ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

24.06.2011

Oddać klimat nieskończoności – wywiad z liderem Ceti, Grzegorzem Kupczykiem

Oddać klimat nieskończoności – wywiad z liderem Ceti, Grzegorzem Kupczykiem W marcu tego roku ukazał się kolejny studyjny album Ceti zatytułowany „Ghost Of The Universe - Behind The Black Curtain”. I to on był głównym tematem mojej rozmowy z wokalistą formacji. Kupczyk nie byłby jednak sobą, gdyby nie wyraził kilku – jak to ma już w swoim zwyczaju – odważnych opinii. Chcecie je poznać? Zapraszam poniżej.

ArtRock.PL: Ceti im starsze, tym agresywniejsze i głośniejsze. Tak ciężkiego materiału nie nagraliście chyba nigdy. Przyznam, że byłem zaskoczony tym zwrotem po symfonicznym „(…)perfecto mundo(…)”. Czy to pan jest odpowiedzialny za powrót Ceti do swoich korzeni?

Grzegorz Kupczyk: Nie ja sam (śmiech). To była decyzja zespołu. Pierwsza z tą inicjatywą wyszła Marihuana. Wszystkim nam spodobał się ten pomysł tym bardziej, że po ostatnich dwóch albumach mogliby niektórzy postrzegać nas jako  zespół grający symfoniczny rock a tego chcieliśmy uniknąć (śmiech).

A: Materiał brzmi bardzo świeżo i naturalnie. Zarejestrowaliście go w częstochowskim MP Studio? Skąd taka decyzja i czy może pan powiedzieć, czym różniła się praca nad „Ghost Of The Universe – Behind The Curtain”, od pracy nad poprzednim studyjnym materiałem?

GK: W zasadzie pomysłodawcą zmiany studia nagrań był Mucek. On to bowiem pierwszy zaproponował zmianę studia, a że z Mariuszem rozmawialiśmy o w tym praktycznie od momentu nagrania „Memories”, więc z kolei ja zaproponowałem MP Studio i tak wyszło, że w końcu tam dotarliśmy (śmiech). Co do drugiej części pytania - przede wszystkim tamten album nagrywaliśmy rok, ten 5 dni (śmiech). Użyliśmy innych wzmacniaczy a i perkusja Mucka - nowy nabytek zrobiony i zamówiony według jego projektu - okazała się strzałem w dziesiątkę. Brzmiała fenomenalnie  sama z siebie (śmiech).

A: Chciałbym zapytać o kilka najciekawszych numerów na albumie i poprosić o komentarz. „Break Of Spell” to dla mnie najlepsza rzecz na płycie. Walcowaty początek złożony z pańskiego dialogu z gitarą Sadury, fajny refren, zmiany tempa i gdzieś unoszący się duch Iron Maiden.

GK: Hmmmm... przyznam, że nie mam jakiegoś specjalnego faworyta na tej płycie. Każdy numer w moim odczuciu jest bardzo dobry. Jak widzę też po korespondencji z fanami, to każdy z nich znajduje coś dla siebie na tej płycie, tak więc jak wcześniej powiedziałem – nie mam jakiegoś faworyta. No może jakbym bardzo się „ścisnął” to „Lady Of The Storm”. „Break Of Spell” to faktycznie walec, nie spodziewałem się że aż tak wyjdzie (śmiech). W zasadzie można doszukać się wielu podobieństw do innych wykonawców, ale cóż, muzyka już osiągnęła swoje apogeum i tylko umiejętności muzyków, realizatorów i aranżerów mogą dodać i dać coś więcej. Nie sadzę, aby ktoś odkrył nagle coś nowego. Te wszystkie „nowe” trendy i kierunki póki co, to tylko kręcenie się wokół Led Zeppelin, Black Sabbath i Beatlesów (śmiech).

A: Instrumentalny i wielowątkowy „Black Curtain” pokazuje, że ciągnie was do progresywnych rozwiązań.

GK: Nie myśleliśmy w żadnej nawet chwili w ten sposób – naprawdę (śmiech)! Ja osobiście nie przepadam za progresywnym rockiem i strasznie mnie dziwi i nawet nieco męczy, gdy nas się do tego nurtu porównuje. Zastanawiam się często, czy tylko sam fakt melodyjności i klawiszy to już progresive (śmiech)? Nie, nie , zupełnie  nie ciągnie nas w tę stronę!

A: „Land Of Hope” zapowiada się na koncertowy killer. Galopujący na swoim nowym zestawie Mucek będzie miał sporo do roboty (śmiech)!

GK: Oj tak (śmiech). Ale mamy już parę pomysłów na wykonanie go podczas koncertów. Myślę, że fajnie wyjdzie i odbiorcom się spodoba (śmiech).

A: Kompozycja tytułowa to już najcięższy kaliber. Prawdziwa stal. Jednak jej transowy, dla mnie mocarny, finał, jest jakby „doklejony” do pierwszej części utworu. Taka była koncepcja, czy utwór zrodził się z dwóch różnych, wcześniej skomponowanych rzeczy?

