Hello Piotrze! (po polsku)
Hello Nick! Miło mi Cię słyszeć. Cóż za piękny, słoneczny dzień, czyż nie?
Zgadza się! W Anglii też mamy piękny dzień. Dzięki Bogu, wreszcie przyszła wiosna.
Zgadza się, wiosna już nadchodzi. I, wreszcie, nadchodzi premiera nowej płyty Pendragon, „Passion”…
O tak!
Właśnie miałem okazję posłuchać kompozycji ”This Green And Pleasant Land”. Jest niesamowita!
O, dziękuję bardzo!
Uwielbiam jej brzmienie. Brzmienie gitar i klawiszy i to, jak ze sobą współbrzmią, jest naprawdę świetne!
Zgadza się. Sporo czasu zajęła nam praca nad tym utworem, kosztowało nas to sporo wysiłku, więc skoro mówisz, że brzmi to rzeczywiście dobrze, jestem zadowolony. Jest OK!
Teraz, nie mogę się doczekać na cały album…
Wychodzi już wkrótce, 11 kwietnia, więc to już niedługo.
Zgadza się. A potem, rzecz jasna, koncerty!
Tak jest! Znów przybędziemy do Polski. Zaczynamy w drugiej połowie kwietnia, pierwszy koncert będzie miał miejsce 12 kwietnia w Poznaniu.
I, oczywiście, zawitacie też do Katowic.
Zgadza się, zarejestrujemy tam nowe koncertowe DVD.
Tak się składa, że byłem na wszystkich katowickich koncertach Pendragon…
Naprawdę!
Tak, pamiętam ten pierwszy, 22 listopada 2001. Pamiętam, że podczas przerwy między utworami, krzyknąłem głośno tytuł jednej z moich ulubionych kompozycji Pendragon: „Paintbox!” I wiesz co się okazało? Następną kompozycją, jaką zespół zagrał, była właśnie „Paintbox”!
Naprawdę? Miałeś farta.
Na najbliższych koncertach w Polsce planujecie zagrać „Paintbox”?
A, to tajemnica, tracklistę mamy zamkniętą w sejfie (śmiech). Nie mówimy ludziom, co planujemy zagrać, bo wtedy nie byłoby niespodzianki. To tak jakby dostać gwiazdkowy prezent przed Gwiazdką (śmiech).
Nowy album nosi tytuł „Passion” – „Pasja”; jego głównym tematem jest pasja, która staje się motorem postępowania ludzi…
Zgadza się. Może bardziej: pasja, która została źle ukierunkowana. Mam na myśli rzeczy, którym poświęcamy mnóstwo naszej energii i wydaje się, że wszystko jest w porządku, bo robimy je z dobrymi zamiarami, ale po pewnym czasie, powoli, te rzeczy zaczynają się wykolejać. Dla wyjaśnienia, tak na przykład, można wziąć religię, która zaczęła się jako coś bardzo uduchowionego, jako przeżycie duchowe, a potem to zaczęło się rozmywać, gdy do głosu doszło ludzkie ego. Tak samo jest z bardzo wieloma rzeczami. Na przykład taki George W.Bush. W sumie, na początku, miał prawdopodobnie dobre zamiary, ale z czasem zaczęło to się rozjeżdżać. I, myślę, że album „Passion” opowiada o tym, żeby trzymać się tej prawdziwej istoty rzeczy, prawdziwej istoty naszych zamiarów.
Ostatnio słuchałem starej płyty koncertowej zespołu, „9:15”…
A tak, zgadza się, to stara rzecz. Z 1986 roku, ze starego klubu Marquee.
