ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

10.12.2011

„Wszystko się dopełniło” – rozmowa z Mariuszem Dudą

„Wszystko się dopełniło” – rozmowa z Mariuszem Dudą
Nieszczęsny początek miał ten wywiad. Tuż przed jego rozpoczęciem, podczas wyjmowania dyktafonu, ulotniła się z niego bateria. Cóż, pozostało przyjąć pozycję parterową i… zajrzeć pod, znajdującą się w niewielkim pomieszczeniu częstochowskiego klubu Zero, szafę. Artysta wspomógł mnie światłem swojej komórki i przy okazji, komentując to krótko (W poszukiwaniu bateryjki!), nadał zgrabny tytuł początkowi naszego spotkania. Pewnie z tego powodu, już w pierwszym pytaniu, nie wyraziłem się zbyt precyzyjnie...

ArtRock.PL: Powiedz proszę nieco szerzej o historii powstania albumu, którego w zasadzie miało nie być.

Mariusz Duda: Którego albumu?! Riverside czy Lunatic Soul? (śmiech)

ArtRock.PL:  Oczywiście Lunatic Soul! (śmiech) Zacznę od niego, a skończymy na Riverside i jubileuszu.

Mariusz Duda: Nowy Lunatic Soul pierwotnie miał być rozbity na dwie części i dołączony, jako bonusowe płyty kompaktowe, zarówno do czarnego, jak i białego albumu. Po nagraniu czterech pierwszych impresji oraz remiksu „Summerland” wysłałem piosenki z pytaniem, kiedy robimy wznowienie jedynki, i okazało się, że... nie robimy. Bo firmie KScope tak się te nagrania podobają, że z przyjemnością poczekają na bonusy do białej płyty. Zadzwonił do mnie szef i powiedział, że bardzo chciałby wydać to wszystko jako oddzielne wydawnictwo. Nie podobał mi się ten pomysł, bo nie chciałem, aby słuchacze traktowali tę płytę jako Lunatic Soul III. Jedną trylogię już zrobiłem, wystarczy. Czarno-biała podróż w zaświaty powinna pozostać dyptykiem. Ale pojawił się argument, który mnie przekonał, że utwory znajdujące się na dodatkowych płytach wydawnictw po prostu giną w tłumie. A mnie nowy materiał bardzo przypadł do gustu. Szkoda byłoby, gdyby się to gdzieś po kościach rozeszło. Dyptyk pozostaje więc dyptykiem, ale pojawia się jeszcze dodatkowa płyta, nowe wydawnictwo Lunatic Soul, które teraz na pewno dotrze do większej liczby osób niż gdyby miało to być tylko w formie dodatków do już poznanych płyt. Z drugiej strony płyta ukazuje się tylko za granicą - w Polsce jest jedynie dystrybuowana - więc dotrze głównie do tych najbardziej zainteresowanych.

ArtRock.PL: Tematy, które trafiły na Impressions, powstały przy okazji poprzednich sesji. Nasuwa się natychmiast, dosyć prowokacyjna myśl, że zrezygnowałeś z nich, bo wydały ci się wtedy po prostu słabsze, albo na tyle inne, aby ich w tamtym czasie na płytach nie umieszczać. A jeśli być może tak… Jak bardzo zaingerowałeś w te pierwotne tematy?

Mariusz Duda: To nie było tak, że ja nagrywałem te utwory podczas tamtych sesji. Owszem jest kilka ścieżek, które zostały wtedy nagrane i teraz wykorzystane, ale Impressions to głównie utwory, które powstały w 2011 roku na bazie pewnych pomysłów nagranych w sposób nienadający sie do publikacji. Wcześniej były to po prostu szkice nagrywane na dyktafon, na domowy rekorder, na telefon, głównie zalążki, motywiki, które rozwinięcie znalazły dopiero w studiu. Z jednym wyjątkiem. Utwór „Impressions II” to kompozycja moja i Maćka z dawnych lat, którą sobie teraz przypomnieliśmy i w końcu nagraliśmy. W sumie jedyna wspólna na tym albumie.