GK: Takie było założenie. Tytuł mówi sam za siebie „Duch Wszechświata”. Wszechświat w naszym rozumieniu jest nieskończony i niezrozumiały - stąd ta końcówka. Chciałem ją zrobić jeszcze dłuższą, aż do końca płyty, ale Mucek prosił, żeby nie (śmiech). Generalnie chodziło mi o oddanie klimatu nieskończoności i… wkurzeniu słuchających (śmiech)!

A: Zrezygnowaliście z umieszczenia na albumie choćby jednej ballady. Nie obawiał się pan, że płycie zabraknie przysłowiowego oddechu, albo że rozczaruje to waszych fanów, lubiących tę waszą bardziej nostalgiczną stronę?

GK: Prawdę mówiąc, muzyk nigdy podczas pracy nad utworem, czy płytą  nie powinien zastanawiać się nad tym, co pomyślą fani, szczególnie muzyk rockowy; rock to wolność a więc jak sobie można wyobrazić, że nagle nie będę myślał o idei, którą chcę przekazać tą, czy inną kompozycją bądź płytą, a będę myślał o tym, czy powinna być ballada, bo może są tacy, którym jej brak się nie spodoba.. Czekam na fanów, którzy docenią to co robię, a nie na takich, którym się wydaje, że mogą mi mówić co mam komponować i tyle. Myślę też, że zawsze można wrócić do ballad, które już zrobiliśmy. Mówiąc szczerze, gdybym miał się kierować gustem polskiego odbiorcy to już dawno musiałbym przestać śpiewać (śmiech)!. Z natury wszystko jest  tu złe, do dupy i w ogóle niepotrzebne. Robię już od dawna to co chcę i tak jak chcę. Nie znoszę komercji w tym złym rozumieniu. Oczywiście, każdy muzyk występujący, czy pokazujący się publicznie jest komercyjny, zawsze tak było i tak będzie. Niekomercyjny jest tylko ten, co gra w piwnicy sam dla siebie i nigdzie tego nikomu nie pokazuje. Cieszy mnie oczywiście fakt docenienia mojej (naszej) pracy, ale nie robimy tego, co robimy tak jak chcieliby fani, robimy tak jak my (!!) chcemy a że później się to podoba to super! Uspokojenie na płycie jest i wyszło zupełnie przez przypadek. Moim zdaniem środkowa część płyty a więc „Forever” z tą swoją akustyczną końcówką, jak i akustyczny początek i koniec „Kurtyny”, stanowią swoiste wyciszenie.  Na balladki jeszcze przyjdzie czas (śmiech).

A: Mam wrażenie, że znakomicie wpasował się pan w teksty, które tym razem nie są pana autorstwa. A jednak słychać w pana głosie mnóstwo emocji w takich kompozycjach jak „Anywhere” czy „Forever”. Czuje Pan różnicę między śpiewaniem własnych liryków, a interpretacją słów innych twórców?

GK: Nie, żadnej różnicy.  Jestem muzykiem – profesjonalistą i wiem jak należy do takiego tematu podejść. Jestem jak aktor , który musi opanować role w możliwie najlepszy sposób i pokazać to tak, żeby było prawdziwe. To też swoista gra – nieco inna, ale jednak. Ważne jest jedno, mianowicie to, na ile tekściarz zrozumie wykonawcę, dla którego pisze, na ile też stara się go poznać, poznać jego dusze, emocje, podejście do życia i rożnych aspektów społecznych. W wielu krajach realizując jakieś produkcje nie tylko muzyczne, ale i np. filmowe dobiera się aktorów lub pisze role specjalnie dla nich. Tak powinna wyglądać zawodowa praca.

A: Utrzymana w ciemnych barwach, podobnie jak muzyka, jest okładka albumu. Co ciekawe – nie zdecydowaliście się na umieszczenie na niej nazwy zespołu. Jakie były tego powody? Dodam przy tej okazji, że w sklepach można zauważyć płytę z naklejką informującą, iż śpiewa na tej płycie Grzegorz Kupczyk…

GK: Tak (śmiech). To mój pomysł... Podszedłem do tematu, jak do nowej sztuki w  teatrze, której nie znasz, czasem idziesz na coś, żeby odpocząć, pomyśleć o czymś innym, może głębszym, nie wiedząc zupełnie co się tam tego wieczoru wydarzy. Poza tym pomyślałem, że jeżeli nie będzie nazwy zespołu, to niektórzy z czystej ciekawości wezmą płytę do ręki, aby zobaczyć co to jest, a to już 30 % sukcesu, bo zwykle jest się wtedy zaintrygowanym, zdziwionym i zaciekawionym. Posłuchasz i potem kupisz lub kupisz od razu. Z mojej strony to taka strategia (śmiech).

