Na początku tego miesiąca zadebiutowali EP-ką o intrygującym tytule „Baba Jaga”, na której zaproponowali instrumentalnego rocka o wielu stylistycznych twarzach. I to ona stała się punktem wyjścia do naszej rozmowy z gitarzystą Smash The Crash, Rafałem Szewczykiem…
Mariusz Danielak: EP-ką „Baba Jaga” tak naprawdę debiutujecie, także przed naszymi czytelnikami. Powiedz, zatem proszę, jak zrodził się zespół Smash The Crash? Jakie były jego początki?
Rafał Szewczyk: Można to opowiedzieć w wersji skróconej lub w tak zwanym „tle historycznym” – dlatego, że ponad 15 lat temu ¾ zespołu grało ze sobą w formacji G.O.L.E.M tworząc muzykę nie tak daleką stylistycznie od tego, co robimy teraz. Tak, czy inaczej, około rok temu nasze drogi zeszły się ponownie, w dobrym momencie, w którym chyba każdy z nas chciał zacząć grać muzykę bardziej bezkompromisową i sprawiającą nam po prostu dużo frajdy. I oto jesteśmy (śmiech).
Na Ep-kę składają się wasze dwa wcześniejsze single i trzy nowe kompozycje, które zdecydowaliście się jednak połączyć w jedną, 15 – minutową, tytułową suitę. Skąd taki pomysł?
Mnie osobiście zawsze bardzo pociągały rozbudowane kompozycje i koncept-albumy. Nadarzyła się okazja, żeby podjąć taką próbę. Pierwotnie powstała część III, część I była odrębnym utworem nagranym wcześniej. Po kilku korektach i zmianie harmonii udało się nawiązać głównym tematem do części III. Był początek i zakończenie – brakowało „rozwinięcia”. Koncepcja uspokojenia w części II nasuwała się naturalnie, szkic powstał pewnego sobotniego popołudnia i w niedzielę został nagrany, scalając te trzy utwory w spójną historię.
Czy od początku założyliście, że będziecie parać się graniem instrumentalnym, muzyką – nie czarujmy się – z którą trudno przebić się do szerszego odbiorcy oczekującego atrakcyjnej melodii i nośnego refrenu?
Z tego typu muzyką w ogóle trudno się przebić – nawet, jeśli ktoś by śpiewał (śmiech). Poza tym trzeba się czymś wyróżnić – np. nie śpiewać (śmiech). A tak na poważnie – taka forma chyba najbardziej nam odpowiada i najmniej nas ogranicza. Jeżeli kiedykolwiek zdecydujemy się na wokalistę/wokalistkę - będzie to musiała być osoba niezwykle kreatywna i myśląca o swoim głosie jak o piątym instrumencie w składzie – nie sztampowo, na zasadzie frontman i akompaniujący mu zespół.
W jaki sposób w tym kontekście nadajecie tytuły swoim kompozycjom? „JazzMetal” z pozoru wydaje się dosyć oczywisty i może sugerować połączenie muzycznych stylistyk obecnych w utworze. Ale… dlaczego „Baba Jaga”? (śmiech)
„Baba Jaga”, jak mówiłem wcześniej, to taki koncept-utwór. Tytuł powstał spontanicznie na jednej z kolejnych prób nawiązując do klimatu części III, potem została dopisana do tego historia – mamy nadzieję, że uda nam się ją zrealizować w postaci wideoklipu. Ogólnie to historia dzieci, które podejmują w sposób ufny i dziecięco naiwny, brzemienne w skutkach decyzje, a na odwrót jest już za późno…
W jaki sposób powstają wasze kompozycje? Czy to także efekt wspólnego jamowania? Wnoszę z płyty, że to ty jesteś głównym kompozytorem, jaki wpływ na nie mają jednak pozostali muzycy?
Tak, większość kompozycji jest moja, ale to się pomału zmienia (śmiech) – i bardzo dobrze, bo planowana płyta będzie bardziej różnorodna. Oczywiście pierwotne kompozycje i aranżacje są na próbach zmieniane, uzupełniane lub przekształcane przez cały zespół. Czasem są także efektem jamowania.
A jakie formacje, bądź artyści was dziś inspirują? I czy to właśnie w nich szukacie pomysłów na swoje brzmienie?
Ho, ho – temat rzeka (śmiech)! Będę mówił za siebie – to może banał, ale są tylko dwa rodzaje muzyki – dobra i zła. O ile kilkanaście lat temu byłbym w stanie wskazać bez wahania kilku, kilkunastu artystów, którzy wywarli na mnie największy wpływ, o tyle w tej chwili byłoby to niezmiernie trudne. Słucham każdej muzyki, która jest niebanalna, nowatorska, techniczna lub prosta albo jeśli nie jest nowatorska posiada ten nieuchwytny czynnik, który sprawia, że jest jedyna w swoim rodzaju. To czego słuchamy oczywiście nas inspiruje i wpływa na to co tworzymy i jak brzmimy – składają się na to cztery osoby tworzące zespół z ich całym wieloletnim bagażem muzycznym i pozamuzycznym.
Wasza muzyka zdaje się mieć strukturę pozwalającą na koncertowe improwizacje. Czy faktycznie podczas koncertów bawicie się takim luźniejszym podejściem do utworów, czy trzymacie się oryginalnych wersji?
Są utwory, które gramy właściwie tak jak zostały nagrane – np. „JazzMetal”, ale są i takie, które w wersji live są zupełnie inne, czasem przy każdym kolejnym wykonaniu, np. „The Seeker”, który w wersji live jest zawsze mocno rozbudowanym, w wielu miejscach improwizowanym utworem i zawsze jest trochę inny.
Za wami promocyjny koncert w łódzkim klubie New York. Jakie wrażenia wynieśliście z tego wydarzenia?
To był krótki występ w ramach III urodzin klubu. Grało się wyśmienicie – zostaliśmy bardzo pozytywnie przyjęci przez wiele osób, które spotkały się z tym, co robimy po raz pierwszy.
A jakie macie plany na pełnowymiarowy album?
Chcielibyśmy go nagrać i wydać jeszcze w 2018 roku – wszystko wskazuje na to, że się to uda, więc pozostaje tylko zaprosić na premierę!