Artrock.pl: Jakie wrażenia wynieśliście z dzisiejszego koncertu?
Kuba Dębski: Bardzo dobre, publiczność była może niezbyt duża, ale sam klub jest fajny, z niezłym klimatem. Zwracało uwagę dobre nagłośnienie koncertu i profesjonalne podejście klubu do całego przedsięwzięcia – można powiedzieć, że jesteśmy z tego występu bardzo zadowoleni.
A: Mieliście jakieś sygnały, że Łódź nie jest miastem zbyt przychylnym dla progresywnych zespołów?
KD: Nie! Absolutnie nic takiego do nas nie dotarło. Nawet panowie z Division By Zero, którzy grali tutaj z Riverside parę miesięcy temu, chwalili ten klub. Oczywiście my nie jesteśmy zespołem tej klasy co wspomniany Riverside, ale… mówili że gra się w tym miejscu z dużą przyjemnością..
A: Wiem, że na podsumowania jest jeszcze za wcześnie, gdyż macie za sobą dopiero trzy koncerty trasy „Lost In Infinity Tour”, ale czy nasuwają się wam już jakieś pierwsze przemyślenia dotyczące wspomnianej trasy?
KD: Jesteśmy mimo wszystko pozytywnie zaskoczeni frekwencją na koncertach, bo jako zespół, który nie jest jeszcze zbyt znany, który nie ma żadnego zaplecza w postaci dużej wytwórni fonograficznej oraz poważnego, profesjonalnego managementu, nie możemy wymagać, aby kluby były zapełnione - zwłaszcza, że jesteśmy we wszystkich miastach – oprócz Wrocławia – po raz pierwszy. Poza tym mamy jak najbardziej pozytywne wrażenia i myślę, że na pewno rozwiniemy tę trasę o kilka kolejnych występów, które zagramy w maju lub czerwcu.
A: W takim razie jeszcze jeden wątek dotyczący tej trasy, a konkretnie dnia dzisiejszego. Czy wiecie w jaki sposób klub „Morfina” zapowiadał wasz koncert na swojej stronie internetowej?
KD: Nie (tu Kuba zrobił niezwykle zaskoczoną minę).
A: Zapowiedź tego koncertu brzmiała tak: „Animations składa hołd Janowi Pawłowi II”. Chodzi oczywiście o dzisiejszy dzień, będący kolejną rocznicą śmierci papieża…
KD: Tak, tak, naturalnie… Nie wiedzieliśmy zupełnie o tym… (dłuższa chwila zastanowienia) Myślę, że możemy złożyć hołd Janowi Pawłowi II… Niech tak będzie, że dzisiaj składaliśmy papieżowi hołd. Był wielkim Polakiem, na pewno nasz szacunek dla jego osoby jest wielki i pozostanie wielki przez lata.
A: Czas pozostawić teraźniejszość i wrócić do przeszłości. Wasza strona internetowa jest dosyć enigmatyczna jeśli chodzi o początki zespołu. Wszystko zaczyna się dopiero w 2006 roku. Nie jest to jednak prawda. Chciałbym cię w związku z tym namówić na odkrycie tych nieznanych faktów z początków grupy - wtedy nazywanej chyba jeszcze labyrinth.pl.
KD: Tak, w istocie… Tak naprawdę ten zespół miał mnóstwo innych nazw, zanim ta ostatecznie się wyklarowała! Specjalistą od historii zespołu jest nasz kolega Sławek, który śledzi historię grupy od wielu, wielu lat. Nie umieszczaliśmy tej historii sprzed 2006 roku celowo, ponieważ uważamy, iż to co było wcześniej traktujemy raczej w kategoriach muzycznych zabaw, niż poważnego muzykowania. Teraz staramy się wszystko robić najlepiej jak potrafimy, w przeciwieństwie do czasów, kiedy miało to raczej charakter młodzieńczych wygłupów. To nie znaczy oczywiście, że jesteśmy starzy! Jesteśmy młodymi chłopakami! (śmiech) Niemniej, z tych powodów postanowiliśmy tę historię spisać od początków 2006 roku i niech tak już zostanie.
A: Do niedawna byliście zespołem instrumentalnym. Przyznam się szczerze, że gdy pierwszy raz zetknąłem się z waszą muzyką byłem pod ogromnym wrażeniem tego, że komuś w Polsce chce się grać skomplikowane, niekomercyjne, instrumentalne dźwięki. Wkrótce okazało się jednak, że tak naprawdę nie był to wasz wybór, tylko pewna konieczność życiowa. Nie znaleźliście odpowiedniego wokalisty. Mieliście wysokie wymagania wobec frontmana?