…słuchałem także innych płyt Pendragon, i ciekawe było obserwowanie, jak styl zespołu dojrzewał z czasem, z płyty na płytę…
No cóż, jako twórca, stawałem się coraz bardziej doświadczony, z każdą nową płytą, z każdym nowym utworem nabierałem doświadczenia, no i za każdym razem, gdy tworzyłem, pojawiały się jakieś nowe instrumenty, nowe efekty, więc muzyka Pendragona ewoluowała. To, co było stałe, co w pewnym sensie stało się naszym „znakiem handlowym”, to melodie i emocje, które zawsze były zawarte w naszej muzyce. Za każdym razem starliśmy się stworzyć coś, co byłoby zaskakujące w sensie melodycznym, ale zarazem było ważne, żeby w naszej muzyce były zawsze tradycyjnie pojmowane melodie.
Zgadza się, cechą Pendragona były zawsze bardzo udane melodie, natomiast kiedy słuchałeś innych zespołów, brzmienie nierzadko było znakomite, ale właśnie melodie były często takie sobie…
Zgadza się. Myślę, że to ważne, bo bez dobrych melodii znika gdzieś dusza kompozycji. Ważne, żeby było coś, co ludzie są w stanie nucić, co będzie im się podobało. Masz rację, w obecnej muzyce często takich melodii brakuje.
Właśnie, obecnie muzyka jako taka cierpi na brak dobrych melodii…
Tak, prawda. Nie wiem do końca, dlaczego tak jest; sądzę, że stało się tak, bo obecnie stworzenie albumu, z Pro Toolsem i tym podobnymi rzeczami, jest dużo łatwiejsze, możesz nagrać własny CD bez specjalnych trudności. Bez problemu możesz nagrać cały album w domu. Ale wtedy pojawia się pewne lenistwo, jeśli chodzi o samo komponowanie… wiesz, dziś ludzie nie poświęcają zbyt wiele pracy na samo pisanie utworów, na ich komponowanie właśnie. Ciężko teraz znaleźć świetne piosenki, ze znakomitymi melodiami. Sądzę, ze same zdolności instrumentalne, czy bycie dobrym w graniu w określonym stylu to za mało, musisz się starać znacznie bardziej, musisz stworzyć coś, co dotrze do ludzi na poziomie samej melodii.
Zgadza się, kiedyś czytałem wywiad z polskim muzykiem, który wspominał, że kiedyś na przykład użycie w piosence harfy było bardzo kłopotliwe, bo musiałeś znaleźć dobrą harfę, znaleźć kogoś, kto umie na niej grać, musiałeś ją dobrze nastroić, odpowiednio nagłośnić, więc używałeś harfy tylko wtedy, gdy musiałeś, bo pochłaniało to ogromne ilości czasu i pieniędzy. Obecnie dowolny dźwięk harfy możesz mieć w postaci sampla, potrzebujesz tylko odpowiedniego oprogramowania, więc muzyka obecnie ma potężne, bogate brzmienie, ale same kompozycje są mało rozwinięte.
Właśnie. Z drugiej strony, gdy masz dostęp do tak ogromnej ilości dźwięków, kiedy piszesz muzykę, musisz mieć otwarty umysł, musisz szukać różnorodnych dźwięków. Wiesz, to bardzo łatwe być leniwym. Weź pod uwagę choćby keyboardy, kiedy komponuję, zawsze muszę szukać różnych nowych dźwięków, bo używanie wciąż tych samych byłoby zbyt łatwe. I o to chodzi, musisz ciężko pracować, żeby postarać się stworzyć coś innego niż wcześniej.
Dokładnie. Z drugiej strony, kiedy słuchasz wielu innych neoprogresywnych zespołów z lat 80. i 90., wiele z nich w pewnym momencie gwałtownie zmieniło swój styl i uległo fascynacji popularnym od pewnego czasu progresywnym metalem, chociażby Arena…
O tak.
…Pendragon także się zmienił, ale w inny sposób, nie zaczęliście nagle grać prog-metalu, pojawiły się cięższe riffy, gitara stała się bardziej eksponowana, ale to wszystko było raczej kolejnym elementem, uzupełnieniem brzmienia, niż jakąś drastyczną zmianą całego stylu zespołu.
