ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

05.12.2004

"Progmetal sucks".........czyli wywiad z Danielem Gildenloewem.

Frontman Pain Of Salvation w Radiu PiK !

Daniel Gildenloew: Halo, tu Daniel z Pain of Salvation...

DDarek: Cześć Daniel, bardzo miło cię słyszeć. Jak się masz?

DG: Dobrze, dzięki. Troszkę mnie gardło boli, bo udzielałem wywiadów przez 5 godzin bez przerwy... [śmiech]

DD: Pamiętasz może holenderski festiwal „ProgPower 2001”, gdzie byliście jednym z headlinerów?

DG: Tak, pamiętam... Wprawdzie nie jestem pewien, który to festiwal dokładnie, wszystkie te PP wymieszały się w mojej głowie... [śmiech]

DD: A może pamiętasz charakterystyczną grupkę Polaków, którzy napadli cię z aparatem fotograficznym?

DG: Chyba tak!

DD: My należeliśmy do tej grupy..

DG: O, fajnie!

DD: Zdjęcia się udały, to był naprawdę świetny pomysł... No, to możemy zacząć?

DG: Tak, jestem gotów!

DD: Wasz ostatni album „Be” traktuje o Bogu i ludzkiej egzystencji. Skąd ten pomysł? Czy jest wynikiem twoich przekonań religijnych?

DG: Na wstępie należy podkreślić, że to fikcyjna historia, jednakże bazowana na wielu teoriach, które studiowałem... Teoriach zarówno religijnych, jak i naukowych. Wierzę w rzeczy zwane fraktalami - to matematyczne określenie na pewne wzorce, które powtarzają się na różnych poziomach. Wierzę, że nasz świat, który poznaliśmy i którego jeszcze nie znamy, składa się właśnie z fraktali, czyli z pewnych patentów w kółko powtarzających się. Wysnułem sobie hipotezę, że owe fraktale składają się z jeszcze mniejszych, tych samych elementów i w zależności od tego, w jakiej sytuacji obecnie się znajdujesz, jesteś w stanie ujrzeć ograniczoną liczbę tych fraktali w dwóch wymiarach. Porównałbym to do mikro- i makroskali... Im bardziej oddalasz się od fraktala, w którym funkcjonujesz, tym trudniej będzie ci zrozumieć fraktal, na którego patrzysz... Wierzę, że Bóg, siła wyższa, czy jakkolwiek to nazwiemy, istnieje poza naszym fraktalem... poza kontekstem, który jesteśmy w stanie zrozumieć. Poznałem wiele mitów różnych kultur na temat stworzenia świata i każdy z nich wydaje się być tą samą historią opowiedzianą przez kogoś, kto aktualnie znajdował się w innym fraktalu. Chcąc opowiedzieć tę historię, musisz sprowadzić ją do swojego poziomu po to, abyś mógł ją zrozumieć. A więc historia ta będzie przyjmować różne formy w zależności od tego, z jakiego kontekstu się wywodzi... I jeśli by pominąć różnice natury semantycznej, okazałoby się, że to ta sama historia. To tak jakbyś miał przed sobą dwóch facetów z dwóch zupełnie innych wymiarów, patrzących na cylinder: jeden widziałby kształt okrągły, a drugi – prostokątny... I obaj mieliby rację. We fraktalu pierwszego cylinder rzeczywiście jest okrągły, podczas gdy z perspektywy drugiego przedmiot ten jest prostokątny... I potem zaczęliby się okładać pięściami, by siebie nawzajem przekonać do swoich racji... choć tak naprawdę żaden z nich jej nie ma, bo przecież cylinder nie jest ani prostokątny, ani okrągły. Ale oni nie mogą tego wiedzieć, bo ta wiedza leży poza ich fraktalami. I choć tak naprawdę nasz świat składa się z trzech wymiarów, to nigdy nie będziemy w stanie ich wychwycić, zawsze będziemy postrzegać go dwuwymiarowo. Ale mimo to możemy próbować. Tak właśnie postrzegam mit o stworzeniu świata... Wiesz, za każdym razem, gdy ludzie pytają mnie, czy jestem religijny, muszę odpowiedzieć: to pytanie jest niestosowne, bo nie ma odpowiedzi. Myślę, że religia jest tylko jedną stroną tego, na co patrzymy... być może drugą stanowi nauka, choć twierdzi się, że to nauką trzeba się sugerować, bo wszystko można naukowo udowodnić... A przecież koleś, który twierdzi, że cylinder jest prostokątny, też może ów fakt naukowo udowodnić w swoim dwuwymiarowym świecie... Ten drugi facet natomiast także może dowieść, że cylinder jest okrągły. To oczywiście nie oznacza, że kształt jest tylko kwadratowy czy tylko okrągły... Ale jakoś nie mogę sobie wyobrazić dwóch ludzi mówiących: „Wiesz, jeśli mówisz, że to jest kwadratowe, to pewnie masz rację, ale ja też mam rację”. [śmiech] To po prostu się nie zdarza. Zawsze ktoś musi się mylić, taka już jest rzeczywistość.

