ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

19.12.2004

¼ LAVENDER’a czyli Jan Madej pod gradem pytań Anoraka

Po koncercie Lavender pomyślałem sobie, że ludzie z Wrocławia i okolic znają tą grupę i nic nowego się nie dowiedzą. Zaś spore grono czytelników Artrock.pl będąc spoza Wrocławia, nie mało zapewne możliwości usłyszenia ich na żywo.

Ten wywiad może się przyczynić do uzyskania szerszego spojrzenia na dość osobliwą wrocławsko-prudnicką grupę formację muzyczną, jaką jest Lavender. Na moje pytania zgodził się odpowiedzieć Jan Madej – nie tylko klawiszowiec grupy. Tak więc zasiedliśmy w miłym, pustym i muzycznie możliwym do wytrzymania lokalu, nieopodal wrocławskiego Rynku.

Artrock.pl: Dobrze, zacznijmy zatem…

Jan Madej sięgając w tym czasie po papierosa: To nie ze zdenerwowania!

A: Ponieważ ja waszą historię już troszkę znam, z różnych źródeł – Internet, pogawędki kuluarowe itp. – a grono osób, które będzie czytało ten wywiad nie posada takiej wiedzy, zacznijmy od samego początku. Jak powstał Lavender?

J: Lavender istnieje od ponad dwóch lat. Dwa i pół roku mija nam niedługo, a powstanie zespołu Lavender było takie jak większości kapel rockowych. Parę osób z małego miasteczka przyjeżdża do dużego i powstaje grupa. Tzn.: nasz perkusista – Tomasz Trojnar – przyjechał tu studiować. Tak się złożyło, że zdążył się poznać z naszym gitarzysta - Wojtkiem Pielużkiem – na jednym z dużych koncertów. Powstał tam pomysł, żeby założyć zespół progresywny; takim trafem na całe szczęście trafił do zespołu nasz basista – Krzysztof Tułecki – potem ja doszedłem jako ostatnie już w tym łańcuchu ogniwo. Od tamtego czasu zaczęły się próby, ale tak jak w większości kapel. Spotykaliśmy się w domu, hałasowaliśmy trochę, pracowaliśmy z automatem, głównie dlatego, że Tomek nie dysponował czasem w dużych ilościach. Potem znaleźliśmy wokalistę – był nim Adam Molka – jednak z różnych względów, głównie z przyczyn stricte techniczno-wokalnych, współpraca ta była krótka. I od tamtego czasu gramy w czwórkę – przez te dwa lata gramy w czwórkę, od coverów do nagrań które teraz SA dostępne. Próby odbywały się w salkach wynajętych, dysponowaliśmy ograniczoną ilością sprzętu – część musieliśmy pożyczać. Od roku mamy własną salę do prób, gdzie możemy korzystać ze stałego sprzętu, nagrywać materiał w związku z tym czas spędzany na próbach zależy od nas, a nie od tego ile godzin sobie wykupimy, w popołudniowych godzinkach. Miało to ogromny wpływ na muzykę Lavender, bo od czasu kiedy gramy we własnej salce fajne pomysły nam powstają.

A: Praktycznie każdy z Was ma jakieś doświadczenia muzyczne – jak to było u Ciebie?

J: W moim przypadku Lavender jest entą z kolei kapelą, a zaczynałem swoją przygodę muzyczną od punk rocka i heavy metalu. Na początku liceum założyłem pierwszą kapelę punkową, potem szukałem siebie w heavy metalu (jako wokalista – nie klawiszowiec) i choć jakieś podstawy po szkółce prywatnej muzycznej na klawiszach miałem, to był przede wszystkim wokal i coś tam na gitarce. Tak się trochę pograło, poznało a muzyka progresywna zagościła u mnie dzięki ludziom z Lavender. W tej chwili skupiłem się na klawiszach i muzyce progresywnej i jest to jedyny zespół w jakim obecnie gram. Choć, swego czasu udzielałem się w zespole Armia Cieni, gdzie nagrałem partie klawiszy do trzeciej płyty (wiosną tego roku) i mimo, że jest to zespół punkowy, ponieważ już wtedy miałem zacięcie do muzyki progresywnej, w związku z czym z punka wyszedł artpunk – ja to tak nazywam – i zanim ukaże się album zespołu Lavender, mnie będzie można posłuchać na płycie, która ukaże się na przełomie tego i przyszłego roku, gdzie instrumenty klawiszowe są jak najbardziej progresywne.