No cóż, nigdy nie byłem fanem heavy metalu jako takiego. W 2000, 2001, dziesięć lat temu, poważnie zainteresowały mnie pewne zespoły, nie był to heavy metal, ale grupy takie jak Foo Fighters czy Nirvana, grunge metal, nu metal. Są takie metalowe zespoły, które lubię, ale inspiracją dla Pendragona stało się raczej brzmienie jako takie. To brzmienie zaczęło się pojawiać w naszej muzyce. Mamy taki zespół w Anglii, Pendulum, taka współczesna muzyka trance-dance, ale z metalowym zębem. I takie właśnie nowe zespoły były dla mnie inspiracją. Zawsze staram się docierać z Pendragonem do nowych muzycznych obszarów, i takie inspiracje zawsze się pojawiają.
Na stronie zespołu wspomniałeś, że w twoich nowych piosenkach pojawiły się między innymi elementy rapu. Ciekaw jestem, jak to wypadnie…
(śmiech) No tak, to dość dziwne, bo stwierdziłem, że potrzebuję bardziej otwartego podejścia do muzyki. Wiesz, kiedy miałem 16-17 lat, podchodziliśmy do słuchania muzyki w bardziej otwarty sposób niż później, gdy dojrzeliśmy. Dużo o tym rozmawiałem ze znajomymi; pamiętam, jak w roku 1974 Genesis wydali „The Lamb Lies Down On Broadway”, to było coś zupełnie nowatorskiego, zupełnie innego. I wiele osób mówiło „Sam nie wiem, czy mi się to podoba”, sporo recenzji było negatywnych. W Ameryce mówili o tej płycie, że jest nudna, tylko dlatego że brzmiała zupełnie inaczej. Wiesz, moim zdaniem, gdy teraz mamy dostęp do całego mnóstwa różnych dźwięków, różnych instrumentów, różnych wpływów, różnych rodzajów muzyki, mamy nagle możliwość zagrać prawie wszystko. Więc czemu się ograniczać? Nasza muzyka nie jest sztywno przyklejona do jednego gatunku muzycznego. Mój syn słucha bardzo dużo rapu i puszczał mi różnych wykonawców, których w pewnym momencie polubiłem. Moim zdaniem, przekaz słowny jest tam niezwykle silny, bo jest recytowany, a nie śpiewany, co daje zupełnie inny rodzaj emocji. Ale co było dla mnie najważniejsze, ten recytowany przekaz był połączony z bardzo melodyjnym akompaniamentem w podkładzie. I właśnie coś takiego chciałem mieć na naszej nowej płycie. Nie jest tego wiele, dwadzieścia, może dwadzieścia cztery takty. Jest to coś, co można chyba nazwać takim bezpośrednim rapem, nie jestem pewny, ale pasuje bardzo dobrze.
Marillion miał kiedyś krótką wstawkę rapową, w utworze „Quartz”, dziesięć lat temu…
O, naprawdę? Zawsze trzeba próbować czegoś nowego.
Marillion tak naprawdę ciągle eksperymentują, odkąd odszedł od nich Fish…
Zgadza się!
…”Seasons End” brzmiał jeszcze jak klasyczne płyty Marillion, ale potem z płyty na płytę próbowali, eksperymentowali z różnymi rzeczami, na przykład z britpopem i alternatywnym rockiem na płycie „Afraid Of Sunlight”, jednej z ich najlepszych w ogóle płyt…
Właśnie.
Wystąpicie znów w Teatrze Wyspiańskiego. Ostatnio na koncercie nazwałeś to miejsce ‘domem’…
Zgadza się. Wiem, że człowiek, który organizował nasze koncerty, Tommy Dziubiński, odszedł. Był dobrym człowiekiem, znałem go dobrze od 1994, kiedy pierwszy raz przyjechaliśmy do Polski na trasie „The Window Of Life”, to on nas tu ściągnął. Ogromna strata, ciągle nie możemy uwierzyć, że już go nie ma. Na tą chwilę, ci którzy zajęli jego miejsce w firmie radzą sobie doskonale z wszystkim, z organizacją naszych koncertów, wywiadów. Moim zdaniem, będą robić znakomitą robotę, z uwagi na pamięć o Tommym. Wiem, że zawsze będą o nim pamiętać i robić wszystko jak najlepiej, bo On by tak chciał.
