ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

02.05.2005

" ...Rodem z baśniowych światów Tolkiena" – Percival Schuttenbach

Wywiad z Mikołajem Rybackim
Percival Schuttenbach "to przede wszystkim dźwięki instrumentów elektrycznych i elektroakustycznych, które swoim brzmieniem tworzą barwny krajobraz lasów, jezior, gór, mgieł... Rodem z baśniowych światów Tolkiena" – tak można na początku scharakteryzować tych awangardowych artystów. Podstawowy skład zespołu tworzą obecnie: Mikołaj Rybacki (gitara, mandolina, kalimba, instrumenty perkusyjne), Katarzyna Bromirska (wiolonczela, skrzypce), Kamil Pełka (bas, gitara klasyczna) [wcześniej na basie grała Kornelia Rybacka – przyp. T.J.], Andrzej Mikityn (perkusja, instrumenty perkusyjne). Percival Schuttenbach śmiało można rzec, że podbił serca zbąszyńskiej publiczności już w czasie zeszłorocznego koncertu w zbąszyńskich Łazienkach. Warto powiedzieć coś bliżej o tych muzykach, którzy tworzą niezwykle oryginalną mieszankę folku, muzyki orientalnej, rocka progresywnego i metalu. Jeżeli szukać muzycznego pokrewieństwa dla ich twórczości to jest to swobodna podróż przez muzyczną krainę wczesnego King Crimson z lat 1972 – 1974, Sepultury z czasów korzennych czyli płyt „Roots” i „Chaos A.D.”, psychodelicznego Pink Floyd z okresu „Ummagummy” czy „Atom Heart Mother” czy Van Der Graaf Generator albo bardziej współczesnego, polskiego zespołu Indukti, laureata Big Star Festival 2003. Czuć w twórczości lubinian niezwykłą łatwość w tej fascynującej zabawie muzyką, która bez zbędnej reklamy zapada głęboko w pamięć i bez wątpienia nie nuży. Warto wspomnieć też o oryginalnym instrumentarium, w którym oprócz tego klasycznego stricte rockowego [czyli gitara, bas, perkusja] można znaleźć wiolonczelę, mandolinę, efekty elektroniczne i akustyczne, saz, sopiłkę, różne przeszkadzajki w postaci dzwoneczków, bębenków itp. oraz różnych innych o bardziej orientalnym posmaku, na których graniu specjalizuje się Mikołaj. Mówią o sobie: "Gramy muzykę, którą określamy mianem "muzyki syntetycznej". Łączymy różne wątki, czerpiąc bez żadnych ograniczeń z rozmaitych stylów i przyjmując jako zasadę jeden tylko podział muzyki - na dobrą lub złą.” Bardzo ważnym elementem twórczości zespołu są niezwykłe koncerty, które są bardzo oryginalne, choć utrzymane w tradycji progresywno-rockowego teatru trochę w stylu wczesnego Genesis, Marillion czy Pink Floyd. Mikołaj Rybacki, który jest kierownikiem artystycznym tej niezwykłej grupy, jest również autorem koncertowego wizerunku zespołu, na który składają się, w piorunujący sposób oddziałujące wraz z muzyką, projekcje multimedialne, etiudy filmowe, oryginalne obrazy, eksperymenty audiowizualne, a wszystko to autorstwa lidera tej kapeli, choć trafniejszym określeniem jest grupy artystycznej, której celem jest oddziaływanie na odbiorcę przez różne środki ekspresji.

Na razie zespół dorobił się dwóch rozpowszechnianych na koncertach płytek demo: pierwsza to pochodząca jeszcze z 1999 roku blaszeczka zatytułowana „Moribuka”, która już zdefiniowała oryginalny styl muzyków, którzy swobodnie przechodzili od spokojnych ambientowych klimatów, przez folk, muzykę orientalną po ostrą metalową jazdę oraz nagranej już z żywą perkusją małej płytki z 2004 roku. W 2002 roku muzycy wydali własnym sumptem pierwszą długogrającą płytę „Tutmesz Tekal”, która jest swoistą ścieżką dźwiękową do przedstawienia multimedialnego o tym samym tytule, które opowiada nieustającą opowieść o próbie zbudowania idealnego świata w magicznym mieście. To właśnie z tej płytki pochodzi utwór „Gdy rozum śpi”, który został wydany na składance „Polish Art-Rock vol 3”, powodując przy okazji zwiększenie popularności tego oryginalnego zespołu na razie wśród fanów progresywnych brzmień. Mikołaj zdradził, że już niedługo być może doczekamy się nowej tym razem już oficjalnej płytki zespołu.


