Wczoraj rozpoczęli największą w swojej historii trasę koncertową, podczas której promować będą najnowszy album, "Shrine Of New Generation Slaves". I to właśnie tego krążka dotyczyła moja rozmowa z wokalistą i basistą Riverside, Mariuszem Dudą.
ArtRock.PL: Minął już ponad miesiąc od premiery Shrine Of New Generation Slaves a najnowsze dzieło Riverside zbiera same pozytywne oceny. Chyba żaden z waszych dotychczasowych albumów nie wywoływał u odbiorców takiej jednomyślności. Entuzjastyczne opinie w zachodnich magazynach i do tego Złota Płyta na naszym rodzimym rynku. Zapytam trochę prowokacyjnie – nie obawiasz się, że i was kiedyś dopadnie problem, z którym zmagasz się w "Celebrity Touch". W końcu bycie artystą wiąże się nieustannie z dążeniem do sukcesu, a ten często… ze sławą. Ta niewątpliwie zaspokaja potrzebę bycia ważnym…
Mariusz Duda: Nie, nie obawiam się, że dopadnie nas, czy mnie kiedyś, ten problem, o którym mówisz. A jeśli dopadnie, będę na to przygotowany (śmiech). Wyznaję zasadę, że jeśli jesteś konsekwentny w tym, co robisz, to prędzej czy później osiągniesz sukces. A przy konsekwencji sukces pojawia się stopniowo, krok po kroku, nie zachłystujesz się nim, jesteś w stanie nabrać pokory i mądrości życiowej. My zdążyliśmy już nabrać pokory. Jak na razie nasza sława dotyczy tylko pewnych kręgów słuchaczy, ale wystarczających kręgów, bo nie gramy dla pustych sal. Dobrze mi z tym, bo chcę zarabiać na swoje życie muzyką, której tworzenie sprawia mi przyjemność i która dla mnie jest wartościowa. Nie chcę ani przekraczać granic dobrego smaku, ani robić rzeczy „pod publiczkę”. W „Celebrity Touch” nie zmagam się z jakimś problemem, no może trochę z ogłupianiem przez innych, ale przede wszystkim próbuję zrozumieć kogoś, kto jest przesadnie wręcz uzależniony od czucia się ważnym. Kogoś, kto non stop potrzebuje tego, by być na ustach innych. Kto non stop walczy, by być na topie. Ja mimo wszystko mam odbiorców, mam słuchaczy, mam fanów, do których moja muzyka dociera. Jest to sygnał, że to, co robię, ma jakąś wartość. Moja potrzeba bycia ważnym jest jak najbardziej zaspokajana. Oczywiście, jeśli kiedyś będziemy bardziej popularnym zespołem, nie będę miał nic przeciwko (śmiech), ale nigdy nie pozwolę na przerost formy nad treścią. Riverside ma być zespołem na poziomie i z klasą.
ArtRock.PL: No właśnie, możecie mówić o artystycznym, ale i na swój sposób, komercyjnym sukcesie. Mimo wszystko w dalszym ciągu dla wielu to muzyczna nisza i trudno rozpatrywać zjawisko Riverside w mainstream’owych kategoriach. Wierzysz w siłę waszej pracy i muzyki, która pozwoliłaby wam zaistnieć jeszcze szerzej. A może zgadzasz się ze śpiewającym na swojej solowej płycie Roguckim, że chcąc sięgnąć takiej popularności „trzeba wiedzieć jak używać dupy. Dobrze użyta gwarantuje sukces”?
