ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 24.11 - Kraków
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

wywiady

12.04.2005

"Czas wydawał się odpowiedni" - Wywiad z Timem Bowness'em

Z niezwykłym wokalistą rozmawiamy przy okazji wydania debiutanckiego albumu solowego My Hotel Year oraz nowego wydawnictwa Centrozoon - Never Trust The Way You Are.

Tim Bowness to przede wszystkim niezwykły wokalista. Ze swoją graniczącą z szeptem barwą głosu doczekał się wielu komplementów, mi najbardziej spodobało się wyznanie jednego z naszych recenzentów, którego sens można brzmiał mniej więcej tak: „Jeśli chodzi o mnie, Bowness mógłby nawet recytować książkę telefoniczną, a ja i tak byłbym w siódmym niebie”.

Pod koniec lat osiemdziesiątych Bowness spotkał się ze Stevenem Wilsonem i skrzypkiem Benem Colemanem, razem stworzyli No-Man, nazywany czasem „ukrytą perłą Anglii”. I to No-Man przyniósł Timowi najwięcej sukcesów artystycznych. A na kilka lat przed Massive Attack i w ogóle sformułowaniem nazwy gatunku, nagrywali w najlepsze muzykę, którą potem określono by jako trip-hop (polecam pierwszy singiel – remake „Colours” Donovana). Ostatnio wraz z Wilsonem skierowali się ku wyciszonym, uduchowionym rejonom muzycznego świata. W ten sposób nagrali prawdopodobnie swoje największe dzieło, album Returning Jesus. Znów cytując kolegę z redakcji: „Pierwsze arcydzieło 21. wieku”.

Jednak poza No-Man Bowness często współpracuje z innymi artystami, tworząc muzykę nieraz równie piękną co w duecie z Wilsonem. Przy okazji każdej kolaboracji – czy to z Samuel Smiles, z Richardem Barbieri, z Peterem Chilversem, Darkroom czy Centrozoon - wciąż delikatnie zmienia stylistykę. Między innymi o te „poboczne” projekty pytamy go przy okazji wydania pierwszego solowego albumu My Hotel Year oraz nowego albumu Centrozoon - Never Trust The Way You Are.

* * *


Zacznijmy od samego początku: skąd wzięła się twoja pasja do muzyki?

Trudno mi dokładnie odpowiedzieć. Na pewno bycie jedynakiem, jak również momentami bardzo nieszczęśliwe dzieciństwo, musiały mieć coś wspólnego z moją pasją do muzyki, do jej słuchania i tworzenia. Już w bardzo młodym wieku namiętnie czytałem, oglądałem zbyt wiele filmów i szukałem pocieszenia w muzyce.

Poza tym mieszkałem w takim rejonie Wielkiej Brytanii, gdzie niełatwo było natknąć się na "kulturę" jakiegokolwiek rodzaju. Co oznaczało, że wraz z przyjaciółmi musieliśmy intensywnie szukać, by odnaleźć to, co lubiliśmy. W ten sposób rozwinęło się w nas większe niż to zwykle bywa zainteresowanie sztuką. Myślę, że nie bez znaczenia jest fakt, iż przez ostatnie 20 lat kilka osób, z którymi chodziłem do szkoły, zrobiło karierę w "kreatywnym" przemyśle. Między innymi mój dobry przyjaciel Rob Withrow został profesjonalnym fotografem, Tim Firth scenarzystą/dramaturgiem, a Paul Smith przez pewien czas był popularnym awangardowym DJ-em hołubionym przez "The Wire".


A jak wyglądały twoje pierwsze lata już jako wykonawcy?

Zaczynałem późno (w wieku 18 lat), a pierwsze dziewięć miesięcy tworzenia muzyki to był naprawdę okropny okres. Miałem trochę dobrych pomysłów, ale nie dość talentu, by je nim podeprzeć. W 1983 roku dołączyłem do manchesterskiej grupy Still (był tu już przyszły gitarzysta No-Man - The Still Owl), która - wspólnie z moim zespołem Plenty (1986-88) - wskazywała niektóre z kierunków podjętych później z No-Man i solo.

