami, o których większość ludzi woli nie myśleć lub zwyczajnie ich unika. Wychodzę z założenia, że jeśli dusza jest nieśmiertelna to prędzej czy później, przyjdzie mi się zmierzyć z tym co znajduje się po drugiej stronie lustra... z tym co nieuniknione..

Kilka tygodni temu Shangri-La ukazała się na winylu w limitowanej edycji. Skąd pomysł na to wydawnictwo? Ulegliście retro – modzie na czarną płytę? (śmiech) A może zadecydował zwykły sentyment, wszak z Krzysztofem Pacholskim jesteście z pokolenia, które zaczynało  muzyczną edukację od takiej płyty.

Od początku istnienia Ananke chcemy, aby świadomie kierować zespół na właściwe tory. Droga jest wyboista, ponieważ wiele decyzji, mimo przemyśleń, jest krokiem w nieznane. Jednak z perspektywy czasu wydaje się, iż ma to sens. Poza tym mając tak bogate doświadczenia, jak choćby w przypadku Abraxas, nie trudno wyciągnąć właściwe wnioski. Każdy kto jest choć trochę wtajemniczony jak wygląda współpraca na linii zespół-manager-producent-wydawca, wie, że ten świat często brutalnie odziera z marzeń. Dlatego wybitnie cenię sobie pewną niezależność, którą udało się nam osiągnąć z Ananke. Decyzja o wydaniu wersji winylowej, to spełnienie pewnego marzenia, a także wiara, że płyta oryginalna z wkładką i jeszcze „pachnąca” brzmi zawsze trochę inaczej (śmiech).

Jesteście po krótkiej serii koncertów promujących Shangri-La. Jakie wrażenia z niej wyniosłeś? Po konińskim koncercie wiem, że wasi fani przyjmują was bardzo gorąco. Z drugiej strony, doskwiera pewnie frekwencja…

Uważam, że Ananke dopiero tworzy swoją koncertową markę. Dlatego najważniejsze wnioski wyniesione z koncertów, to poczucie, że jesteśmy zespołem tworzącym monolit, dobrze rozumiejącym się na scenie. Z każdym koncertem tej pewności przybywa i to jest bardzo budujące. Podobne wrażenia dotyczą wszystkich osób, które przybyły na nasze koncerty. Myślę, że w każdym z miast odczuliśmy dużą akceptację i więź z naszymi fanami. To sprawia, że każdy koncert nabiera wyjątkowego znaczenia. Co do frekwencji, to zawsze może być lepiej i w tę stronę chcielibyśmy podążać. Wiem, że trzeba walczyć o wypełnienie każdej sali, ale na szczęście jest to możliwe, nawet w przypadku takiej muzyki jaką gramy. Poza tym mam nadzieję, że nasze koncerty nie ograniczają się tylko do odtwarzania materiału z płyty.

Jak zauważyłem, przywiązujecie dużą wagę do wizualizacji podczas swoich występów. Prezentacje multimedialne, stroje, tancerki. To twoje pomysły?

Od zawsze uważałem, że koncert muzyczny nie różni się niczym od dużego spektaklu, sztuki teatralnej czy innego, podobnego wydarzenia. Każdy człowiek potrzebuje takich chwil, aby poczuć i zapamiętać najbardziej podniosłe szczegóły swego życia. Chciałbym żeby tak właśnie było na naszych koncertach. Stąd te wszystkie stroje, malunki, rekwizyty, tancerki, filmy i tak było od samego początku, od czasów Abraxas.

Myślicie już o następcy Shangri-La. Na waszym profilu Facebook czytałem, że już coś w tym względzie się dzieje. A może – nawiązując do tej scenicznej oprawy – fajnie byłoby to wszystko zapisać na wydawnictwie DVD?

Na szczęście weny twórczej nam nie brakuje i gdyby nie bariery czasowo - logistyczne, to pewnie działalibyśmy jeszcze prężniej i z większym rozmachem. Najważniejsze to kroczyć konsekwentnie obraną drogą i to czynimy. Muzyka pozwala nam na takie działania, a przestrzeń związana z szeroko rozumianą promocją rodzi kolejne pomysły. DVD, następna płyta, koncerty, teledyski i wiele innych.

Pozwól, że na koniec jeszcze raz powrócę do odległych czasów. Czy utrzymujesz jakieś kontakty z dawnymi muzykami Abraxas? Na przykład z Marcinem Błaszczykiem, Szymonem Brzezińskim, czy Łukaszem Święchem?

Często powtarzam, że gdyby nie Abraxas to pewnie byłbym innym człowiekiem i nigdy nie przeżyłbym tylu wspaniałych chwil w moim życiu. Oczywiście nie byłoby zespołu bez przyjaciół i kolegów, z którymi tworzyliśmy przez tyle lat. Z Łukaszem praktycznie mamy stały kontakt i to od zawsze. Łukasz wraz ze swoją żoną Martą wyprodukowali dla Ananke teledysk do Maydaya, a już wkrótce ukaże się ich nowa produkcja pod obraz do Luny. Czekamy na niego z niecierpliwością, ponieważ zdjęcia wyszły bardzo obiecująco. Jednak musimy się trochę uzbroić w cierpliwość, ponieważ na świat przyszła Lily Święch i ona ma zdecydowane pierszeństwo (śmiech). Poza tym zawsze mogę liczyć na pomoc Łukasza i bardzo to cenię. Z Szymonem i Kingą również często się widujemy i utrzymujemy przyjacielskie stosunki. W sprawach muzycznych wymieniamy się opiniami oraz pomagamy sobie wzajemnie.

Za trzy lata minie 20 lat od debiutu Abraxas. Czy jest szansa na jakiś koncertowy jubileusz?

Pierwsze wcielenie Abraxas sięga roku...1987, a więc jeśli dobrze liczę to już 26 lat! (śmiech) W takim razie musimy poczekać na okrągłą 30-stkę (śmiech). A tak na poważnie jedna z zasad mówi, że nigdy nie mów nigdy, a więc wszystko jest możliwe i być może kiedyś zorganizujemy taki koncert, żeby zobaczyć ilu tak naprawdę zostało tych wiernych fanów Abraxas?

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.