Podobno tym, czego przede wszystkim należy wystrzegać się podczas przeprowadzania wywiadu, jest mechaniczne zadawanie starannie przygotowanych pytań w oderwaniu od słów rozmówcy. Mnie, dosyć podekscytowanemu pierwszym wywiadem z prawdziwego zdarzenia - i od razu z ulubionym artystą - pomogła złośliwość rzeczy martwych (jakkolwiek paradoksalnie by to zabrzmiało). W trakcie wywiadu ta część Hali Wisły, w której znajdowała się garderoba Porcupine Tree, pogrążyła się w kompletnych ciemnościach, a moje notatki z pytaniami okazały się bezużyteczne. Na trzy kwadranse przed krakowskim występem 15 kwietnia 2005, rozmawiamy o koncertach, gitarzystach, filmie i wzajemnym szacunku.
Czy bywasz na koncertach innych zespołów? Masz na to jeszcze czas?
Szczerze mówiąc raczej nie... Znaczną część życia spędzam w trasie i gdy już jestem w domu, nie mam ochoty na rockowe koncerty. Nawet jeśli chodzi o zespoły, które kocham. To tak jakby ktoś, kto pracuje cały dzień w biurze - wychodził do biura, żadna przyjemność. To musi być ktoś naprawdę wyjątkowy. Byłem na koncercie Meshuggah, bo to mój ulubiony zespół, ale to wyjątek. Opeth i Meshuggah to grupy, dla których zrobiłbym wyjątek.
Ale Opeth widziałeś przecież wiele razy podczas wspólnej trasy?
A jednak ich koncerty wciąż mi się podobają, wciąż lubię ich oglądać. Ale generalnie, jak mówiłem, występy na żywo raczej mnie nie interesują.
Podobno uważasz Mikaela [Akerfeldta z Opeth] za jednego z najlepszych gitarzystów rockowych - dlaczego?
Pracowałem z nim i wiem jak wyjątkowym jest gitarzystą. Ma wspaniałą technikę, pomysły, doskonale czuje gitarę i jest świetnym kompozytorem - po prostu fantastycznym gitarzystą. Nie widziałem wielu gitarzystów, ale Fredrik Thordendal z Meshuggah i Mikael Akerfeldt z Opeth to moim zdaniem wybitni gitarzyści.
Przy czym żaden z nich, szczególnie Mikael, raczej nie popisuje się swoimi umiejętnościami...
Nie, zupełnie nie! I to właśnie w nich lubię. Nie przepadam za gitarzystami, którzy się popisują. Mikael w niewiarygodny sposób czuje muzykę. Nigdy nie gra więcej niż potrzeba, a jeśli już - gra za mało. A przecież wiem co potrafi.
Będąc przy gitarzystach, dlaczego zaprosiliście do studia Adriana Belew - jego styl jest zupełnie inny od charakteru muzyki Porcupine Tree?
To prawda, nawet trochę się tego obawiałem, ale... Cechą Porcupine Tree jest to, że bardzo ciężko pracujemy nad naszymi nagraniami, nad detalami technicznymi, nad produkcją - ogólnie dbamy, by wszystko było dopracowane. Ale czasem potrzeba nam swego rodzaju chaotycznego wpływu z zewnątrz, który co nieco zamiesza i pociągnie za sobą falę kreatywności. I Adrian z pewnością to zrobił. Dorastałem słuchając Adriana, miał na mnie spory wpływ. Mam na myśli Discipline, Talking Heads, Franka Zappę, albumy które nagrał w latach 70. i 80. Dlatego jego obecność na
Deadwing to dla nas prawdziwy honor. Choć to on skontaktował się z nami, jest naszym fanem, jesteśmy więc nawzajem swoimi fanami...
To tak jak z muzykami Opeth.
...tak jak z Opeth. I właśnie z takimi ludźmi najlepiej się nam pracuje, gdy mamy do siebie wzajemny szacunek, gdy my kochamy ich muzykę, a oni naszą. Poprzez ten szacunek stajemy się niemal swoimi fanami. Nie płacisz komuś za wykonanie roboty, oni naprawdę chcą zagrać na albumie i my również chcemy mieć ich na naszej płycie.