ArtRock.PL: Poprzednie dwie płyty tworzyły muzyczny, ale i być może przede wszystkim, literacki dyptyk podporządkowany pewnemu konceptowi, krążącemu wokół tematyki śmierci. Tym razem mamy album instrumentalny, będący z pewnością muzycznym uzupełnieniem poprzednich płyt. A co z przesłaniem krążka. Czy budując ten album myślałeś o tym, czym dla ciebie są, bądź jakie treści niosą, poszczególne kompozycje?

Mariusz Duda: Kompozycje na Impressions są tekstowo związane z pierwszą i drugą płytą. Nawet były do nich tytuły. Utwór pierwszy nazywał się chyba „The Abyss”, utwór trzeci – „Impressions III” – ma trzy podtytuły: pierwsza część, z kalimbą i folią, jest zatytułowana „Emptiness”, druga nosi tytuł „Waiting Room”, a trzecia „Black Procession”. „Impresions III” nawiązuje do utworu „Summerland” z pierwszej płyty. Utwór „Impressions IV” miał dwa tytuły “The End Of Summer” oraz „Remember Me” – niestety nie mogłem się na żaden zdecydować. Nawiązuje do „The Final Truth”. Kompozycja piąta – „Impressions V” – nosiła tytuł „The Ice Palace” i była nawiązaniem do drugiej płyty, dokładnie do utworu „Escape from ParadIce”. „Impressions VIII” nazywało się chyba „Alabaster Fields”. Dlaczego zrezygnowałem z tytułów? Po pierwsze, żeby było inaczej. Po drugie, stwierdziłem, że tytuły przy muzyce instrumentalnej zabiorą znaczną część własnej interpretacji. A miało to być ścieżką dźwiękową do obrazów, które sobie wszyscy zainteresowani dyptykiem stworzyli w głowie. Nie chciałem tego psuć. Po trzecie wychowałem się na płytach Vangelisa, Mike Oldfielda, Tangerine Dream, Jean Michel Jarre’a. Oni nigdy nie mieli problemów z tytułami, tam było Oxygene I, II, III, Equinoxe part one, part two, Movement One, Movement Two, Incantations part three, four itd. Postanowiłem więc, że zostawię tę instrumentalną formę również tutaj, w tytułach. Przesłanie tego krążka jest takie jak przesłanie dopełnienia znanej już historii. To wciąż historia podróży. Podróży w zaświatach. Bohater wciąż szuka swojego miejsca, wcześniej nawet dosyć dosadnie umierając. Okładka płyty to również nawiązanie do poprzedniego albumu, bo przedstawia nic innego jak gravestone hill. Symbol jest tym razem pęknięciem na grobowcu głównego bohatera, więc w pewien sposób wyjaśnia dlaczego na pierwszej i drugiej płycie wygląda tak, a nie inaczej.

Generalnie wszystko jest tutaj ściśle połączone, włącznie z remiksami, które ukazują się tylko w wersji kompaktowej, gdyż płyta winylowa zawiera materiał taki jaki powinien być. Paradoksalnie jednak płyta ma swój zupełnie indywidualny charakter, inny niż czarno-biały dyptyk. Broni się jako samodzielne dzieło. Dlatego cieszę się, że wyszła. Wszystko się dopełniło. Wcześniej brakowało mi większej ilości instrumentalnej muzyki, zwłaszcza na drugim krążku. A teraz wszystko uzupełniło się jak należy i przy takiej dawce dźwięków bez tekstu nareszcie mogę powiedzieć, że moja historia o śmierci przypomina ścieżkę dźwiękową do filmu i ma o wiele więcej wspólnego z filmowym charakterem niż do tej pory. Muzycznie dla jednych będzie to pewnie zamknięcie pewnego etapu, dla innych furtka otwarta na coś nowego. Nie ukrywam, że bardzo chciałbym wydawać albumy z muzyką instrumentalną.

ArtRock.PL: Czyli moja teza postawiona w tekście o tej płycie, że tym razem forma jest być może dla ciebie ważniejsza od treści…  

Mariusz Duda: ...w tym wypadku trochę tak. Ale jak wspominałem, treść też odgrywała rolę. Bo impresje najpierw, tak naprawdę, były obrazami. To nie była zabawa czystym dźwiękiem, po której potem pojawiało się stwierdzenie: „ok, dobudujmy do tego ideologię”. W „Impressions III”, pod koniec, rzeczywiście widziałem padający deszcz oraz czarne postacie niosące trumnę i wykonujące takie kroki, jak przy Grobie Nieznanego Żołnierza. I do takiego obrazu tworzyłem muzykę.