Zarówno Still jak i Plenty, a także mniej udany artystycznie projekt After The Stranger, stworzyły ciekawą hybrydę popu i muzyki eksperymentalnej. Mieliśmy dobrą prasę, nasza muzyka pojawiała się na antenie rozgłośni w Liverpoolu i Manchesterze w pobliżu których urodziłem się i dorastałem.

W 1987 roku spotkałem Stevena Wilsona i tak powstało pierwsze wcielenie No-Man. Tworzyliśmy quasi-ambientowe, improwizowane piosenki, które ostatecznie znalazły się na wydanej kilka lat później "Speak". Do 1989 roku było już sprawą oczywistą, że obaj powinniśmy poświęcić większość naszego czasu twórczo rozwijając zespół. Przeprowadziliśmy się więc do Londynu i zaczęliśmy traktować sprawy poważniej.


Bywasz porównywany do takich artystów jak David Sylvian, Nick Drake i David Bowie. Czy uważasz te porównania za uzasadnione? Czy ich muzyka rzeczywiście miała na ciebie wpływ?

Bowie - tak jak Peter Gabriel, Peter Hammill, Fripp/Eno, Pink Floyd, Talking Heads, Roxy Music i Kate Bush - miał na mnie z początku bardzo znaczący wpływ. Jego pomysłowość i kontrolowana „histeria” w głosie zawsze do mnie trafiały i wciąż trafiają. Low był pierwszym albumem Bowiego jaki kupiłem i do dnia dzisiejszego pozostaje jedną z moich ulubionych płyt.

David Sylvian, wydaje mi się, jest bardzo kreatywnym i interesującym producentem, wspaniale korzysta z umiejętności innych muzyków (pod pewnymi względami jest podobny do Milesa Davisa). Choć lubię melancholijny nastrój i pomysłowe aranżacje jego największych dzieł (Secrets of the Beehive, Rain Tree Crow, Ghosts, Blemish etc...), nie byłem nigdy wielkim fanem jego głosu. Z powodu muzyków z jakimi No-Man pracował [ex-Japan Jansen, Barbieri i Karn - przyp. ex], Sylvian bywa wygodnym porównaniem dla dziennikarzy, ale poza sporadycznymi podobieństwami ("Angel Gets Caught In The Beauty Trap" i "Sweetheart Raw" w szczególności), nigdy nie dostrzegałem wielu podobieństw między nami.

Głos Sylviana jest znacznie głębszy niż mój, ma intensywne vibrato, nasze "akcenty" wokalne także się różnią. Powolne tempo muzyki jest podobne, ale przecież to samo dotyczy Talk Talk, American Music Club, Blue Nile, Pink Floyd, Red House Painters, This Mortal Coil, Petera Gabriela, Passengers, Gastr Del Sol, etc. etc... Co ciekawe, Steven Wilson nigdy nie był fanem ani Bowiego, ani Sylviana, jeśli więc słychać ich wpływ w muzyce No-Man, albo pochodzi on ode mnie, albo jest przypadkowy.

Nicka Drake'a odkryłem we wczesnych latach 80. poprzez jakieś składanki kupowane z drugiej ręki (byli tam też inni moi ulubieńcy, m.in. John Martyr, King Crimson i Sandy Denny). Natychmiast pochłonęła mnie niewzruszona czystość i wdzięk jego muzyki i głosu. Obnażona prostota muzyczna i bogactwo emocjonalne Pink Moon zdecydowanie były dla mnie inspiracją.


A skąd wziął się pomysł, by nagrać solowy album?

Czas wydawał się odpowiedni.

Napisałem sporo muzyki, z różnymi ludźmi, i poczułem, że powinienem wybrać z tego materiału to, co najlepsze. Chciałem tez nadać projektowi spójność, więc postanowiłem osobiście zająć się jego brzmieniem.


Nie nagrywałeś My Hotel Year sam - pomagali ci inni muzycy, w tym David Picking, który miał również wpływ na proces komponowania. Czym w takim razie My Hotel Year różni się od twoich kolaboracji, że pozostał albumem "solowym"?

