Miłosz Pieńkowski: Koncertujecie nie tylko na Zachodzie, ale także dość często w Europie Wschodniej a nawet w takich państwach jak Zjednoczone Emiraty Arabskie, Tunezja czy Liban. Widzisz jakiekolwiek różnice w reakcji publiczności na koncertach, w podejściu do waszej muzyki między publicznością zachodnią, a tą z Rosji czy krajów arabskich.
Vincent Cavanagh: Europa Wschodnia jest podobna do krajów arabskich pod tym względem, że ludzie są naprawdę superentuzjastycznie nastawieni do naszej muzyki. To są najlepsze publiczności, dla których kiedykolwiek graliśmy. Szczególnie w Bułgarii, do której rok temu dotarliśmy po raz pierwszy. Publiczność była zdumiewająca. I podobnie jest w krajach arabskich. Ale w istocie spotykamy się dobrą reakcją wszędzie, gdziekolwiek się pojawimy (np. ostatnio w Londynie). Myślę, że źródło tego tkwi w samym zespole. Jesteśmy po prostu coraz lepsi. Ale jeśli chodzi o porównywanie… Zawsze jednak zależy od klimatu danego dnia. Ale na Rosji, Polsce, Rumunii, Bułgarii nigdy się nie zawiedliśmy. Sporo czasu upłynęło od naszej ostatniej wizyty na Litwie. Chciałbym tam wrócić.
(krótka przerwa wynikająca ze zmiany pokoju)
MP: Rozmawiamy o różnicach między publikami w poszczególnych krajach.
VC: Kiedy graliśmy w Dubaju, było tam mnóstwo osób z Iranu. Ponieważ wiesz, w Iranie występy zachodnich zespołów są zabronione. Tam byli niezwykle żywiołowi. Ameryka Południowa jest też warta wyróżnienia.
MP: Pewnie to po części wynika z tego, że nieczęsto mają okazję usłyszeć europejskie zespoły.
VC: W Iranie na pewno. Mam nadzieję, że któregoś dnia w Iranie zrozumieją, że muzyka jest sferą wolną od zła. I nie ma nic wspólnego z religią. I że jest ważna dla ludzkiej równowagi psychicznej.
MP: Niezbyt wiele zespołów pojawia się w tamtych stronach. Myślisz, że to raczej wynika z tego, że nie każdego zapraszają, czy też dlatego, że nie każdy przyjmuje zaproszenie.
VC: Nie mogę się wypowiadać w imieniu innych zespołów. Mogę przepuszczać, że są różne warunki dla poszczególnych zespołów. Wiem tylko, że dostaliśmy taką możliwość i skorzystaliśmy z tego.
MP: Po raz pierwszy przyjechaliście do Polski w 1994 roku. Czy Twoim zdaniem dużo się zmieniło od tego czasu? Czy to jeśli chodzi o publiczność, czy na przykład kwestie związane z organizacją koncertów.
VC: Oczywiście w 1994 roku byliśmy tam wciąż czymś nowym – zachodni zespół, który przyjeżdża i gra. Wtedy wszystko było takie surowe. Ale klimat wciąż się tam uchował.
MP: Chciałbym spytać o ostatni album – Falling Deeper. Dlaczego wybraliście na aranżacje orkiestrowe te, a nie inne utwory? Na przykład pominęliście największe „hity” z tamtego okresu Sleepless i A Dying Wish.
VC: Sleepless i A Dying Wish nie pasują do aranżacji orkiestrowych. Chociaż na przykład Kingdom to jest niemal kompletnie nowa piosenka. Trochę zwolniliśmy, uwypukliliśmy jedne elementy, ukryliśmy drugie, a w tle daliśmy orkiestrę. Po prostu wiedzieliśmy: „o, ten utwór, ten utwór, ten”. To nawet ciężko nazwać wyborem – to było oczywiste.
MP: Zamierzacie przypomnieć kawałki z Falling Deeper na koncertach?
VC: Nie, ponieważ trzeba by to było zrobić z orkiestrą, a to jest trudne. Ale mam nadzieję, że kiedyś to zrobimy.
MP: Dość popularne jest ostatnio granie z orkiestrą.
VC: Tak, rzeczywiście, oczywiści. Ale chcemy to zrobić. Może nawet w Europie Wschodniej. Tam też są świetne orkiestry. To byłby nawet dobry pomysł, by wykonać to tam… gdzieś… nigdzie… (śmiech)
MP: Planujecie kolejny (po Hindsight i Falling Deeper) album z aranżacjami?
VC: Nie, nie myślę. Teraz nagrywamy nowy, w pełni rockowy album, bardziej coś jak kontynuację We're Here Beacuse We're Here. Potem zobaczymy…
MP: Kiedy zamierzacie ją wydać?
VC: Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w przyszłym roku.
MP: Zdradzisz coś na temat tej płyty? Może nagrywacie album koncepcyjny?
VC: Nie, to nie jest album koncepcyjny.
MP: Kontynuacja We're Here… Czyli znowu nagrywacie radosny album?
VC: Nie! Znacznie mroczniejsza.
MP: Bliżej klimatów Judgement?