KD: To prawda… chociaż, ciężko mi powiedzieć czy faktycznie możemy mówić o sporych wymaganiach. Chcieliśmy tylko człowieka, który będzie w stanie unieść tę muzykę do góry, będzie w stanie zaśpiewać czysto koncert, a w dzisiejszych czasach to naprawdę rzadkość. Takiego człowieka szukaliśmy przez wiele lat, przez naszą salę prób przewinęło się mnóstwo ciekawych ludzi, których serdecznie pozdrawiamy i bardzo miło wspominamy, ale dopiero gdy Darek (Darek Bartosiewicz – przyp. MD) zawitał do nas, zdecydowaliśmy, że w tego chłopaka warto zainwestować nasz czas i naszą pracę. Do tej pory z tych efektów jesteśmy zadowoleni. Co prawda są one na razie niewielkie, ale na pewno będzie ich więcej. Już pracujemy nad utworami wokalnymi, nad drugą płytą, mamy nawet koncept tego albumu, którego oczywiście nie zdradzę, bo tak się nie robi (śmiech)
A: A co zadecydowało o tym, że to właśnie Darek został waszym wokalistą?
KD: Darek faktycznie umie śpiewać. To wykształcony muzycznie tenor, mający spore doświadczenie sceniczne, które zdobywał przez wiele, wiele lat. A do tego jest człowiekiem z odpowiednim zapałem do pracy i jest – że tak powiem – odpowiednio plastyczny, to znaczy jego gusta muzyczne dają się łatwo modyfikować. Już nam się to prawie udało (śmiech), a myślę, że wkrótce jeszcze bardziej „przekabacimy” go na naszą muzykę (śmiech).
A: Pojawia się wokalista, a zatem i wasza twórczość zyskuje dodatkową warstwę – literacką. Powstał pierwszy tekst. Kto jest jego autorem i czy myśleliście już w jakim kierunku wasza literacka twórczość będzie zmierzać?
KD: Za pierwszy tekst odpowiedzialny jest właśnie Darek i myślę, że najlepiej byłoby, gdyby on w tej kwestii się wypowiedział.
[w tym momencie mikrofon mojego dyktafonu zbliżyłem do wokalisty Animations i głos zabrał Darek Bartosiewicz]
Dla tego zespołu jest to rzeczywiście pierwszy tekst, myślę, że będą też następne. Mamy jakiś pomysł na płytę i ten tekst z pewnością będzie nawiązywał do następnych utworów. Na razie nic nie zdradzamy, niech pozostanie to naszą małą tajemnicą.
A: Jesteście szufladkowani jako zespół progmetalowy i trzeba przyznać, że w tej szufladzie macie w naszym kraju sporą konkurencję. Pojawia się jednak przy okazji określania waszej muzyki pojęcie fusion – metalu. I na tym polu faktycznie – pozwolę sobie na odważną tezę - jesteście bezkonkurencyjni. Co sądzisz na temat takiego umiejscawiania muzyki Animations i zjawiska przyklejania stylistycznych łatek poszczególnym zespołom.
KD: Wydaje mi się, że na początku drogi każdego zespołu jest to nieuniknione. Takie szufladkowanie zawsze występuje i uważam, że niekiedy może być nawet pomocne. Ludzie zaczynają sięgać po nasze dokonania w zasadzie nie słysząc muzyki. No może faktycznie usłyszą coś w Internecie, ponieważ to doskonały środek przekazu i jego rola jest dziś ogromna, ale często wybierają płytę właśnie ze względu na jej rzekomy – celowo nie mówię rzeczywisty – gatunek muzyczny. Co do szufladki progmetal? Niech tak będzie, że jesteśmy zespołem progmetalowym. Niech tak będzie, że jesteśmy porównywani do… wiadomo jakich zespołów. Skąd fusion? Gdy zaczynaliśmy grać, to nasza muzyka nie miała takiego mocnego charakteru. Bardziej opieraliśmy się na jazzie elektrycznym, bardzo często na bluesie i myślę, że pewne naleciałości nam zostały. Mamy słabość do długich solówek, do improwizacji, do tworzenia muzyki na bieżąco i modyfikowania istniejących i nagranych już na płytę utworów. I pewnie stąd jest ten fusion. Dla mnie fusion – to jest moja prywatna, osobista definicja – to wszystko to, czego inaczej się nazwać nie da i bardzo nam odpowiada ta szufladka.