Jedyna różnica to fakt, że ostatecznie byłem odpowiedzialny tylko przed sobą i nikim innym. "World Afraid" i "Made See-through" powstały we współpracy z Davidem Pickingiem i były punktem wyjścia dla albumu, w jakiś sposób stały się dźwiękowym wzorcem dla niego.

Przykładem tego, co różni ten album od moich kolaboracji jest "The Me I Knew". Naprawdę lubiłem ten utwór, ale byłem z pewnych względów niezadowolony z wersji nagranej wcześniej z Centrozoon. Przerobiłem go więc tak, jak go sobie pierwotnie wyobrażałem.


Za tytułem albumu stoi pewna książka...

Kanadyjski powieściopisarz Douglas Coupland jest jednym z moich ulubionych pisarzy, a jego zbiór krótkich opowieści „My Hotel Year" to imponujące przedstawienie istnień tkwiących w zawieszeniu, ludzi schwytanych w czyściec. Tytuł wydał mi się odpowiedni dla kolekcji piosenek, które wybrałem na album.


Ostatnio również z Centrozoon wydałeś nową płytę, "Never Trust The Way You Are". Po okresie eksperymentów nagraliście bardziej przystępny i piosenkowy album. Czy to była świadoma decyzja, czy raczej efekt naturalnej ewolucji?

To był zupełnie przypadkowy i naturalny rezultat naszej wspólnej pracy. Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, przez wiele godzin improwizowaliśmy. Powstały materiał autentycznie nas zaskoczył - tym, jaką posiadał dynamikę i jaki miał potencjał komercyjny. Jako że muzyka Centrozoon jest generalnie bardzo eksperymentalna i niekomercyjna, zupełnie się tego nie spodziewaliśmy.

Jedyne co chcę powiedzieć w sprawie ewolucji, to że po jednolitych, nastrojowych albumach No-Man - Returning Jesus i Together We're Stranger, a także moim albumie z Peterem Chilversem (California, Norfolk), poczułem potrzebę by zrobić coś innego.


Niektóre magazyny, między innymi "Melody Maker", przyznały dwóm pierwszym singlom No-Man miano "The Single of the Week". W kolejnych latach No-Man nagrał niemało pięknej muzyki, której z pewnością nie można określić jako "trudna", a każdy album wręcz pełen był chwytliwych melodii. Czy nie czujesz się nieco rozczarowany, że po tylu latach i kilku wspaniałych albumach, No-Man pozostaje zespołem nieznanym szerszej publiczności, żeby nie powiedzieć - niszowym?

Bardzo chciałbym abyśmy byli lepiej znani i mogli dotrzeć do szerszego grona słuchaczy. Nasza muzyka jest dla mnie bardzo ważna i zawsze miałem wrażenie, że ma potencjał, by dotrzeć do większej grupy ludzi. Oczywiście, sukces Porcupine Tree oznaczał, że przez ostatnich kilka lat również publiczność No-Man powoli powiększała się. Jednak wciąż jesteśmy na tyle nieznani, by nazywać nas zespołem kultowym!

Ale to przede wszystkim dreszcz związany z tworzeniem muzyki, który pozwala spełniać się emocjonalnie i kreatywnie, jest najważniejszym powodem dlaczego robię to, co robię.


Opowiedz na koniec o swoich najbliższych planach? Wielu zastanawia się, w którym kierunku podąży teraz No-Man. Co z waszą "disco symphony", o której czasem się słyszy?

W tym momencie, w związku z płytą Deadwing Porcupine Tree, No-Man jest w stanie zawieszenia. A ja koncentruję się na nagrywaniu i koncertowaniu z zespołem, który zebrałem by promować My Hotel Year. Podoba nam się nasze brzmienie, dlatego chcielibyśmy kontynuować współpracę i grać dalej razem.

Epickie "disco symphony" No-Man nigdy nie zostało dokończone, ale istnieje kilka interesujących nagrań demo. Być może pewnego dnia zostanie wypuszczone ze swej wzmocnionej klatki, tak by wszyscy je usłyszeli i mogli wyśmiać!

Jeśli chodzi o nowe kierunki, jedno jest pewne: aby było ciekawie, niewątpliwie będą one inne od dotychczasowych.

rozmawiał:

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.