Tomasz Jałukowicz: Na początku chciałbym pogratulować wspaniałego koncertu. Graliście już drugi koncert w Zbąszyniu i oba występy są dla widzów na pewno dużym przeżyciem. Niewątpliwie prezentujecie muzykę niespotykaną na rockowej scenie, bo łączycie różne elementy, style, które razem na scenie tworzą zupełnie nową jakość, która przemawia do słuchaczy i powoduje, że zespół jest jeszcze pamiętany długo po koncercie...

Mikołaj Rybacki: Takie jest założenie zespołu, aby łączyć różne elementy, które nam się bardzo podobają, ale robimy to w konkretnym celu, a nie tworzymy sztuki dla sztuki

T.J.: Jest to może duże uproszczenie, ale dla mnie przynajmniej Percival Schuttenbach to takie niezwykłe zestawienie różnych stylów i muzyki charakterystycznych dla King Crimson z czasów albumu „Lark`s Tongues In Aspic” nagranego z grającym na instrumentach perkusyjnych Jamie`m Muir`em czy world music z pod znaku Petera Gabriela z ciężko grającą Sepulturą z czasów „Roots” czy nawet Slayerem, którego nomen omen cover wykonujecie na bisy koncertów. Co sądzisz o takim porównaniu?

M.R.: Uważam, że jest bardzo dobre i w jakiś sposób oddaje nasze wyobrażenia o muzyce. Bardzo lubimy King Crimson, Sepulturę i Slayera, więc nie mamy nic przeciwko temu, aby połączyć to, skoro na tych kapelach się wychowaliśmy. Jesteśmy zresztą zdania, że muzyka jest tylko jedna i nawet podział na dobrą i złą nie jest zbyt fortunny, bo przyjmowania różnej muzyki zależy w dużej mierze od gustu słuchacza. Dla nas bardzo ważne w sztuce są kontrasty. Dlatego bardzo lubimy zestawić sobie progresywne brzmienia spod znaku King Crimson i jakiś bardzo ciężki thrash metal spod znaku Slayera.

T.J.: Szukając odpowiednika zespołu Percival Schuttenbach na polskiej scenie muzycznej natrafiłem na zespół Indukti, grający instrumentalną muzykę, ale na ich debiutanckim albumie w dwóch utworach zaśpiewał gościnnie Mariusz Duda, na co dzień wokalista Riverside. Co sądzisz o ich twórczości i czy wrzucenie was do jednego nurtu jest dobrym krokiem?

M.R.: Słyszałem kilka utworów Indukti, ale nie miałem okazji zapoznać się z ich debiutancką płytą [S.U.S.A.R. – przyp. T.J.], jednak na pewno z przyjemnością to zrobię. W dodatku słyszałem wiele takich porównań, że my jesteśmy dolnośląskim Indukti, a oni warszawskim Percivalem Schuttenbachem. Pewnie coś w tym jest, choć słuchając ich nagrań nie odniosłem wrażenia, że nasza muzyka jest bezpośrednio podobna do siebie. Na pewno mamy podobne podejście do muzyki i to myślę, że słychać. Sądzę też, że można nas wrzucać do jednego worka w tym konkretnym sensie.

T.J.: Warto abyście podążyli ich śladem... wydając płytę, stając się rozpoznawalnym zespołem...

M.R.: Jednak cieszymy się, że jesteśmy w końcu z kimś identyfikowani. Przez długi okres czasu byliśmy zespołem zbyt oryginalnym i do niczego nie pasowaliśmy. Cieszymy się, że powstaje nowy trend w polskiej muzyce, z którym wraz z Indukti jesteśmy identyfikowani. Jest to na pewno miłe.

T.J.: Czy mógłbyś powiedzieć coś bliżej o Schuttenbach Art Festival, który odbył się w maju 2003 roku w okolicach Bolkowa i był pomyślany jako impreza, która, podobnie jak wasz muzyka, łączyła różne style i elementy sztuki. Dodatkowo była to okazja do świętowania pięciolecia zespołu wtedy. Jakie masz wspomnienia z tamtego koncertu?

M.R.: To był bardzo ekstremalny koncert (śmiech) i takież same wspomnienia zachowałem z tamtego czasu. Warunki były niezwykłe już z faktu, że scena festiwalowa była ustawiona w wyrobisku wapienia, gdzie w ogóle trudno było dojechać. W dodatku pogoda w ciągu tamtych trzech dni zrobiła, co tylko mogła, aby nam uatrakcyjnić cały festiwal, bo padał deszcz, śnieg, a na koniec grad.

T.J.: Nazwa zespołu jest zaczerpnięta z opowiadania Andrzeja Sapkowskiego. Czy literatura fantasy jest dla was ważnym źródłem inspiracji?