A: Więc będziemy rozglądać się za płytą – dobrze zapamiętamy ta nazwę ARMIA CIENI i datę PRZEŁOM LAT. Komponujecie utwory, czasem jedziecie w trasę – bliżej lub dalej od Wrocławia, jak godzicie grani i inne obowiązki?

J: Wszyscy aktualnie studiujemy, połowa zespołu zaczęła studia od tego roku i w związku z tym…

A: Jeszcze trzeba by się na pierwszym roku utrzymać

J: (śmiech) wypadałoby. Ale zauważyliśmy, że od października czasu jest coraz mniej. W porównaniu z poprzednim rokiem teraz pojawiają się tygodnie, gdzie nie możemy się spotkać w ogóle. Mam nadzieję, że to nie wpłynie jakoś negatywnie na technikę naszej gry, – choć trochę na pewno – to, co ostatnio graliśmy to w palcach jest a to, że wszyscy się jeszcze uczymy i to jest na pierwszym miejscu, sprawi, że mniej czasu poświęcamy na zespół, że mniej koncertujemy – ale wierzę, że mimo to wszystko będzie w porządku.

A: Gdy się umawialiśmy to zadałeś pytanie, dlaczego to właśnie Ty a nie Wojtek ma ze mną rozmawiać. A ja tak sobie pomyślałem: pierwszy materiał był nagrany i miksowany u ciebie, drugi prawdopodobnie też. Wygląda na to, że masz jednak bardzo duży wpływ na to, co się dzieje w zespole…

J: Ja uważam, że jest w tej chwili taki nieformalny pakt w naszym zespole: wiąże się on z tym, że perkusista oraz wokalisto-gitarzysta (Tomek i Wojtek) trzymają się bardziej od strony artystycznej Lavendera, oni są głównymi kompozytorami, ja – co mi pasuje – zająłem się kwestią techniczną. Ponieważ ”chłopcy” naprawdę są dobrzy w tym co robią moim zdanie, bo fajne kawałki komponują i cieszy mnie, że ktoś jest takim łbem w zespole, ale ktoś musi zadbać o brzmienie, o to by zrealizować nagranie, zrobić dymówki za zero złotych, a nie za kilkaset w studio i w związku z tym ja przejąłem pałeczkę w sensie realizatora nagrań, ale oczywiście produkcja jest wspólna.

A: A jak to wyglądało podczas pierwszej płyty, kiedy wkładka mówi o nagrywaniu z automatem perkusyjnym?

J: Tak, nagraliśmy z automatem, bo już wtedy nie chcieliśmy wydać ani złotówki na płytę. Założeniem ‘Never The Same’ było demo, które stało się mini albumem – a brzmienie jakie osiągnęliśmy przerosło nasze oczekiwania i w związku z tym podjęliśmy decyzję o nagrani tego z automatem – po pierwsze ze względów finansowych, po drugie z powodu nieobecności Tomasza, a podchodziliśmy do tego bardzo luźno, więc zdecydowaliśmy się na automat. Na początku miał to być tylko metronom, jednak stopa robi swoje, a bas musi bić do stopy, więc wszyscy się jakoś dostosowali i urosło to do przemyślanej kompozycji.

A: Słychać u was pewne różnice miedzy pierwszą a druga ‘demówką’

J: Tak czas robi swoje i choć chcemy nagrywać następny materiał na żywo, to musze zdradzić tajemnicę, iż perkusja na drugiej płytce jest … syntetyczna – w części została nagrana na ‘widrasach’, – co tez wyszło spontanicznie. Jednakże ze względu na tempo nagrania „Promotional Compact Disc” więc kilka rzeczy dograliśmy osobno na żywo a część tak jak jest.

A: Na koncercie w Diabolique – takie SA opinie – nie uważasz, że dźwięk był rozplanowany powiedzmy sobie średnio? Mam na myśli, że byłeś mocno za głośny.