A: Ładnie powiedziane. W ten sposób otarliśmy się o wasze muzyczne inspiracje. Ze strony internetowej grupy wynika, że jako zespół zgadzacie się z pewnością w dwóch rzeczach. Niemalże wszyscy uwielbiacie… coca – colę i muzykę Dream Theater. Trzech muzyków, jako tę najukochańsza płytę, wymienia album tej formacji. Czy tylko do dźwięków nowojorczyków ograniczają się wasze inspiracje?
KD: Dream Theater jest inspiracją najbardziej oczywistą, najbardziej słyszalną po pierwszym odsłuchu, ale nasze inspiracje sięgają w tak dziwne, w tak ciekawe i w tak odmienne gatunki muzyczne, że aż dziw bierze, że spotkaliśmy się kiedyś i chcemy dziś grać to samo. Niemniej jednak Dream Theater jest dla nas bardzo dużą inspiracją. A poza tym… inspiruje nas przede wszystkim muzyka instrumentalna, dokonania zespołów jazzowych, solowe dokonania muzyków Dream Theater…
A: …musi w tym miejscu paść nazwa Liquid Tension Experiment.
KD: Musi paść ta nazwa, muszą paść solowe dokonania Dereka Sheriniana - autentycznie świetne płyty. To muzyk, który faktycznie wybrał dobrą drogę po opuszczeniu Teatru Marzeń.
[w tym miejscu do rozmowy włączył się klawiszowiec grupy Tomek Konopka, zabierając głos w tej kwestii]
Praktycznie jest tak, że każdy z nas słucha innego gatunku muzycznego. Każdy z nas wyciąga ze słuchanej przez siebie muzyki dźwięki, które nie są słyszalne tutaj, ale mają znaczenie dla naszej twórczości…
KD: Akurat tak się złożyło, że jesteśmy najczęściej porównywani do Dream Theater, co jest nieuniknione w wypadku zespołu młodego. Tak swego czasu Dream Theater był porównywany do Rush, a Riverside do Porcupine Tree. Nie da się od tego uciec, wierzę jednak mocno w to, że uda nam się wypracować własny charakter brzmieniowy (trudno tu mówić o tworzeniu własnego stylu muzycznego), który postaramy się zachować na następnych naszych nagraniach.
A: Zgodnie z informacją zawartą w książeczce, autorem kompozycji jest… cały zespół. Osobiście nie wierzę w taką demokrację. Nie ma faktycznie tej jednej, jedynej osoby nadającej waszej muzyce pewien szkielet?
KD: Ale tak jest! Ten zapis w książeczce nie jest przypadkiem! Nasze utwory powstawały długo i zawsze rodziły się podczas wspólnych jamów. I nie jesteśmy oryginalni w tej materii. Ktoś zazwyczaj przychodzi z jakimś początkiem, riffem, melodią, pomysłem czy rytmem. Tak od malutkiego pomysłu tworzą się często 18 – minutowe utwory… I to jest faktycznie odpowiedź na twoje pytanie.
A: Niedługo minie rok od waszego płytowego debiutu. Czy możesz pokusić się o jakieś pierwsze oceny dotyczące tego krążka z perspektywy czasu, który upłynął. Czy zmieniłbyś w nim coś? A może nagrałbyś na nowo?
KD: Uważam i myślę, że pozostali muzycy się ze mną zgodzą, że tę płytę powinniśmy zostawić taką jaka jest. Pojawiają się pytania kierowane do nas – czy zamierzamy dograć wokale do istniejących numerów. Stwierdziliśmy, że tego nie zrobimy, gdyż zabiłoby to coś, nad czym pracowaliśmy przez wiele lat, zabiłoby to, co drzemało w nas przez te trudne lata, kiedy pracowaliśmy zamknięci w domach kultury i piwnicach. Dlatego nie zmienilibyśmy w niej absolutnie nic.
A: Granie takiej muzyki wymaga sporych umiejętności technicznych. Patrząc na was podczas występu widać ogromne zgranie i unoszącą się gdzieś wysoko wzajemną… chemię. Jak dużo czasu poświęcacie próbom i wspólnemu ćwiczeniu.