VC: Ha! Nie. Nie będzie jak Judgement. Ale będzie mrocznie. Będzie dużo miejsca dla pianina, także dla smyczków. I innych elementów. To kolejny krok w naszym rozwoju w sztuce pisania piosenek oraz naszym osobistym rozwoju, jako ludzi. Płyta będzie bardzo różnorodna, będzie zawierać wiele stylów. Ogólnie rzecz ujmując, wyjdzie mroczniej niż na We're Here Because We're Here.
MP: Czy opuszczenie zespołu przez Lesa Smitha spowolniło wasze prace nad albumem?
VC: Nie. On nie był… Mam na myśli… I tak byliśmy w innym studiu niż Les. Les… No cóż… Nie mieliśmy wszystkiego nagranego, klawiszy i całej reszty. Ale wiedzieliśmy już, co mamy nagrywać. Teraz możemy to zrobić na spokojnie. (Widać było, że Vincent nie miał ochoty odpowiadać na to pytanie – przyp. M.P.)
MP: Obecny klawiszowiec, z którym występujecie (Daniel Cardoso – przyp. M.P.) jest (czy będzie) pełnoetatowym członkiem zespołu?
VC: Nie ma takich planów na razie. Nie myślimy o tym.
MP: Jak udała się wasza pierwsza trasa w USA jako support Blackfield?
VC: Fantastycznie! Naprawdę rewelacyjnie. Graliśmy akustycznie – tylko ja i Danny. Nie mieliśmy praktycznie pojęcia, czego się spodziewać i amerykańska publiczność przyjęła nas nadzwyczaj ciepło. Byli bardzo entuzjastycznie nastawieni do naszej muzyki, co stanowiło dla nas pewną niespodziankę, ponieważ, jak mówiłem, nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać.
Trochę się nawet obawialiśmy tych koncertów. Nasze płyty nigdy się nie ukazały w Ameryce. Ale jakimś sposobem, w podziemiu, dzięki internetowi, ludzie znali te nagrania. Cieszyli się, że mogą usłyszeć nasze piosenki, mimo że akustycznych wersjach. Niektórzy przyszli tam specjalnie dla nas. Niesamowite! Nie mogę się doczekać, aż wrócimy tam z całym zespołem. (po chwili zastanowienia) Ale Anathema jest bardzo zajętym zespołem. Zwłaszcza w tym roku. Głównie nagrywaniem.
MP: Trasa w USA byłaby czymś dobrym dla zespołu, ale niekoniecznie dla tutejszej publiczności – będziecie grać mniej koncertów w Europie, w tym w Polsce.
VC: Nie, zawsze będziemy grać w Polsce (śmiech). I możliwe, że zawitamy ponownie w kwietniu. (na razie zostały podane terminy w Niemczech – przyp. M.P.)
MP: Słyszałem, że także Danny i Anneke van Giersbergen mają pojechać w styczniu w trasę…
VC: Tak. Ona jest piękna! Jej głos jest zdumiewający. Musisz ich koniecznie zobaczyć! W ich rozmowach z publicznością jest tyle humoru, luzu.
(niestety koncerty z Anneke obejmą jedynie Rosję - przyp. M.P.)
MP: Wracając jeszcze do Stevena Wilsona - rozmawiacie czasami na temat swoich albumów? Mówisz na przykład: „Wiesz, Steven, słuchałem ostatnio Twojego albumu i muszę powiedzieć, że jest…” Czy też rozmawiacie o wszystkim, tylko nie o muzyce?
VC: Hm, o czym rozmawiamy ze Stevenem? Jak wszyscy przyjaciele mamy więcej wspólnych tematów niż tylko praca. Oczywiście jednak muzyka siłą rzeczy też przewija się w naszych rozmowach. Nie widzieliśmy się już od… (chwila zastanowienia) Miałem być na jego solowym koncercie w Paryżu parę tygodni temu, ponieważ tam mieszkam. Ale niestety byłem zajęty pracą nad solowym albumem. Niemniej nasze drogi na pewno się znowu przetną.
MP: Będzie znowu produkował lub miksował waszą nową płytę?
VC: Nie. Mamy gościa, który się nazywa Christer André Cederberg. Wyprodukował drugi album Pettera Carlsena (norweski piosenkarz, który od roku dość często supportuje Anathemę - przyp. M.P.). Jego produkcja jest fenomenalna. Efekt będzie fantastyczny. Facet jest prawdziwie utalentowany. To będzie naprawdę duża rzecz w dziedzinie produkcji, tak myślę.
MP: Dość długo twierdziliście (nie pamiętam, czy ty czy Danny), że Judgement to wasza najlepsza płyta. Takie opinie pojawiały się nawet po wydaniu A Natural Disaster.
VC: Ja tak powiedziałem?!
MP: Nie pamiętam, czy ty czy Danny.
VC: To by pasowało do Danny'ego. Ja tak nie myślę. We're Here Because We're Here jest lepsze. Judgement to wielki album. Tak samo Alternative 4. A Natural Disaster jest trochę mniej spójny niż pozostałe. One mają wszystkie swoje momenty, to są bardzo dobre płyty. Wiesz co? Wciąż lubię Serenades. Jednak nie patrzę wstecz, tylko do przodu. Zawsze z myślą o kolejnej rzeczy, którą mam zrobić.
Sankt Petersburg, 5 XI 2011 r.