Czy coś takiego istnieje również między wami i Anathemą?
Zdecydowanie tak. Pierwszy raz graliśmy razem mniej więcej cztery lata temu w Londynie, potem pozostawaliśmy w kontakcie. To nam bardzo schlebia, że możemy ich mieć jako gości na tej trasie. Oni teraz przechodzą przez okres... "przegrupowania", po tym jak w zasadzie zlikwidowano ich wytwórnię, podobnie jak Opeth, czyli Music For Nations. Nie mają teraz kontraktu płytowego. Myśle że to dość dobra kombinacja, wielu fanów Anathemy jest także naszymi fanami i vice-versa.
Adrian Belew poza muzyką również maluje. Czy ty też czujesz potrzebę, by użytkować kreatywność w innych dziedzinach sztuki? Wskazywałby na to scenariusz filmowy, na którym oparty został Deadwing. Czy na pewnym etapie sama muzyka nie wystarcza?
Wystarcza, ale... Pisanie scenariusza było ciekawym zadaniem. Moja druga największa miłość, obok muzyki, to prawdopodobnie film. Chyba jest już dla mnie za późno, by rozpoczynać karierę w przemyśle filmowym, niemniej jednak przyjemnie było pracować nad innym medium. Ale ja zawsze pamiętam o muzyce, zawsze patrzę z tej perspektywy, więc i tym razem myślałem sobie, że jeśli napiszę scenariusz, byłoby wspaniale nagrać do niego również ścieżkę dźwiękową. I w pewnym sensie to się udało. Jak widzisz związek z muzyką istnieje i bez niego nie wyobrażam sobie kręcenia filmu.
Miałeś już jakieś zamówienia dotyczące nagrania muzyki do filmu?
Jak dotąd nie. Robiłem sporo muzyki dla telewizji i do reklam, ale czymś ciekawym byłaby twórcza współpraca z reżyserem, przy filmie. Takie okazje rzadko się dziś zdarzają - większość ścieżek dźwiękowych to swego rodzaju kompilacje. Wytwórnie próbują umieszczać pojedyncze utwory w głośnych filmach. W latach 70. i 80. znacznie częściej jeden artysta odpowiedzialny był za muzykę do całego filmu. Dziś mniej jest takich okazji, jedyne przykłady, które mi teraz przychodzą do głowy, to "Virgin Suicides" Air do filmu Sofii Coppoli, wspaniały soundtrack, oraz "Danny the Dog" Massive Attack. Filmu zresztą nie widziałem, ale muzyka jest rewelacyjna. Jednak to dosyć rzadkie. W pewnym sensie gdy Mike [Bennion] i ja pracowaliśmy nad scenariuszem, widziałem w tym również szansę, by nagrać ścieżkę dźwiękową do filmu.
Jest jakaś szansa że zobaczymy ten film w kinach?
Oczywiście, gdybym nie widział tej szansy nie pisałbym scenariusza. Ale dziś jest to bardzo trudne. Jeśli zdajesz sobie sprawę, jak ciężko jest młodemu zespołowi podpisać kontrakt płytowy - nowemu reżyserowi jest sto razy trudniej zdobyć kontrakt na nakręcenie filmu, bo związane jest to z zainwestowaniem setek tysięcy dolarów. Nawet przy dość skromnym filmie, jak nasz, bez nadzwyczajnych efektów specjalnych, potrzeba kilkuset tysięcy dolarów, by w ogóle wystartować. A potem jeszcze dystrybucja, publicity, promocja. Więc choć wciąż jestem mocno zaangażowany w ten pomysł, to może potrwać lata zanim cokolwiek zaczniemy. Jeśli
Deadwing będzie sobie dobrze radził, być może będzie nam trochę łatwiej.
W jaki sposób Deadwing może pomóc?
Jeśli osiągnie wielki sukces,
[szeroki uśmiech] jeśli pewnego dnia album Porcupine Tree sprzeda się w milionach kopii, będzie znacznie łatwiej pójść do producenta filmowego i powiedzieć: "To jest związane z albumem, który odniósł ogromny sukces w skali międzynarodowej".