Mariusz Duda: Wiem, że w dzisiejszych czasach trzeba zawsze tak kombinować, żeby ludzie o tobie mówili, wiem, że dobra muzyka nie obroni sie sama, ale myślę, że nie należy z tego powodu przekraczać pewnych granic. Cieszę się, że w Riverside jest tak, że naturalnie oprócz reklamy, promocji, marketingu, jakiejś strategii wydawniczej stawiamy jednak wciąż przede wszystkim na muzykę i to jest nasza główna karta przetargowa. W 2012 roku zaryzykowaliśmy i zupełnie zniknęliśmy na czas nagrywania płyty, nie graliśmy koncertów, nie wydaliśmy żadnej epki, nie wrzucaliśmy co dwa tygodnie filmików ze studia. Czuliśmy, ze możemy się zaszyć, że nie musimy stale o sobie przypominać. Teraz wydaliśmy kolejną płytę, piątą już, i nie dość, że ludzie nas pamiętają, to wciąż jest do przodu. Jesteśmy chyba właśnie przykładem takiego zespołu, który głównie swoją pracą, konsekwencją i muzyką zdobywa coraz większą popularność. Nie musi szokować, nie musi robić jakiejś przekombinowanej otoczki. Ale i zgadzam się z Piotrem, czasami dupa musi zostać właściwie użyta. Mnie na przykład teraz boli, bo miałem dzisiaj serię wywiadów emailowych i musiałem się na niej sporo nasiedzieć.
ArtRock.PL: Zostańmy jeszcze na chwilę przy tekstach. Krytykujesz w nich wiele aspektów współczesnej codzienności. Jesteśmy niewolnikami komórek, centrów handlowych, uszczuplamy naszą wyobraźnię, mając wszystko na wyciągnięcie jednego kliknięcia. Faktycznie – jak śpiewasz w "New Generation Slave" – nie potrafisz tym się cieszyć?
Mariusz Duda: W „New Generation Slave” bohater definitywnie nie potrafi się cieszyć ze swojego życia, ale to przecież nie jest tekst o mnie. Ja się ze swojego życia cieszę, bo lubię to, co robię Korzystam też z dobrodziejstw dzisiejszych czasów, ułatwiam sobie życie jednym kliknięciem, nie ruszam się z domu bez telefonu komórkowego, bo inaczej się nie da. Ja nie krytykuje dobrodziejstw współczesności tylko obserwuję, kiedy pewne zjawiska dzisiejszych czasów biorą górę nad człowiekiem. I nie o gadżety mi chodzi, nie o komórki, telewizory HD czy komputery, tylko o pewne dzisiejsze rytuały, sposoby na życie, o przyzwyczajenia. Poza tym, jak wspomniałem, staram się bardziej obserwować rzeczywistość niż ją krytykować. Moje teksty są jak wyrwane kartki z pamiętnika albo seria zdjęć. Zdjęć pokazujących czasy, w których żyjemy. Dużo jest na tych zdjęciach schodów ruchomych i ludzi na nich stojących. Smutnych raczej, bo i czasy chyba takie dla wielu niewesołe.
ArtRock.PL: Wasi fani to nie tylko twoi rówieśnicy i inna starszyzna (śmiech), ale także – a może i przede wszystkim – ludzie młodzi. Czy pisząc te teksty, nie myślałeś o tym, że taki model funkcjonowania wyssali oni niemalże z mlekiem matki a ich jedyny komentarz może brzmieć: „hej facet, nie rozczulaj się tak nad czasem minionym i nie truj, jak mój stary”? (śmiech)
Mariusz Duda: Cóż, zdaję sobie sprawę, że docieram ze swoją muzyką do znacznie młodszych ode mnie i wiem, że to co ja odbieram jako niewolnictwo, inni traktują jako chleb powszedni. Zresztą pierwsza część „Escalator Shrine” to miejscami nawet bardziej tekst o tych młodych, niż o starych jest, bo „google boys” i „wiki girls” to bardziej pokolenie Y - czy też nawet Z - niż X, ale jak wspomniałem, piszę o swoich obserwacjach, a nie po to żeby się rozczulać nad rzeczywistością czy też truć „jak mój stary” (śmiech). Chociaż, fakt - rozczulam się w jednym utworze – „Deprived”. Tam trochę wspominam czasy, kiedy kolekcjonowałem komiksy, puszki, pisałem do różnych firm „Dear Sirs, please send me your magazine with the car on the cover” (śmiech). Bartek Koziczyński zebrał to wszystko w całość w książce „333 kultowe rzeczy PRL”, polecam.