To wasza druga płyta z perkusistą Scottem Highamem. Kiedy widziałem go na scenie, sprawiał wrażenie, że świetnie się bawi grając z Pendragonem…
O tak! Sądzę, że to najlepszy perkusista w naszej historii. Wiesz, możesz mieć znakomitego technicznie muzyka, ale nie zawsze będzie się on w stanie dopasować do tego, co robisz. Teraz muzyka, która powstaje, ma w sobie więcej rocka niż wcześniej, więc potrzebowaliśmy potężniejszego brzmienia i Scott czuje się w nim znakomicie. Pamiętam, jak rejestrowaliśmy poszczególne fragmenty muzyki w studio, w połączeniu z jego grą stawały się czymś naprawdę interesującym. Jest bardzo skupiony na tym, co grać i kiedy grać, i dobrze jest mieć taki entuzjazm, jaki ma Scott, świetnie pasuje on do naszej muzyki. I myślę, że Scott jest naprawdę szczęśliwy.
Kiedyś, na początku kariery zespołu, grałeś na Gibsonie Les Paul, potem przesiadłeś się na Fendera.
A tak, na pierwszych płytach grałem na Gibsonie. Na Stratocastera przeszedłem bodaj w 1993 albo 1994 roku. Ciągle mam Gibsona, ale gram głównie na Stracie. Moim zdaniem Fendery są bardziej wszechstronne. I bardzo odpowiada mi ich wąski gryf. Tak, to moja gitara.
Kto był twoim wzorem jako gitarzysta? David Gilmour?
Tak, bardzo lubię grę Davida, ale także Andy’ego Latimera z Camel. Głównie ci dwaj byli moimi wzorami gitarzysty, ale na początku także Jimi Hendrix. To był pierwszy gitarzysta, którego gra mi przypadła do gustu. A poetm także Ritchie Blackmore i Jimmy Page, no i Dave i Andy. No i rzecz jasna Steve Hackett. Ale mój sposób gry na gitarze wywodzi się głównie z inspiracji Andy’ego i Davida.
A jakie zespoły są w tym konkretnym momencie największą inspiracją dla Ciebie?
W tym momencie? O cholera… Niektóre z współczesnych zespołów, takie jak Pendulum, Foo Fighters, także Demians są bardzo dobrzy. I cała masa zespołów, których nazw nigdy nie potrafię spamiętać (śmiech). Czekam też na nową płytę Blackfield, bardzo lubię ten zespół. Lubię też Opeth, a tak z innej beczki, taki francuski zespół, Air. Oni mają takie progresywne brzmienie połączone tak dość nietypowo z elektroniką. Słuchałem ich w samolocie, jakieś dziesięć miesięcy temu, i byli naprawdę dobrzy. Tak więc, szerokie spektrum stylistyczne.
A słyszałeś płytę Air „Moon Safari”?
Nie.
To posłuchaj, jak dla mnie to ich najlepszy album.
Tak?
Tak, powoli rozwijające się utwory, charakterystyczny klimat, cała masa klasycznych instrumentów, syntezatory analogowe, fortepian elektryczny, melotron…
Ciekawie brzmi!
O tak! To jedna z ich pierwszych płyt, jeśli nie w ogóle pierwsza, wyszła w 1998 roku. Dla mnie to jeden z najlepszych albumów lat 90., bez dwóch zdań.
Pięknie.
W takim razie, do zobaczenia w Teatrze Wyspiańskiego!
Foto: Marek Hofman, www.pbase.com/hofi