DD: Bez wątpienia „Be” jest najbardziej spektakularnym albumem PoS. Jak wyglądała praca nad albumem? Czy najpierw powstały teksty do utworów?

DG: Zazwyczaj jest tak, że w mojej głowie tlą się trzy lub cztery pomysły, czekające na swoją kolej. Skupiam się głównie na koncepcie; zastanawiam się, o czym ma być album, jaką historię ma opowiadać. Myślę, że pod tym względem najbardziej podobne są do siebie „The Perfect Element I” i „Remedy Lane” - pewnie dlatego, że bazują na podobnym problemie - chodzi o związki, w których próbujesz siebie odnaleźć. Możliwe, że oba albumy są przez to do siebie nieco podobne także pod względem muzycznym... To było tak, że nagle do głowy wpadł mi koncept, oczywiście nie całość, lecz szkielet... potem zaczęła powstawać muzyka, ona po prostu popłynęła... Zazwyczaj mam dwa ujęcia tego samego utworu, różne nie tylko pod względem lirycznym... czasami jest to tylko jedna linijka, której ostatecznie ani razu nie zaśpiewam, ale pomaga mi to podtrzymać daną ideę - dzięki temu wiem, o czym mam pisać. I kiedy muzyka zaczyna nabierać odpowiedniego kształtu, wtedy powstają liryki, odpowiednio do niej pasujące... a to z kolei wpływa na to, jak potem zmieniają się powstałe kompozycje. Sądzę, że tak właśnie powinno się tworzyć: najpierw koncept, potem muzyka, potem słowa... tylko w pewnym stopniu, rzecz jasna, bo wszystkie te elementy wzajemnie na siebie oddziałują. To jak delikatna i bardzo skomplikowana konstrukcja - musisz bardzo uważać, żeby się nie rozpadła i dopiero gdy skończysz pracę nad wszystkimi jej elementami, możesz sobie na nią popatrzeć z daleka i bardzo spokojnie oddychać, żeby się nie rozwaliła. [śmiech]

DD: Czy nie uważasz, że muzycznie „Be” jest tylko tłem dla liryków?