ArtRock.PL: Czas na muzykę. Udało wam się niewątpliwie po raz kolejny nagrać album inny i na swój sposób zaskakujący dla was. „Cofnęliście się w czasie” o kilkadziesiąt lat przywołując takie nazwy jak Led Zeppelin, czy Deep Purple. Czy przed wydaniem płyty nie obawialiście się jednak pewnych zarzutów o uleganie, coraz bardziej powszechnej, modzie na retro – granie?
Mariusz Duda: Przecież my tę modę też tworzymy. Nie ulegamy jej tylko ją właśnie tworzymy (śmiech). ADHD miało hammondów i analogów więcej niż niejeden album wtedy. Było to jeszcze przed jazzowym Wilsonem i najnowszym Opethem. Nawet Pain of Salvation jeszcze swojego retro albumu nie wydało... Tak na marginesie. Teraz idziemy dalej i po prostu zrezygnowaliśmy z metalowych zagrywek, bo granie dzisiaj progresywnego metalu jest dla mnie tym, czym w latach 90. było granie rocka neoprogresywnego. W wielu przypadkach muzyka była wtedy tak wtórna, że zęby od niej bolały. Ja nie mógłbym już teraz grać takiego „dżyn dżyn dżyn”, wolę grać zwykłe piosenki, przysięgam.
ArtRock.PL: Sporo na tym albumie ciebie. Takiego „lunatycznego”. To efekt wcześniej przyjętego założenia – być może swoistego „biznesplanu”, który, jak wiem, lubisz mieć? Czy może wszystko wypłynęło zupełnie naturalnie i mimowolnie?
Mariusz Duda: Trochę więcej teraz sam skomponowałem, może stąd to wrażenie. U nas wygląda to tak, że zawsze staram się komponować na bieżąco przy chłopakach na próbie. Zapodaję pomysł, ogrywamy go, potem wymyślam coś dalej, czasami ktoś inny coś zaproponuje i robimy to wokół innego pomysłu, ale generalnie sklejam to na bieżąco, jak jesteśmy razem. Wtedy widzę reakcje, są interakcje, od razu można poznać czy coś żre, czy jest po prostu nudne. Czasami zdarza się jednak, że opracowuję jakiś utwór w domu albo w studiu, tam zmieniam bezczelnie aranż, pomysły, potem dopiero pokazuję chłopakom i razem to ogrywamy. ADHD powstało praktycznie całe na próbach, SONGS było fifty-fifty. Dużo rzeczy już skomponowanych przedstawiłem kolegom podczas nagrywania naszej demówki. I chyba faktycznie sporo na tej płycie jest mnie samego, chyba najbardziej do tej pory, to dosyć osobista płyta, stąd też może i to lunatyczne wrażenie.
ArtRock.PL: Zaskakuje zupełnie "Feel Like Falling" – numer jakby z zupełnie innej bajki. Bardziej nowoczesnej i syntetycznej… Mimo pewnej odmienności znalazł się jednak na płycie.
Mariusz Duda: I w sumie dobrze, bo to rzeczywiście trochę taka kwintesencja muzyki naszego zespołu. Melodia, rytmika, riffy, solówki, nowoczesne granie z retro brzmieniem. Wszystko w pigułce. Przymierzamy się, żeby zrobić do tego jakiś koncertowy teledysk.
ArtRock.PL: To jeszcze mały suplement do ostatniego pytania. Czy zostały wam z tej sesji jakieś kompozycje, które nie pasowały do obrazu płyty i na nią nie trafiły?
Mariusz Duda: Dwa utwory odrzuciłem przy nagraniach demo. Nie pasowały mi do całości. Masę pomysłów i patentów mam też na dyktafonie.
ArtRock.PL: Dzięki partii saksofonu Marcina Odyńca w końcówce "Deprived" zapachniało nieco jazzowym Riverside. To też pewna inność w waszym graniu.
Mariusz Duda: Często jazzujemy sobie z Michałem, trochę dla żartu, kiedyś mam nadzieję wykorzystamy więcej tych jazzowych pomysłów. Rzeczywiście na nowej płycie momentami pachnie trochę takimi jazzowymi wstawkami. Możliwe, że kiedyś ten jazzowy wątek jeszcze rozwiniemy.