J: To mnie trochę martwi. Presja z tym koncertem również była znaczna. Ja w Lavenderze zajmuję się głównie tłem – jak w większości wypadków klawisze tworzą tło, staram się budować nastrój, przestrzeń i staram się budować przestrzeń i jeśli akustyk podkręcił mnie zbyt głośno – to niestety nie był to efekt, jaki chciałem osiągnąć. Liczyliśmy przede wszystkim na to, że koncert zostanie nagrany. Jednakże sprzęt (minidisc) odnalazł się dopiero przed występem Riverside i niestety nie mamy żadnego zapisu.

A: Byłem na trzech waszych koncertach, choć zapewne są ludzie, którzy byli na większej ilości. Osobiście najgorzej wspominam KOLOR, a najlepiej chyba według mnie komponujecie się z Liverpool’em. Co o tym sadzisz?

J: Też nam się tak wydaje. Z miejscem tym łącza się nasze pierwsze dokonania, ludzie, którzy nam pomagali, klimat tego miejsca jest dla nas bardzo dobry. Cały sprzęt, na którym graliśmy w Liverpool był nasz (nasz lub pożyczony) i choć nie mieliśmy akustyka, ewentualnie któryś z przyjaciół zespołu siadał za mini konsoletą, to cieszę się, że efekty tam były najlepsze. Choć miałem nadzieję, że grając z Riverside akustycy lepiej nas nagłośnią.

A: Mówiłeś, że gracie już mniej więcej dwa i pół roku. Podczas rozmów z ludźmi na koncercie, usłyszałem opinie, że w porównaniu z materiałem granym w promocji pierwszej płytki, przy drugiej nie widać jakiegoś znaczącego postępu, że nie ma takiego skoku progresywności w tym co gracie.

J: To ciekawe co mówisz. Wynika to z faktu, iż twórca większości materiału jest Wojciech Pielużek, nagrania z Never The Same są praktycznie w stu procentach przez niego pisane. Jego twórczość wiąże się najczęściej ze Stevenem Wilsonem, wzoruje się na tym muzyku – słychać to bardzo wyraźnie, co niektórzy nam zarzucają inni zaś zaliczają na plus, ale obecnie zespół komponuje utwory w inny sposób, są one bardziej spójne. Wydaje mi się, że jest w nich progres, – choć żałuję, iż nie nagraliśmy utworów najbardziej dynamicznych. Mamy w naszym repertuarze utwory dużo bardziej dynamiczne, które niestety nie zostały zagrane. Jest to muzyka niekoniecznie steweno-wilsonowsko-podobnej, choć w części na pewno ten nurt tez będzie. Jeśli w przyszłości ukaże się nasz longplay to takie utwory na pewno się na nim znajdą.

A: Tak, High on the Tides, gdy zaczął się rozkręcać od razu został skojarzony z utworem wspomnianej grupy, a jakiś inne inspiracje?

J: Każdy z nas ma inne ulubione zespoły, jedni się irytują z inspiracji z określonych kierunków, więc niejako z przekory, próbują wcisnąć historie, co prowadzi do dość ciekawa fuzja, zdaje mi się jednak, że trochę chaotyczna. Obecne utwory Lavender są właśnie takie. Ja osobiście preferuję utwory przemyślane, ale do tego potrzebna jest cisza. Tak naprawdę powinna jedna osoba zrobić utwór, a potem każdy z nas coś powinien dodać – wówczas ma to sens.

A: Tak. To na koncercie było zauważalne – ja cały czas powracam do opinii publiczności, która to komentowała, choć wydaje mi się, że na samym początku mieliście kłopot z odnalezieniem się nie tylko z akustykiem, ale i z samym rozpoczęciem.

J: Ciekawa historia z tego powstała. Mieliśmy trochę zdarzeń przed koncertem, związanych między innymi z PCD, ale tez mi się wydaje, iż niektóre osoby nie zrozumiały do końca koncepcji utworu, który rozpoczynał nasz koncert. To był sam początek, który był bardzo połamany, miał być taki z założenia, co więcej to ‘rozejście’ zostało odebrane przez słuchaczy jako nierówne – ale proszę mi uwierzyć, że to było zamierzone! Był taki moment gdzie ewidentnie bas ma się oddzielić od perkusji, każdy z instrumentów ma inny rytm, inne liczenie. Takie były założenia, zawsze tak graliśmy. Wierzyliśmy jednak, że progresywna cześć słuchaczy zauważy to i doceni na plus – nie wiem skąd wyszło takie nieporozumienie – bo mówi się: ‘Lavender krzywo rozpoczął koncert’

A: To dobra informacja – mam nadzieję, że dzięki witrynie Artrock.pl przestrzeżemy przyszłych słuchaczy, by byli przygotowani.