To byłoby coś nowego, najpierw album, później film...
Niezupełnie, było kilka takich precedensów, jak "The Wall" Pink Floyd, jak "Quadrophenia" i "Tommy" [The Who], i kilka innych, ale w większości przypadków były to bardzo dobrze znane zespoły.
Wracając do albumu, podobno niektóre utwory obecne na Deadwing wzięły swój początek w improwizacjach?
Tak, kilka z nich pochodzi ze spotkań całej grupy. Gdy masz czterech muzyków w jednej sali, piszących razem, zwykle to co powstaje wypływa właśnie z improwizacji. "Glass Arm Shattering" i "Halo" powstały w ten sposób, a także utwór "So-Called Friend", który nie znalazł się na płycie, ale jest na singlu.
Czy są jeszcze inne utwory, które nie zmiaściły się na albumie?
Tak, kilka, dwa z nich pojawią się na wydaniu DVD-A wyłącznie w wersji surround, to dwie kompozycje instrumentalne. Jest piosenka "Christening", która nie pasuje do brzmienia albumu i nie wiem co z nią zrobimy. Mamy jeszcze inną piosenkę "Meantime", z sesji do płyty
In Absentia, która również nigdzie się nie nadawała. Jest kilka takich utworów, a także sporo piosenek, które napisałem na
Deadwing ale nigdy nie zostały nagrane przez zespół. Być może kiedyś to wszystko ukaże się na jakiejś EPce, coś w tym rodzaju.
Powiedz coś o książeczce dołączonej do Deadwing, że tak to określę, "kontrowersyjnej". Gdy dla większości ludzi okładka jest w oczywisty sposób piękna, wnętrze wkładki wydaje się... niezbyt udane.
Naprawdę? Ja ją bardzo lubię, jest świetna.
A więc to kwestia gustu?
Tak myślę, nie wiedziałem że ludzie jej nie lubią. Ja bardzo lubię collage. Jest też pełna 72-stronnicowa wersja, która jest moim zdaniem niesamowita... Ale jeśli nie lubisz techniki collage, nie spodoba ci się. Ja bardzo lubię.
Pytanie o przyszłość: czy powinniśmy się spodziewać ciągłych zmian, czy też Porcupine Tree znalazło już swoje brzmienie, połączenie ciężkiego z łagodnym, i będziecie je odtąd rozwijać?
Nie mam pojęcia. Nie widzę powodu by zakładać, że zespół stanie w miejscu, że zrezygnuje z rozwoju i zmian brzmienia. Ewoluujemy dość szybko, być może po dwóch albumach łączących bardzo ciężką muzykę z łagodną, następnym razem będzie coś zupełnie innego, zobaczymy. Najpiękniejsze jest to, że sami jeszcze nie wiemy dokąd pójdziemy. I bardzo mi się to podoba.
Zakończmy, tak jak zaczęliśmy, pytaniem o koncerty. W 2001 roku zagraliście w Polsce pięć koncertów, w 2003 - trzy, a teraz tylko dwa. Czy mamy się obawiać, że następnym razem ominiecie nasz kraj?
O, nie, to nie jest nasza jedyna trasa w tym roku, wracamy do Europy jesienią, więc... Chcemy przyjeżdżać do Polski, problem w tym, że dawniej Polska znacznie wyprzedzała inne kraje jeśli chodzi o naszych fanów. Teraz jest też kilka innych państw i jest nam znacznie trudniej. Sam wiesz że zawsze spędzaliśmy znaczną część życia w trasie, zawsze też lubiliśmy przyjeżdżać do Polski, więc wciąż będziemy tu grać. Ale aktualnie naszym głównym zadaniem jest dotrzeć do możliwie wielu ludzi w różnych krajach - w relatywnie krótkim okresie czasu. Zamierzamy spędzić cztery tygodnie w Europie, cztery tygodnie w Ameryce, następnie letnie festiwale i znów miesiąc w Europie i Ameryce, późnym latem i jesienią. Tak więc myślę, że wrócimy do Polski. Nie mogę nic obiecać, ale to całkiem prawdopodobne. Możliwe też, że w tym roku będziemy kręcić DVD.
rozmawiał mariusz herma /