DG: Ależ oczywiście, że nie. Muzyka jest centrum całego aktu tworzenia, w innym wypadku napisałbym książkę... [śmiech] Muzyka powstała na podstawie konceptu, a tekst powstał do muzyki... Jej ostateczny wygląd zależy również od tego, do jakich muzyków masz dostęp.. Byłem świadomy tego, że mam orkiestrę do dyspozycji. Wiedziałem też, że w konsekwencji wymagałoby to nieco innej produkcji na większą skalę... Być może zauważyłeś, że na „Be” każdy utwór należy postrzegać przez pryzmat kontekstu. Niektórzy ludzie twierdzą, że zawartość muzyczna na „Be” jest jednolita i wszystko jest do siebie podobne... Ja twierdzę inaczej: każdy utwór jest zupełnie inny, ma swoją własną, muzyczną osobowość. Myślę, że ma to związek z tym, że na naszych poprzednich albumach koncept dotyczył problemów ludzkich, ich fraktali, że tak powiem... dlatego na efekt końcowy można było spojrzeć tylko z jednej perspektywy. Weźmy na przykład TPE1. Na początku tytułowego utworu znajduje się punkt, przez pryzmat którego patrzysz na resztę albumu. Tak samo na Remedy Lane, gdzieś mniej więcej w momencie „Beyond the pale”... Tak samo dzieje się w życiu - twoje wspomnienia będą naznaczone tym, kim dzisiaj jesteś... Wspomnienia trzylatka staną się zupełnie inne w umyśle dwudziestopięciolatka, który myślami cofnie się do tamtego czasu... To wciąż to samo wspomnienie, ta sama sytuacja, którą pamiętasz, ale widziana w barwach zależnych od tego, jak dzisiaj postrzegasz świat i w jakiej sytuacji obecnie się znajdujesz. Ponadto owe wspomnienia lepiej charakteryzują ciebie takim, jakim jesteś dzisiaj, niż tego, kim byłeś kiedyś... TPE1 i Remedy Lane, pomimo iż jako koncept składają się z wielu różnych odsłon, opowiadają o obecnym stanie człowieka, pamiętającego wydarzenia z jego przeszłości. Dlatego też oba albumy wydają się bardziej jednolite. Na „Be” nie ma takiego punktu odniesienia, nie ma rzeczywistości tu-i-terazowej, z której wspomina się przeszłość... To wszystko dzieje się poza czasem, więc prawdopodobnie musiałbyś przeżyć każde wydarzenie tak, jakbyś doświadczał je po raz pierwszy... w taki zresztą sposób postanowiłem napisać materiał. Każdy utwór musi mieć swoją własną osobowość, opowiadać o jednej, konkretnej sytuacji, zawierać pewne symbole, lecz gdy dosłuchasz album do końca, nie będziesz mógł tych elementów skombinować ze sobą.

DD: Skąd wziął się genialny pomysł automatycznej sekretarki Boga?

DG: To był mój pomysł! Wszystkie głupie pomysły są zawsze mojego autorstwa, a reszta zespołu tylko pyta: „ale Daniel, jak to zrobimy?”... nie no, zawsze byli pozytywnie nastawieni... [śmiech]
Chciałem zobrazować stosunki jakie panują pomiędzy ludzkością a Bogiem czy siłą wyższą... i w jaki sposób postrzegamy egzystencję. Planowałem spisać swoje myśli, jak to zrobiłem w przypadku narracji do Animea, motywu, który powtarza się parokrotnie w koncepcie - chodzi mi o tę część „I am”, która miała stanowić to, co my nazywamy światem. Chciałem spisać z punktu kilku różnych perspektyw, co by ludzie powiedzieli Bogu, gdyby mieli okazję... i wtedy wpadłem na ten pomysł – dlaczego by nie pozwolić ludziom powiedzieć tego, co czują, a potem nie wybrać kilku przedstawicieli? Nie myślałem, że nadejdzie tyle odpowiedzi... Propozycję złożyłem na naszej liście e-mailowej, na której zapisanych jest jakieś siedem czy osiem tysięcy osób. Dałem im możliwość zostawienia wiadomości na automatycznej sekretarce Boga... Zareagowało jakieś tysiąc osób, publikując listę życzeń, z czego ponad dwieście napisało prawdziwe wiadomości z głębi serca - to było o wiele więcej niż się spodziewałem... Proces weryfikacji był bardzo trudny. Co niektóre prace naprawdę zwalały z nóg... Nie mieliśmy żadnych oczekiwań; jedyną regułą było zostawienie jakiejkolwiek wiadomości na sekretarce Boga. Nie musisz być wdzięczny, niczego nie musisz...