M.R.: Na pewno tak, bo większość członków zespołu wychowała się na prozie Tolkiena, Sapkowskiego i faktycznie bezpośrednio stąd pochodzi nazwa zespołu. Jednak nie oznacza to, że nasza muzyka musi odzwierciedlać tę literaturę, bo jest jakby tylko część naszych szerokich inspiracji. Sztuka surrealistyczna i poetyka snów to dla nas też bardzo interesujące tematy i naszym marzeniem jest przełożenie surrealizmu z malarstwa na muzykę właśnie.

T.J.: Jakie masz wspomnienia z czasów, kiedy zespół zaczynał działalność? Czy ciężko było się na początku w jakiś sposób zorganizować?

M.R.: Początki wbrew pozorom były łatwe, a dopiero później narosły trudności. Na początku ja z moją siostrą, która jest basistką, graliśmy w zespole Rivendell. Był to zespół folkowy, który jeszcze do dzisiaj istnieje. W końcu w 1998 roku odeszliśmy, chcąc zrobić coś bardziej swojego i tak założyliśmy zespół Percival Schuttenbach. Od samego początku chcieliśmy, aby oprócz klasycznego instrumentarium była w zespole na stałe wiolonczela. Uważaliśmy to za dosyć oryginalny krok, pomimo że istniał już zespół Apocalyptica, ale go jakby wtedy jeszcze nie znaliśmy. Nie uważaliśmy siebie za jakiś odkrywców, bo ten instrument był wcześniej wykorzystywany w muzyce rockowej, ale na pewno nie na taką skalę, żeby był równoprawnym instrumentem jak gitara czy bas. Chcieliśmy stworzyć oryginalną grupę rockową i pod tym kątem zaczęliśmy szukać osoby, która by na tym zagrał i tak natrafiliśmy na Kaśkę, która do tej pory gra ze mną w zespole. Początki były łatwe, bo we trójkę świetnie się rozumieliśmy i graliśmy razem, ale problemy się ujawniły, gdy zaczęliśmy szukać perkusisty i po dziś dzień mamy z tym problemy.

T.J.: Przypomnijmy, że poprzedni koncert w Zbąszyniu graliście z bębniarzem, a dzisiejszy, niestety, bez...

M.R.: Być może jest to spowodowane tym, że do swojej twórczości wplatamy wiele elementów z muzyki etnicznej i folkowej z całego świata, a tam wiadomo, że dużą rolę odgrywają rytmy, czasem są one bardzo skomplikowane tak, jak w klimatach bałkańskich, którymi też się inspirujemy. Pewnie w tym tkwi lęk perkusistów przed przejściem z grania typowych rockowych rytmów, gdzie bardzo rzadko gra się na trzy czwarte, zwykle na cztery czwarte, na takie czasem pokręcony rytmy, na których opieramy własną muzykę. Wydaje mi się, że to jest powód, że nie wszyscy perkusiści się pewnie czują w tym zespole.

T.J.: Czy wam jako młodemu zespołowi ciężko jest organizować sobie koncert, jeździć na choćby małe trasy koncertowe po Polsce?

M.R.: Faktycznie nie należy to do najłatwiejszych zadań, bo nasza muzyka jest na tyle niekomercyjna, że ciężko jest wszędzie zagrać. Tutaj przegrywamy z zespołami nawet z Lubina, skąd pochodzimy, które grają muzykę bardziej komercyjną i potrafią tych koncertów zagrać rzeczywiście sporo.

T.J.: Z tego co słyszałem to macie materiał nawet na trzygodzinny koncert z całą wizualną otoczką jak pokazy multimedialne, etiudy filmowe...

M.R.: Podejrzewam, że teraz to pewnie i sześć godzin zagralibyśmy (śmiech), ale nie byłoby to wtedy zbyt przyjemne dla słuchaczy. Staramy się nasze koncerty ograniczać do pewnego minimum, aby pokazać jakąś kwintesencję tego, czym naprawdę jest zespół Percival Schuttenbach. Wolimy różnicować nasze występy, aby kolejne koncerty były zupełnie inne, miały różną dramaturgię i składały się z odrębnych kompozycji. Raczej nie powielamy klimatów, a jeżeli robimy coś drugi raz to staramy się, aby zabrzmiało to inaczej niż poprzednim razem.

T.J.: Skąd czerpiecie inspiracje do tworzenia takiej parateatralnej formy waszych koncertów?