J: Mam nadzieję, że materiał, który został nagrany w Gliwicach, który jest teraz poddawany obróbce AUDIO i VIDEO, jest tam ten sam utwór nagrany i widać tam, że jest tam to samo połamanie i rozjechanie.

A: No dobrze. Plany na najbliższy czas. Wspomniałeś, że te dwie rzeczy, które nagraliście do tej pory uda się zebrać razem i wydać w formie jakiegoś dłuższego albumu.

J: Tak, ale nagranie płyty jest kosztowne. Nie odnaleźliśmy jeszcze patrona, który miałby studio i chciałby nagrać i zrealizować takie nagranie nieodpłatnie. Gdyż my nie będziemy na razie w stanie nagrać płyty za własne pieniądze. Póki co nie zarabiamy nawet na swoje trasy. Mamy jednak nadzieję, że tak się stanie.

A: Promotional Compact Disc pojawił się jako swoiste novum – jaka była sprzedaż?

J: Płyty jakie przygotowaliśmy na ten koncert były przygotowywane w trybie natychmiastowym, w związku z tym zdążyliśmy tylko nagrać ich dziesięć, które poszły – potem jeszcze ludzie pytali. Ale niestety więcej nie mieliśmy. Ale ta płytka, ona jest oczywiście gotowa pod względem kompozycyjnym. Lecz pod kątem technicznego zorganizowania bardzo kulała. Nowa wersja tej płytki, która właśnie powstała – która właśnie chciałem ci wręczyć – jest od nowa zremasterowana oraz poprawiona od strony rytmicznej. Niczym się ona nie różni pod względem wizualnym i choć ci którzy kupili tą płytkę w pierwszej wersji mogą czuć się trochę zawiedzeni, ale tamta płytka to jest rarytas w tej chwili. To jest oficjalna wersja wraz z teledyskiem do utworu ‘In My Memories’ z pierwszej płytki. I jest to wersja oficjalna do sprzedaży na koncertach.

A: To ciekawe, bo na waszym koncercie kupiłem trzy z dziesięciu waszych płyt…

J: Naprawdę??????

A: Byliśmy w dużym gronie i znalazły odbiorców. Wspomniałeś o teledysku, ja tez chciałem. Podobno kiedyś gdzieś coś…

J: Tak jest w soboty program na antenie TVP3 nazywa się ‘Wkręt’ zaproszono nas tam, proponowali nam nagranie teledysku więc nie odmówiliśmy. Nagranie odbyło się w klubie Samo Życie (wrocławianie z pewnością rozpoznają) i jest on ciekawy. Realizowany w całości przez TVP i jesteśmy z niego zadowoleni. Choć ja bym dodał jakieś artystyczne wstawki z przyrody, grafiki. Jest ono krótsze – tylko singlowe 3”50 żywa perkusja i żywy wokal

A: Pojawiło się trudne pytanie podczas przygotowywania wywiadu i znów z rozmów z ludźmi. Jeśli udało się wam zerknąć na recenzje, które się pojawiły na Artrock.pl z waszych poprzednich koncertów – to pojawia się opinia, że być może ten wokal nie jest do końca tym czym wokal powinien być w Lavender.

J: My sobie zdajemy sprawę, że jako twórcy Lavender w takim zestawie osiągnęliśmy maksimum. To co nie ciągnie w dół ale utrzymuje na tym samym poziomie i nie pozwala pójść w górę jest właśnie wokal. W związku z tym rozpoczęliśmy poszukiwania wokalisty – wiemy, że dopiero kiedy znajdziemy wokalistę najchętniej we Wrocławiu i dopiero wtedy może nam się otworzyć droga do wytwórni, miejsc koncertowych w Polsce czy Europie i dopiero wtedy jako właściwy Lavender będziemy mogli zdobywać słuchaczy.

A: Czy w związku z tym planując wydanie płyty zastanawialiście się, jaki to będzie układ – czy będzie tam dużo utworów stricte instrumentalnych, – bo pierwsza płyta jest tak naprawdę wizytówka zespołu.