DD: Podobał mi się ten Japończyk z „Sajonara” na końcu...

DG: On jest tak naprawdę Francuzem... chyba... [śmiech] albo Australijczykiem mieszkającym we Francji, nie jestem pewien. W każdym razie to jakaś mieszanka różnych narodowości, postanowił po prostu nagrać wiadomość po japońsku...

DD: Nie znam japońskiego, ale byłem pewien, że to Japończyk...

DG: Ja też tak myślałem! Wiesz, musieliśmy mieć pewność, że ludzie, których prace chcieliśmy wykorzystać, rzeczywiście się na to zgadzają - chodzi o to, żeby wszystko się odbyło legalnie. Dlatego musieli napisać oświadczenia... Więc wyobraź sobie autora tej japońskiej wiadomości, oświadczającego, że nie jest wcale Japończykiem... [śmiech] to było śmieszne.

DD: PoS świetnie prezentuje się na żywo. Akustyczny „12:5” nie jest zwyczajnym albumem live. Co z typowym, koncertowym wydawnictwem? Czy kiedykolwiek taki powstanie?

DG: W sumie to nie wiemy... Nigdy o tym nie myśleliśmy, ale wiele osób już nas o to pytało. Na pewno wyjdzie wersja DVD „Be” w przyszłym roku. Będzie to koncert, ale na pewno nie zwykły, statyczny występ... Wiesz, sądzę, że muzyka powinna pasować do kontekstu... Kiedy grasz koncert, muzyka powinna być odpowiednia na daną okazję, że tak powiem. Choć efekt i tak nigdy nie będzie taki sam na nagraniu... Pracując nad 12:5 wiedziałem, że nie chcę tak po prostu przearanżować kawałki i odegrać zwykły, akustyczny koncert... Przy tak częstej zmianie scenerii trzeba przystosować utwory do zmian... pomyśleć nad tym, co by było najlepsze dla tej piosenki w danym kontekście... Jeśli chodzi o koncerty na żywo w ogóle – zarejestrowanie atmosfery, prawdziwego wydarzenia jest niemożliwe. Sam nie cierpię takich płyt, uważam je za złe albumy. Nie czuję w nich żadnej potęgi ani wspaniałości, bycia tam, widzenia zespołu na żywo... I nie widzę sensu w świetnej, studyjnej produkcji takiego albumu... Twór tego typu łączy po prostu wszystkie najgorsze aspekty koncertu i płyty studyjnej. Jeśli chodzi o koncert, najgorszą rzeczą jest to, że nigdy nie jest perfekcyjny, różne rzeczy mogą się przydarzyć. Najlepsza jest niewątpliwie możliwość zetknięcia się zespołu z publiką. Tej rzeczy nigdy nie da się zarejestrować. Zachowasz za to tę gorszą część, jaką jest brak perfekcji... W przypadku albumów studyjnych istnieje możliwość świetnej produkcji, zagrania wszystkiego dokładnie tak, jakbyś chciał... Natomiast tym słabszym punktem jest fakt, że nie masz żadnego kontaktu z fanami. Tak więc na album live składają się same najgorsze elementy. W sumie najlepszą rzeczą byłoby zagrać z playbacku... pewnie dlatego wszyscy tak robią! [śmiech]

DD: To nie fair...

DG: Zgadzam się!

DD: To nie pasuje do koncertu metalowego...

DG: Tak, miałbyś wtedy album studyjny na żywo odegrany nie na żywo i bez atmosfery na żywo, co wciąż nie jest dobrą kombinacją.

DD: Pod koniec roku ma wyjść wasze DVD...