ArtRock.PL: Opowiedz jeszcze proszę o tych „nocnych sesjach”, które znalazły się na dodatkowym krążku i… które ponoć wcale nie były takie nocne (śmiech).
Mariusz Duda: Ta muzyka po prostu brzmi jak muzyka pisana nocą. Pomyślałem, że to świetny tytuł. Te utwory to takie plamy dźwiękowe, które czasami spontanicznie tworzymy w studiu. Dlaczego w ogóle powstały? No cóż, bardzo zależało mi na wydaniu mediabooka. Wytwórnia Inside Out powiedziała, że niestety mediabook zarezerwowany jest jedynie dla wydawnictw dwupłytowych. Oczywiście musieliśmy coś skombinować na drugą płytę. Nie miałem ochoty ani na wersje instrumentalne, ani na jakieś stare rzeczy w wersji live czy inne naciągane historie. Ta płyta to nowy rozdział w naszej karierze i jeśli już miałyby być jakieś bonusy, to najlepiej też jakieś nowe utwory. Na szczęście miałem zarezerwowane studio na jeszcze tydzień więcej, więc weszliśmy na sam koniec i zmontowaliśmy w tydzień tego typu historie. Myślę, że może kiedyś stworzy się z tego jakiś oddzielny ambientowy projekt, bo już wcześniej kombinowaliśmy takie klimaty przy drugiej płycie do Rapid Eye Movement, i teraz też mieliśmy podczas tych sesji bardzo dużo frajdy.
ArtRock.PL: Czy miałeś jakiś wpływ na grafiki przygotowane już tradycyjnie przez Travisa Smitha? Czy są one tylko jego wizją i interpretacją warstwy lirycznej albumu?
Mariusz Duda: Zawsze mam wpływ na grafiki. Czasami bardziej, czasami mniej. To jest tak, że piszę Travisowi słowa klucze albo robię mu szkice i wysyłam fotki. W przypadku najnowszej płyty słowa klucze i teksty wystarczyły. Travis trafił w dziesiątkę. Myślę, że stworzył jedne ze swoich najbardziej pasujących do tekstów grafik.
ArtRock.PL: Na koniec słówko o przyszłości. Wiem, że za wcześnie o tym mówić, ale nie martwisz się trochę o pomysł na następną płytę. Po Trylogii, pojawiła się chęć energetycznego wyżycia wraz z ADHD, potem był oddech i powrót do waszych korzeni wraz z Memories In My Head, teraz flirt z hardrockiem. Nie obawiasz się braku pomysłów? A może już jakiś masz?
Mariusz Duda: Mam. Na kolejny album jeszcze mam pomysł, więc się jeszcze tego nie obawiam. Aktualnie jestem w trakcie zbieranie pomysłów właśnie na nowe Riverside, jak i na kolejną odsłonę Lunatic Soul.
ArtRock.PL: Przed wami potężnie wyglądające New Generation Tour 2013 (artyści rozpoczęli tę trasę dokładnie wczoraj – przyp. MD). Myślicie może przy tej okazji o rejestracji albumu koncertowego i płyty DVD, bo domyślam się, że nagrane w Łodzi Reality Dream nie zaspokaja waszych ambicji.
Mariusz Duda: Myślimy o tym i takowe DVD najprawdopodobniej w tym roku powstanie, tak żeby móc je wydać np. w marcu lub kwietniu 2014. Ale będziemy to nagrywali jesienią, podczas drugiej odsłony naszej trasy. Teraz, po bardzo długiej przerwie, musimy sobie przede wszystkim przypomnieć, jak się gra i jak nawiązuje się na koncertach kontakt z publicznością (śmiech). Chociaż znając naszą publiczność, wiem, że nie będziemy mieli zbyt trudnego zadania. Ale martwię się trochę o naszą kondycję. W tym roku zbliżymy się z ilością koncertów do najpopularniejszych polskich zespołów metalowych, ale to dobrze – czas sprostać kolejnemu wyzwaniu.
Rozmawiał: Mariusz Danielak
Zdjęcie: Kobaru