J: Założenie było takie. Rozpoczęliśmy nagrania do demówki w wakacje – miała być mini longplayem bardziej underground'owo. Materiał jest prawie gotowy, czeka na partię perkusji i miks. Zdecydowaliśmy jednak, że nie będziemy wydawać wszystkiego. Inne utwory z biegiem czasu lekko odpadły. Boimy się wydawać czegoś, co będzie kojarzyło pewien niedosyt, – więc czekamy na pełniejsze utwory, bogatsze brzmieniowo. W związku z tym płyta, która wydamy będzie naprawdę dopracowana. Pierwsza płyta ma być „The Best Of’em” tego co mamy w naszym repertuarze.

A: Wspomniałeś wcześniej o etapie tworzenia tekstów do muzyki, że tak naprawdę według ciebie teks ma również opowiadać coś.

J: jest to dla mnie bardzo istotne i niejako też moja historia zespołowa o tym świadczy. Skoro grałem muzykę punkową to miałem coś do przekazania. Z heavy metalem było inaczej, tam chodziło o rozrywkę. Dla mnie utwory muzyczne to całości i muzyka i tekst, osobiście wolę utwory w języku polskim, jest on na tyle ciekawy i bogaty, że można z nim cudowne, rewelacyjne rzeczy robić, opowiadać przepiękne historie ubrane w cudowne słowa i w związku z tym zawsze marzyłem o takim zespole. Wojtek traktuje sprawę tekstów zupełnie inaczej – on uważa przede wszystkim, że (choć tak naprawdę ciężko mi o tym mówić, właściwie to on powinien się tu wypowiadać – lecz wcześniej zrobiłem z nim krótki wywiad (śmiech)) traktuje on słowa jako emocje. Często nasze teksty są trudne do zrozumienia i przetłumaczenia, opowiadają rzeczy dziwne, które wpłynęły na autora, ale nie opowiadają historii jakoś ze sobą związanej. Choć można by to ubrać w jakiś scenariusz. Oczekuję że w przyszłości nasze utwory będą oprawione nie tylko muzycznie, ale również tekstowo.

A: Na waszej stronie internetowej można znaleźć całą pierwszą płytę i fragment drugiej i można zrobić sobie własny miks by was poznać. Czy ludzie, którzy nie mają na tyle silnego łącza by ściągnąć sobie kilka utworków mogą jakoś u was kupić płytkę, płytki?

J: Oczywiście, jest to jak najbardziej możliwe i WSKAZANE. Płytki dostępne są i będą także na koncertach, ale w każdej chwili można zamówić zarówno ‘Never The Same’ jak i ’Promotional Compact Disc’ zamawiając mailem: lavender@wp.pl lub na stronie lavender.of.pl. Płytę dostarczymy czy to pocztą czy osobiście – jak kto woli. Ale zaciekawiłeś mnie, jesteś na bieżąco, bo utwór ‘A New Day’ jest na stronie dopiero od dzisiejszego poranka. Co jest ciekawego wiąże się z tym utworem... Zaraz po koncercie umieściłem go w serwisie mp3.pl, czekałem, czekałem (mija w końcu piąty tydzień) nie został jakoś specjalnie zauważony przez administrację serwisu – dałem nową wersje, która jest o niebo lepsza i już teraz zapraszam na naszą stronę.

A: Kiedy w maju rozmawiałem ze Steve'm Hoghart'em, przed krakowskim koncertem wspomniał on, że według niego ‘przyszłość muzyki będzie mocno internetowa’ i nawet oni jako zespół Marillion część swoich nagrań publikują w internecie – czego dowodem jest ich ostatni singiel ‘Damage’ dostępny tylko i wyłącznie poprzez ściągnięcie ze strony. I w zapowiedziach nigdy i nigdzie nie będzie wypalony. Jak sądzisz, jaki wpływ na muzykę czy to waszą czy w ogóle możliwość umieszczania i ściągania tej muzyki z różnych stron?