DG: Będzie raczej przesunięte na styczeń /luty przyszłego roku... Termin trochę się przedłużył przez trasę z Flower Kings, a beze mnie nic nie może się przecież odbyć! [śmiech]

DD: Możesz coś więcej o tym DVD powiedzieć?

DG: Będzie to zapis z dwóch koncertów, zarówno dźwięk jak i obraz, z użyciem wielu kamer. Chyba najlepszym trackiem będzie zupełnie ostatni z tych dwóch występów, które zarejestrowaliśmy. Sam koncert ma mniej więcej taką formę jak „12:5”, jednakże jest bardziej wyjątkowy... Cała scena została przebudowana specjalnie dla nas, mieliśmy czterometrowy basen na środku sceny, orkiestrę, projektor video, wiele instrumentów perkusyjnych... Tak więc będzie się to zupełnie różnić od koncertów, które kiedykolwiek graliśmy. Nazwałbym to wizualizacją konceptu „Be”, być może nawet bardziej emocjonalną od samego albumu...

Moyra: Z tego co widać, bardzo zajęty z ciebie człowiek. Pracowałeś m.in. z Daniele Liveriani i Ronem Jarzombkiem. Jak doszło do współpracy z tymi muzykami?

DG: Właściwie to oni mnie znaleźli... [śmiech] Mam swoje sprawy, zajmuję się Pain of Salvation, ale zawsze czeka na mnie jakiś e-mail czy rozmowa telefoniczna, zawsze ktoś chce bym wziął udział w czyimś projekcie... Dziś niestety w większości przypadków odmawiam, bo po prostu nie mam czasu. Chyba pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem poza PoS, była trasa z Transatlantic. Po jakimś czasie Roine poprosił mnie, bym udzielił się we Flower Kings. Zagrałem jedną czy dwie trasy z nimi, miałem swój wkład na „Unfold the Future” i na „Adam & Eve”, a teraz jestem pełnoprawnym członkiem zespołu. Kiedy nagrywałem TPE1, pewien fan przysłał mi zdjęcie z Mike’m Portnoy’em trzymającym naszą płytę w ręku – okazało się, że jest naszym wielkim fanem. [śmiech] Chciał, bym wziął udział w trasie „Hammer of the Gods” poświęconej Zeppelinom... To było dla mnie dość trudne, bo nigdy nie uwielbiałem Led Zeppelin, nie dorastałem przy ich muzyce, słyszałem może połowę „Stairway to Heaven” i to wszystko. Ale Mike się bardzo uparł, zależało mu, bym wziął udział w tym projekcie... Jeśli chodzi o „Genius”, po prostu zostałem poproszony o kontrybucję. Podobnie ze Spastic Ink. Pewnego dnia otrzymałem e-maila z propozycją... Imię wydało mi się znajome i gdy poszukałem informacji w internecie, okazało się, że Ron był członkiem Watchtower... Śmieszna rzecz, pamiętam, gdy pewnego dnia udałem się z kolegą do sklepu muzycznego, byłem wtedy jeszcze w college’u. Znaleźliśmy album Watchtower, posłuchaliśmy go i przeżyliśmy szok... „Co to jest?”, pomyślałem, „Nic z tego nie rozumiem!”... [śmiech] Dzięki temu zapamiętałem nazwę zespołu.. I tu nagle okazuje się, że ten właśnie Ron z Watchtower prosi mnie, bym wziął udział w jego przedsięwzięciu...

M: Przeżyliśmy szok, gdy usłyszeliśmy ciebie w takiej konwencji... Wiesz, co niektórzy muzykę Watchtower nazywają „metalem matematycznym”, bo jest tak technicznie skomplikowana.

DG: Wiesz, staram się tego określenia nie używać... Często czuję to podczas słuchania co niektórych zespołów progmetalowych, które starają się być skomplikowane na siłę... Lubię, gdy kompleksowość muzyki tkwi w nieco głębszych jej obszarach. Tak naprawdę większość muzyki technicznej jest w rzeczywistości prosta, tylko brzmi skomplikowanie. Nigdy tego nie lubiłem, bo to jest udawanie czegoś, czym naprawdę nie jesteś...