KD: To cieszy, że widać tę chemię i zgranie. Pracujemy nad tym od wielu lat i naprawdę pracujemy dużo. Był taki okres, że zaczynaliśmy próby o godzinie 20, a kończyliśmy o 4 nad ranem. Była to ciężka praca, normalnie „blood, sweat and tears” (śmiech)!!. Co dużo mówić. Tak to wyglądało i tak to wygląda nadal! Pracujemy tyle ile możemy, na ile nam pozwalają inne zobowiązania, często nie związane z muzyką. Ten wolny czas spędzamy na próbach: wspólnych lub treningach indywidualnych. Nie bylibyśmy w stanie zagrać koncertu, jeżeli nie trenowalibyśmy indywidualnie. To jest tak jak z lekkoatletą, który musi trenować, aby pobiec w maratonie…
A: A jak wyglądają prace nad nowym albumem? Czy macie już jakieś założenie stylistyczne dotyczące kolejnego krążka?
KD: Ostatnich kilka tygodni to przygotowania do tej części trasy, ale w międzyczasie powstawał nowy materiał. Pracujemy nad pewnymi niespodziankami muzycznymi. Myślę, że będziemy kontynuować to, co zaczęliśmy na debiucie. Nie chcemy stracić charakteru. Tym bardziej, że pewne opinie dochodzące do nas po wczorajszej premierze nowego utworu są takie, że dużo ludzi – szczególnie poza granicami kraju – liczy na to, że pozostaniemy zespołem instrumentalnym. Teraz próbują przejeść ten wokal i na razie trawią go bez problemu. Cieszy nas to bardzo, bo reakcja fanów jest najważniejsza.
A: Debiutancki album wydaliście własnym sumptem. Jak może wyglądać sprawa z drugim krążkiem? Jest szansa na znalezienie wydawcy?
KD: Bardzo byśmy chcieli, aby tak się stało, gdyż jest to pewien czynnik psychologiczny, który wpływa na odbiorców i dystrybutorów. Jeżeli zespół posiada zaplecze w postaci nawet niewielkiej wytwórni, płyta zawsze inaczej wygląda niż produkcja własna. Wyrób własny zawsze kojarzy się z pewnym stopniem amatorszczyzny, którego nam na szczęście udało się uniknąć, gdyż oprawa graficzna płyty jest na bardzo wysokim poziomie. Byliśmy zachwyceni, gdy zobaczyliśmy pierwszy projekt okładki, którą wykonał świetny grafik Maciej Zieliński. Myślę zresztą, że cała forma płyty jest interesująca. Płyta znajduje nabywców na całym świecie. Docierają do nas stamtąd pozytywne sygnały, nawet taki, że płyta… dobrze prezentuje się na półce. Świetnie także wyglądają plakaty koncertowe oparte na grafice okładki. We Wrocławiu zwabiliśmy na koncert kilka osób tylko na… sam plakat! Weszły, zobaczyły nas i wychodziły bardzo zadowolone. Wracając jednak do meritum pytania – tak, chcielibyśmy, aby ktoś mimo wszystko nam pomógł. Dodam jednak, że jeżeli żadna taka oferta nie trafi do nas, to i tak wydamy tę płytę. Dotychczasowa sytuacja jest dla nas sporym zaskoczeniem. Praktycznie bez żadnego wsparcia wytwórni i kampanii promocyjnej sprzedaliśmy ponad 1,5 tysiąca egzemplarzy płyty na całym świecie, co jest wynikiem bardzo zaskakującym i jesteśmy z tego powodu strasznie szczęśliwi. To oczywiście także zasługa naszych dystrybutorów, którzy się później znaleźli: Rock Serwisu w Polsce, Laser’s Edge w USA czy Musea we Francji.
A: Na koniec chciałbym cię prosić o kilka słów dla czytelników Artrock.pl.
KD: Po pierwsze - dziękujemy serwisowi Artrock.pl za całe wsparcie, które otrzymujemy z waszej strony już on naszego pierwszego krążka demo, który bardzo ciepło zrecenzował Tomek Kamiński. Czytelników serdecznie pozdrawiamy, bo wiemy, że mamy w nich duże wsparcie na wielu płaszczyznach. Z pewnością będziemy z Artrockiem zawsze współpracować, będziemy otwarci na pomysły serwisu, mamy nadzieję także na to samo ze strony serwisu. Pozdrawiamy wszystkich serdecznie.
A: Dziękuję za rozmowę.
[rozmawiał Mariusz Danielak]