ArtRock.PL: Powiedziałeś, że bardzo chciałbyś uciec od postrzegania dotychczasowego dorobku Lunatic Soul jako trylogii. Jednak po Impressions znalazłeś się chyba dokładnie w tym samym miejscu, w którym byłeś z Riverside po zakończeniu takowej… trylogii. Z zespołem zmieniliście nieco twarz na ADHD. Myślisz, że w Lunatic Soul też konieczna jest jakaś diametralna zmiana, czy raczej „nie spinasz się” w tym kierunku?

Mariusz Duda: Nie chcę nagrywać takich samych płyt. Nowy Lunatic Soul musi być inny. Na pewno ucieknę od tematu śmierci i życia pozagrobowego. Zawsze byłem zafascynowany psychiką ludzką, tymi dziwnymi, zakręconymi rzeczami związanymi z niezbadaną częścią mózgu, przez co rzeczywiste miesza się z nierzeczywistym – ze snem. Dlatego teraz była śmierć, bo to dla mnie naturalne rozwinięcie tematu snu. Myślę, że treść przyszłego wydawnictwa będzie obracała się w jakichś ześwirowanych klimatach, w końcu tytuł „Lunatic Soul” zobowiązuje. „Lunatic” przecież nie tłumaczy się jak „księżycowy” czy „lunatyczny” tylko „szalony, obłąkany”. Natomiast co do formy, być może będę chciał skręcić w stronę bardziej alternatywną – jeszcze nie wiem. Na pewno chciałbym zrobić teraz bardziej kolorową płytę. Żeby się więcej na niej działo. No i prędzej czy później musi nastąpić taki moment, w którym wystąpię na scenie. Powinienem więc myśleć także pod takim kątem, aby komponować rzeczy, które będę w stanie zagrać na żywo. Chociaż… z drugiej strony, podoba mi się, że to jest troszeczkę tak, jak z jakimś filmem i jego efektami specjalnymi. Bo jeżeli jest projekt studyjny, to zawsze pojawia się dzięki temu możliwość tworzenia innych plam dźwiękowych. Takich, które mogą pojawić się tylko w studiu. A skoro projekt studyjny nie zobowiązuje do wykonania tego potem na żywo, to można np. przesadzać z ilością ścieżek. Generalnie spróbuję zachować proporcje.

ArtRock.PL: Czas na delikatną zmianę tematyki. Spotykamy się przy okazji świętowania przez was jubileuszu 10 – lecia Riverside…

Mariusz Duda: Którego to już świętowania!! (śmiech)

ArtRock.PL: … (śmiech). Pozwól jednak, że chwilę pozostanę przy twojej osobie. Zastanawiam się mianowicie, na ile te 10 lat doświadczeń z Riverside - jednak twojego zupełnie innego bytu muzycznego, w porównaniu choćby z początkami z Xanadu - zmieniły cię, jako artystę?