M: Im trudniej, tym lepiej?

DG: Dokładnie! Różnica pomiędzy czymś skomplikowanym i prostym może być delikatna, no wiesz... Jeśli grasz coś szybkiego, na przykład, i dzielisz to rytmicznie na 6 czy na 4, to jest to znacznie prostsze do zagrania, niż gdy podzielisz to na 5. To naprawdę niełatwe do zagrania, trochę inny wymiar trudności. Co niektórzy pewnie stwierdziliby, że dźwięk staje się zbyt zwarty, albo że brzmi to dziwnie...[śmiech] Jeśli o mnie chodzi, nigdy nie grałem w zespole, gdzie czułem, że muzyka jest skomplikowana... Wiem, że PoS jest skomplikowane, ale na nieco innym, głębszym poziomie. Co oznacza, mam nadzieję, że jeśli chciałbyś znaleźć pewne matematyczne cechy w naszej muzyce, to znajdziesz, lecz tylko wtedy, gdy jesteś w stanie posłuchać także czegoś bardziej emocjonalnego... Dla mnie regułą numer jeden jest: jeśli muzyka jest pozbawiona emocji tudzież osobowości, to nie jest interesująca. To jak zły film, który ma fajny obraz. Jeśli scenariusz nie jest dobry, to nie ważne, ile zastosuje się w filmie efektów, bo ten główny szkielet jest po prostu słaby...

M: Podobno wraz z Johanem Hallgrenem pracowaliście nad nagraniami jednego ze szwedzkich zespołów death metalowych zwanego Crypt of Kerberos. Czy to prawda? Jeśli tak, jaka była twoja rola?

DG: To było jakoś w połowie lat dziewięćdziesiątych, prawdopodobnie w 96 roku... Crypt of Kerberos był jednym z zespołów grających w naszym mieście. Znałem przynajmniej jednego członka zespołu osobiście. Poprosił mnie o pomoc, bo nie mieli wokalisty... Grali death metal, ale szli nieco w stronę melodyjnego grania. Chcieli jakieś tradycyjne wokale, a nie tylko growle czy krzyki... Nie mieli żadnego wokalisty ani też „growlisty” [śmiech] Johan, gitarzysta, zapytał mnie, czy mógłbym im pomóc, do czasu gdy znajdą kogoś innego – niestety nie mogłem być pełnoprawnym członkiem zespołu, bo nie miałem czasu. Po „Entropii” brakowało nam gitarzysty, więc pomyślałem o nim, wiedziałem, że jest dobry... Johan także śpiewa, i to całkiem nieźle, potrafi sięgnąć wysoko i nisko, może robić ze swoim głosem różne rzeczy... Był całkiem podobny do mnie – pomyślałem, że byłby dobrym dodatkiem do mojego głosu, zwłaszcza na koncertach.

M: A czy growlowałeś?

DG: No w sumie tak, czasem, kiedy była taka potrzeba [śmiech] Ale głównie śpiewałem tak, wiesz, normalnie.

M: W październiku 2002 Tomas Bodin w jednym ze swych wywiadów stwierdził, że pracuje z tobą nad projektem związanym z dziełami Gustava Holsta. Czy mógłbyś zdradzić parę szczegółów na temat tego projektu? Kiedy możemy oczekiwać jego wydania?

DG: Hehe, wiesz, nawet nie wiem, czy ten projekt jest rozpoczęty... My tylko o tym rozmawialiśmy - Tomas spytał się, czy byłbym zainteresowany, a ja zgodziłem się... Ale nigdy nie znaleźliśmy czasu, nawet nie wiem, czy kiedykolwiek dojdzie to do skutku [śmiech] Pracowaliśmy razem parę razy, wraz z Flower Kings na przykład, i wiele razy dyskutowaliśmy o naszych muzycznych planach, ale większość z nich jest – no, może nie straconych – ale na pewno pozostają na półce... [śmiech]

M: Jesteś członkiem The Flower Kings. Czy nie uważasz, że PoS może czuć się przez to nieco zagrożone? Który zespół jest tobie droższy?