M.R.: Cała nasza twórczość jest to próba opowiedzenia pewnej historii, którą razem z moją siostrą wymyśliliśmy, właściwie to zainicjowaliśmy pewien proces twórczy, który trwa do dzisiaj, bo nie skończyliśmy tego do dziś. Nasza muzyka, obrazy, projekcje multimedialne i teksty mojej siostry mają za zadanie ilustrować właśnie tę naszą opowieść, która spełni się kiedyś dopiero na scenie. Ja jej nigdy nikomu nie opowiadam, bo nie wiem, które elementy tego nieustającego procesu odkrywania tej historii są trwałe, a jakie są tylko tymczasowymi dodatkami. Tak jak w życiu zdarzają się elementy wartościowe, które nas naprowadzają na właściwy trop, a czasem niektóre elementy tych muzyczno-poetyckich puzzli nie pasują do całej koncepcji. Ta układanka mobilizuje nas do poszukiwań na pograniczu muzyki, filmu, malarstwa i szeroko pojętej sztuki awangardowej.

T.J.: Czy nie myśleliście, opowiadając tę historię, o dołączeniu do waszej grupy artystycznej jakiegoś wokalisty bądź wokalistki? Czy profil instrumentalnego grania was satysfakcjonuje?

M.R.: Oczywiście że myśleliśmy, ale sprawa ma się gorzej niż z zaangażowaniem perkusisty. Musiałaby być to osoba o odpowiednich umiejętnościach i otwartym umyśle na naszą sztukę, aby nie zepsuć tego, co tworzymy. Postawiliśmy poprzeczkę bardzo wysoko, ale właściwy przekaz jest dla nas bardzo ważny. Może na razie jest on trochę utrudniony bez wokalu, ale na pewno nie jest zafałszowany czy wręcz zepsuty przez nieodpowiednie podejście do tego. Jeszcze takiej właściwej osoby nie spotkaliśmy, ale to nie oznacza, że jej nie spotkamy nawet dzisiaj. Po prostu jesteśmy otwarci na propozycje, ale też cenimy wysoko wartość tego, co sami tworzymy i chcemy, aby było to szczere i płynęło z faktu rozumienia tej naszej historii.

T.J.: W jaki sposób trafiliście na składankę „Polish Art. Rock część 3”, gdzie została umieszczona wasza kompozycja „Gdy rozum śpi”?

M.R.: Regularnie rozsyłam nasze płytki demo i informacje o nas do różnych ludzi i pewnie w jakiś sposób nasz utwór musiał trafić do człowieka, który kompilował tę składankę i zdecydował się zapytać nas o zgodę na umieszczenie tam naszego kawałka.

T.J.: Czy był już jakiś odzew od ludzi, którzy słyszeli tę składankę?

M.R.: Tak, z Kanady (śmiech). Ktoś robiący stronę internetową o art rocku i rocku progresywnym zadzwonił do nas z prośbą o informacje o zespole w celu umieszczenie ich w jego ogólnoświatowym katalogu zespołów.

T.J.: Co robicie prywatnie, gdy nie tworzycie muzyki, nie gracie koncertów?

M.R.: Oprócz mnie reszta zespołu studiuje, bo jest jeszcze młoda (śmiech), a ja zajmuję się wieloma rzeczami, ale głównie związanymi z szeroko pojętą sztuką. Maluję, rysuję karykatury na zamówienie, robię instrumenty, wyrabiam biżuterię wczesnośredniowieczną. Praktycznie robię to, co mnie sprawia przyjemność i pozwala co nieco zarobić, aby utrzymać się. Moje zainteresowania i zajęcia się nieustannie zmieniają, a to za sprawą faktu, że mogę się wciąż uczyć nowych technik i to jest bardzo frapujące.

T.J.: Czy jest szansa, aby usłyszeć wasze nagrania na jakieś regularnej płycie? Zespół Indukti niejako przetarł szlak dla takiego eksperymentalnego i niemal awangardowego grania jak wasza muzyka.

M.R.: Mieliśmy już jedną propozycję wydawniczą z dużej firmy, ale na razie nic z tego nie wynikło i nie będę mówił skąd, bo nie wiadomo jak to się jeszcze potoczy, żeby nie zapeszyć. Swoją drogą sami chcemy zebrać fundusze i własnym sumptem nagrać płytę, bo to naszym zdaniem byłoby najlepsze rozwiązanie i pozwoliłoby na zachowanie maksymalnej niezależności. Mamy świadomość, że trzeba włożyć wiele trudu i serca, aby wypromować taką muzykę jak nasza. Wiadomo, że duże wytwórnie traktują takie zespoły, jak nasz, trochę po macoszemu i nie jest to zbyt dobre dla nas i naszych odbiorców, którzy mogą mieć problemy z dotarciem do muzyki, która ich interesuje. Dlatego staramy się pójść dwutorowo i szukać pieniędzy na wydanie płyty własnym kosztem oraz jednocześnie szukać swojej szansy w dużych wytwórniach. Mamy nadzieję jeszcze w tym roku wydać płytę, która będzie miała już status oficjalnej. Na to liczymy...

T.J.: Bardzo dziękuję za wywiad.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.