Mariusz Duda: Cóż, to jest zespół, w którym od początku w większości komponuję, ale skoro jesteśmy zespołem i chcemy jako zespół funkcjonować, to podpisujemy się wspólnie pod kompozycjami. Więc tak naprawdę nigdy nie wiadomo, kto zrobił to czy tamto. Na początku czułem się przez to niedowartościowany, więc zauważyłem, że w wywiadach, z płyty na płytę coraz częściej zacząłem mówić o tym, że tworzę większość muzyki. A więc pierwsza zmiana – stałem się bardziej pewny siebie i moją skromność szlag trafił (śmiech). Potem kiedy stworzyłem Lunatic Soul trochę mi się w głowie uspokoiło, i teraz nie dość, że sprawdzam się jako artysta, to jeszcze jestem w stanie zachować zespołowość Riverside i dbać o to, by błyszczał tam każdy z nas w odpowiednich proporcjach. A więc druga zmiana – większy dystans do siebie. Muzycznie też mi się w głowie zmieniało i ewoluowało. Dwie pierwsze płyty Riverside utrzymane były w kanonie artrockowym, zahaczającym o progmetalowe rzeczy, ale zdecydowanie nawiązywały do rocka progresywnego czy też regresywnego w zależności od punku widzenia. Na takiej muzyce sie wychowałem i chciałem ją grać. Byliśmy jednak w tym temacie po uszy. Jednak w pewnym momencie, od Rapid Eye Movement, trochę się zmieniło. Otworzyliśmy się na innych słuchaczy. Zawsze chciałem, mimo wszystko, znaleźć taką niszę, w której byłby i sukces artystyczny i komercyjny. Zawsze fascynował mnie np. Roman Polański, którego twórczość jest właśnie pomiędzy takimi światami. Akurat w przypadku Rapid Eye Movement bardzo chciałem się otworzyć na innych ludzi, niekoniecznie tych słuchających rocka progresywnego. Chciałem, żeby ten zespół poszedł w inną stronę, aby mógł budować swój wizerunek na własnych warunkach. I żeby to spodobało się zarówno zwolennikom rocka, metalu, jak i komuś, kto jest ortodoksem muzyki progresywnej z lat siedemdziesiątych. Dodam, że ja nigdy nie chciałem być w takim zespole, który gra tylko rzeczy z tego gatunku. Może dlatego Anno Domini High Definition stało się paradoksalnie naszą najbardziej komercyjną płytą. Umówmy się – słowo się spauperyzowało, a i muzyka progresywna w pewnym momencie zmieniła swoje znaczenie i tylko te zespoły, które starają się uciekać od tego klasycznego podejścia, stają się tak naprawdę progresywne. Co nie zmienia faktu, że bardzo szanuję zespoły, które grają klasyczny rock…

ArtRock.PL: …i co nie zmienia faktu, że ta muzyka kiedyś tam was połączyła.

Mariusz Duda: Oczywiście, że tak. Generalnie jakoś tak fajnie wyszło, że się nam razem udało. Myślę, że dzięki Riverside rozwinąłem się też jako muzyk. To trzecia zmiana. To też mi dało odwagę, żeby zbudować sobie własną bazę fanów, dzięki którym mogłem stworzyć Lunatic Soul. Pozwoliło mi to rozwijać się muzycznie i na tyle mnie otworzyło, że… kto wie, może na jednym pobocznym projekcie się nie skończy? Teraz zaczynam rozumieć co niektórych artystów (śmiech). Ale to naprawdę bardzo pomaga. I myślę, że nowa płyta Riverside bardzo zyska dzięki nowym doświadczeniom, które zdobyłem np. na trzech płytach Lunatic Soul. 

ArtRock.PL: Wspomniałeś przed chwilą o fanach. Jesteście zespołem – zresztą pewnie jak każdy artysta – który bez nich by nie zaistniał. Wasi miłośnicy działają jednak bardzo prężnie. Od samego początku aktywnie funkcjonuje wasz fanklub, dla którego w ciągu tych 10 lat przygotowaliście kilka niespodzianek. Jesteście do tego bardzo otwarci – dostępni przed, czy po koncercie. Chciałoby się powiedzieć, że nie „gwiazdorzycie”…. To sympatyczne. Jak zatem patrzysz na kwestię: fani a Riverside?

Mariusz Duda: Wielu fanów jest z nami od początku. Wielu fanów w pewnym momencie – że tak się wyrażę – odpada. Zmieniają się ich gusta muzyczne, co jest naturalne. Ale pojawiają się w ich miejsce inni, którzy zaczynają przygodę na przykład od Rapid Eye Movement czy Anno Domini High Definition. I wciąż z nami są. I jednych i drugich darzymy tą samą sympatią i szacunkiem, bo to dzięki nim zaistnieliśmy i wciąż istniejemy. Zawsze więc jesteśmy na nich otwarci. Wychodzimy po koncertach rozmawiamy, słuchamy, co mają do powiedzenia. Kochamy i szanujemy swoich fanów, naprawdę, bez żadnej kokieterii.

ArtRock.PL: Tych dziesięć lat Riverside to pasmo, większych, bądź mniejszych sukcesów. Czas ciągłego wspinania się do góry. Zastanawiałeś się jednak, czy czegoś z tych minionych dziesięciu lat żałujesz? Jakiegoś niepotrzebnego kroku? Masz wrażenie, że w którymś momencie popełniłeś błąd?