J: Zauważ, ze filmowcy to też zauważyli i były plany by filmy nakręcone kamerą cyfrową, były do ściągnięcia i obejrzenia na ekranie komputera czy tez późniejszego domowego wypalenia na płycie, ale też nie ukażą się nigdzie w kinach. Jest to bardziej underground'owe podejście, gdyż filmy trafią tylko do wtajemniczonych, ale nie wiem czemu ma to służyć. W sieci jest wiele wspaniałych utworów, które znajduję, które nigdy nie ukażą się w formie dotykowej, ale żałuję tego. Bo płyta sama w sobie ma coś pociągającego. Możesz to dotknąć, posiada wizję artystyczną, wiąże się z grafiką, okładką, tekstami. Nie tylko od strony marketingowej, ale również jako formę przekazu artystycznego – a nie tylko jako ściągnięte z internetu fale dźwiękowe, które może sobie odtworzyć. My się w tej chwili oddalamy od tego – po części ze względu na pieniądze ściągane od fanów muzyki za sklepowe pudełko – od formy, która zawsze była wspólna z muzyką.

A: Wspomniałeś o wkładce. Ja sobie przed chwilą pozwoliłem zerknąć do środka i widzę, że na tej drugiej wersji nie ma zapisów tekstów, które były pierwszej płycie. To przypadek, czy po prostu się wam już nie chciało, czy też nie mieliście czasu.

J: Słuchaj, ciężkie pytanie (śmiech). Nie interesowałem się tym za bardzo, ale to głównie wynika z przyczyn technicznych; zależało nam na tym aby płytka była prosta i była to demo. Trudno by na wypalonej płytce, kupionej w sklepie komputerowym, nawet nie podpisanej, w wydanie underground'owym pojawiły się jakieś wkładki, szmery-bajery. To ma być wizytówka. Ale tym razem ukazało się bez tekstów.

A: Powiedz mi jak wrażenia z ostatniej – nie wiem czy to nazwać trasą, choć zagraliście kilka koncertów w ostatnim czasie.

J: zagraliśmy dwa koncerty po miesiącu. Jeden z Riverside we Wrocku, drugi w Gliwicach na Festiwalu Dobrych Dusz. Złożenie tych dwóch koncertów było właściwie przypadkowe. Otrzymaliśmy dwa telefony umówiliśmy koncerty. Zyskaliśmy na tym, bo technicznie byliśmy już rozgrzani po koncie Riverside i cała energia została skumulowana w Gliwicach.

A: Biorąc pod uwagę, że Riverside zapowiedział dłuższą przerwę na nagranie drugiej płyty i całkowity stop z koncertami, możemy przyjąć że za sześć miesięcy wasz materiał i wspólna trasa...?

J: Nie, nie. Spokojnie. Najpierw musimy zagrać parę koncertów we Wrocławiu, żeby publika, która była na koncercie z Riverside, reagowała troszeczkę inaczej na nasze utwory. Ponieważ osoby, będące na koncercie w Diabolique przyjęły nas dość statycznie, tzn.: ruchy oraz miny jakie wykonywali słuchacze były dość zaskakujące. Zawsze jakoś nasze utwory oddziaływały emocjonalnie na nasze utwory w związku z czym spodziewaliśmy się pewnych gestów, które w jakiś sposób ożywią atmosferę, tymczasem ona była jakoś delikatnie mówiąc – drętwa. To pewnie głównie wiąże się z tym, że gro słuchaczy przyszło głównie na Riverside, a różnice miedzy nami są duże, mimo, ze gramy w jednej lidze – ale dzięki temu nie nazywamy się Riverside 2.

A: Poza Riverside , z którym z polskich zespołów chcielibyście zagrać?

J: O, dobre pytanie. Na pewno – ja osobiście – z dzisiejszym Satellite (a tak naprawdę z Collage). Jest trochę tych zespołów progresywnych i tak naprawdę jesteśmy otwarci na wszelkie wspólne koncertowe granie. Przesłuchałem – głównie dzięki Artrock.pl parę demówek i znalazłoby się kilka zespołów. Trudno będzie znaleźć zespół oprócz Riverside, który grałby podobnie do Lavender, dlatego koncerty, które gramy są najczęściej samotne a żałujemy.

A: Tak. To wszystko na dziś, lokal już nam zamykają, światła gasną. Dziękuję za rozmowę, przegadaliśmy kilkadziesiąt minut. Gościem Artrock.pl był... no właśnie – wiemy, że Jan Madej a kto tak naprawdę jeśli chodzi o Lavender to czytelnicy sami wywnioskują. Dziękujemy za rozmowę

J: Dziękuję bardzo.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.