A: W poprzednim wywiadzie dla naszego serwisu powiedział pan: „Współczesny show - biznes ma mi niewiele do zaoferowania”. Wydanie krążka w utworzonej przez was wytwórni Urbix jest tego wyrazem?

GK: Dokładnie tak. Choć należy sobie wyraźnie powiedzieć, że zmiana  wydawcy to nie są jakieś nieporozumienia na linii Oskar – Ceti w żadnym razie. Chcieliśmy po prostu przekonać się, jak wielkiego kopa dostaniemy w dupę i... nie dostaliśmy (śmiech). Nie zmienialiśmy wydawcy tylko sami wydaliśmy a to ogromna różnica. Poza tym, mamy świetną dystrybucję EMI Music Poland i tak robi teraz wielu muzyków na całym świecie a więc dlaczego my nie mielibyśmy tak zrobić, skoro nas na to stać. A jak widać była to dobra strategia, bo płyta sprzedała się w pierwszych dniach sprzedaży i robimy dotłoczenie! Zasługa to też świetnej promocji naszego managera.

A: Z tego co wiem, w promocji nowego materiału stawiać będziecie bardziej na pojedyncze występy, niż na klubową trasę. Na nich różnie bywa z poziomem organizacji, a i frekwencja często nie rozpieszcza? Jakie są pana zdaniem powody tego, że  takie klasyczne heavy metalowe granie, nie zawsze cieszy się u nas zasłużonym zainteresowaniem? Dla potwierdzenia tej tezy dodam, iż dotyczy to nie tylko polskich artystów z tej szuflady. Parę lat temu byłem w Katowicach na festiwalu, podczas którego po raz pierwszy w Polsce zagrał Jorn Lande ze swoim zespołem – zresztą wokalista bardzo ceniony przez pana. Pod sceną oglądała go garstka fanów, podczas gdy kapele grające bardziej agresywne odmiany metalu, przyciągały większą rzeszę słuchaczy…

GK: Tak, to prawda, bo nie ma sensu robić „pełnometrażowej” trasy – po co? Wystarczy kilka dobrze przygotowanych koncertów.  Nie chcemy grać idąc na ilość, a na jakość. Niech inni się masują.  Co do Jorna Lande -  to szokujące, cóż prawdopodobnie docenienie kunsztu głosu – śpiewu i  dobrego grania leży poza percepcją takich odbiorców, albo tego nie lubią, cóż też mają prawo... Myślę, że wiele winne są media, ale może też ogólne wk....e narodu. Chęć wyżycia się, wywalenia z siebie energii, wręcz wyrzygania złości, a to jest na pewno prostsze podczas takich właśnie koncertów, agresja teraz dominuje i jest obecna wszędzie i jej wyznawcy również są  wszędzie od autobusu po sale koncertowe.  Co do frekwencji - to głównie winni są ci organizatorzy, którzy organizują niebiletowane imprezy. Trzeba być kompletnym idiotą, żeby rozdawać towar za darmo. Jeżeli coś nie kosztuje,  to traci wartość. Zobacz ile darmowych gazet leży dzisiaj  po kiblach. Potem twarzą prezydenta wyciera sobie dupsko jakiś kloszard – czy ty chciałbyś, żeby ktoś wycierał się twoja twarzą? Ja nie (śmiech)! A ci, którzy pisują do tych gazet wcale też nie są przez to bardziej znani, bo i tak nikt nie czyta kto to napisał, bo kiedy? Podczas wycierania?  To jest brak szacunku dla artystów ze strony ludzi i brak szacunku samych artystów dla siebie. Tak jest z imprezami niebiletowanymi, bo tak naprawdę ten odbiorca ma dokładnie w dupie, kto tam na scenie gra, ważne że wyrwał się z domu i może się napić a rano obudzić gdzieś lekko nieświeżo pod ławką. A takie tłumaczenia niektórych fanów, czy co gorsza muzyków, że przecież oni mają kasę, bo sponsor dał, to niech se ludziska za darmo posłuchają, jest tak głupie, że nawet nie chce mi się tego komentować. Takie komentarze mogą dawać tylko desperaci o wątpliwym poziomie intelektualnym.

A: Na koniec chciałbym prosić o kilka słów na temat fanklubu Ceti – Lamiastrata. Mam wrażenie, że wiele kapel mogłoby wam go pozazdrościć. Zresztą i wy o niego dbacie. Ma od was jako pierwszy trailery, klipy, specjalne single…   

GK: Oj tak (śmiech)! To wspaniali ludzie i bardzo oddani. Z powstaniem naszego fanklubu wiąże się pewna tajemnica ale o tym przy innej okazji. Może tylko powiem, że naprawdę zapraszam wszystkich do zapisywania się do fanklubu, gdyż już niedługo zrzeszeni fani przekonają się jak wiele mają z tego tytułu korzyści.  Mieli już możliwość przekonania się, choćby co do zakupu ostatniej płyty. W fanklubie kosztowała 20 zł!!

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.