Mariusz Duda: Być może popełniłem, ale nie wiem, czy teraz mógłbym nazwać to błędem. Może dzięki temu nastąpił efekt motyla, który doprowadził do obecnego stanu? Przykładowo mogę żałować brzmienia Second Life Syndrome, bo momentami brzmi to – umówmy się – trochę jak demo. Ale z drugiej strony jest to chyba nasza najbardziej kultowa płyta. I kto wie, czy wciąż byłaby kultowa, gdyby brzmiała super pięknie hi-fi itd.? Jest wiele takich czynników, wiele szczegółów, które decydują o tym, dlaczego coś w danym momencie ma znaczenie.. Zatem czuję, że… chyba nie mam powodów, aby czegokolwiek żałować, bo jestem zadowolony z tego, gdzie obecnie znajduje się zespół Riverside, gdzie znajduję się ja jako muzyk, artysta. Osiągnąłem pewien sukces, ale wciąż wiele przede mną, co tylko zachęca mnie do dalszej pracy. Owszem, być może pewnego razu mogłem nie wsiadać do żadnego pociągu, w wyniku czego rozmawialibyśmy teraz w jakimś zupełnie innym miejscu, w którym musiałbyś stać przez godzinę w kolejce, żeby przeprowadzić ze mną wywiad (śmiech), ale równie dobrze mogliśmy się dzisiaj wcale nie spotkać bądź pracować razem, np. w biurze do spraw rzeczy znalezionych…

ArtRock.PL: …w pewnym momencie naszej rozmowy nawiązałeś do tematyki filmowej przywołując twórczość Romana Polańskiego. To o czym w tej chwili mówisz, idealnie z kolei odnosi się do kultowego „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego.

Mariusz Duda: Dokładnie tak jest. Swoją drogą kino Kieślowskiego również bardzo sobie cenię...

ArtRock.PL:… zrobiło się bardzo głośno (zza ścian pomieszczenia, w którym rozmawialiśmy coraz dosadniej dochodziły dźwięki występującej przed Riverside, Lacrimy – przyp. MD), zatem już ostatnia kwestia. I to taka na spocznij. Możesz przywołać jakąś absolutnie niewiarygodną, może najzabawniejszą historię związaną z Riverside?

Mariusz Duda: (chwila zastanowienia)

ArtRock.PL: To jest poważny zespół, więc nie było takowych… (śmiech)

Mariusz Duda: …nie, nie (śmiech). Zespół ma bardzo wiele takich sytuacji, tylko nie wiem, czy w pewnym temacie ich kaliber jest na tyle potężny, żeby opowiadać o nich w formie anegdoty. Oczywiście mogę mówić o tym, że graliśmy koncert gdzieś tam w Turcji, gdzie scena była na stołach a Grudzień (Piotr Grudziński – przyp. MD) grał obok na schodach, zamiast na scenie, stojąc na jednej nodze. O tym, że potem z tej Turcji wracając i przejeżdżając gdzieś przez ciemny las w Bułgarii, złapaliśmy w przyczepie gumę. Wiesz, jest droga, po obu stronach las, nic nie jest oświetlone, pusto, nic nie jeździ, bo to niedziela była. Droga nienajlepsza i nagle... trach! A że była to już druga guma, którą złapaliśmy, nie mieliśmy koła zapasowego. Jadąc kilometr na godzinę postanowiliśmy, że dotoczymy się do pierwszej cywilizacji i poprosimy o pomoc. Kiedy pojawiły się pierwsze światła okazało się, że to... wulkanizacja (śmiech). Otwarta! I takie tam. Generalnie jednak mimo drobnostek, nie zdarzyło się jeszcze w naszej karierze nic, co by nas odmieniło o 180 stopni albo żebyśmy spalili się ze wstydu bądź czegoś mocno żałowali. Wszystkie nasze decyzje były mocno przemyślane i ich konsekwencją jest to, że teraz dobrnęliśmy do tych dziesięciu lat. Patrząc w lustro zdaję sobie sprawę, że czas płynie coraz szybciej i myślę, że takowe sytuacje pojawią się z wiekiem, kiedy np. zaczniemy mieć problemy z pamięcią. Może wtedy?
 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.