DG: PoS, na pewno... Ten zespół to moje dziecko, założyłem go, gdy miałem 11 lat... Nawet jeśli wiele razy się zmieniało, transformowało... To JEST mój zespół, no wiesz... Na pewno bycie członkiem FK jest ciekawym doświadczeniem, ale PoS zawsze będzie mi bliższe, to jest nieco inne uczucie niż granie u kogoś w zespole.

M: PoS uważany jest za jeden z czołowych zespołów progmetalowych. Czy identyfikujecie się z tym trendem?

DG: Wiesz, nigdy nie postrzegałem PoS jako zespół progmetalowy... Ale zdaję sobie sprawę, że twoje granie, twoja muzyka będzie oceniana przez słuchaczy. Nieważne, jak sami siebie zidentyfikujemy – to zawsze zależy od odbiorców, to oni decydują. Tak więc jeżeli oni twierdzą, że gramy progmetal – ok, niech tak będzie. [śmiech]

M: Wiesz, pytam, gdyż w jednym z twoich wywiadów oświadczyłeś, że – cytuję – „progmetal ssie”. Czy to prawda?

DG: Prawdopodobnie tak powiedziałem, bo większość progmetalu ssie. [śmiech] Nie no, naprawdę... bardzo przykro mi to mówić, ale gdy sięgam po jakikolwiek progmetalowy album, w 99,9 procentach ssie... I to nie znaczy, że progmetal jako gatunek ssie... Choć w moim przypadku, w porównaniu do innych gatunków, progmetal ssie w dość znacznym stopniu... Ale chodzi mi o to, że prawdopodobnie ssie 99 procent muzyki w ogóle. No bo... tego wszystkiego jest już po prostu za dużo...

M: To dosyć mocne stwierdzenie!

DG: Wiem... Nie chodzi mi o to, że już powinno się zakazywać pisania muzyki... ale nie mógłbym skłamać i powiedzieć, że lubię każdy utwór... Muszę być szczery. Jeśli miałbym wybrać sto albumów całkowicie przypadkowo z jakichkolwiek półek, prawdopodobieństwo, że znalazłbym dwa wartościowe albumy jest bardzo małe. I odnoszę się tylko do tych gatunków muzycznych, które lubię. Swego czasu kupowałem bardzo dużo płyt. Moja płytoteka jest ogromna, nie dla muzyka wprawdzie... dla muzyka pewnie byłaby to mała półka z płytami, ale dla zwykłego odbiorcy muzyki jest to dość duża kolekcja. I pomimo tego, że jest to muzyka, którą naprawdę lubię, i płyty, które wybrałem sam, mógłbym wybrać zaledwie pięć albumów i powiedzieć: te płyty są dobre. Tylko te zawierają dźwięki, których nie znalazłbym na żadnych innych albumach. Jeśli chodzi o muzykę, to nie jest wcale tak łatwo ją oceniać... Przede wszystkim, jest to sprawa bardzo osobista. To, co w muzyce mnie zachwyca, to jej świeżość i oryginalność – w większości są to już niestety pewne formuły... W każdym stylu muzycznym możesz odnaleźć coś wartościowego, np. w country, jeśli wiesz, jak tego szukać... W każdym gatunku jest dobra muzyka, ale też jest sporo złej muzyki... Muzyki, którą tworzy się, bo ludzie tego chcą, bez krzty oryginalności... Gdy tworzę materiał dla PoS, zawsze staram się, by w efekcie powstał album, którego sam chciałbym słuchać, który nazwałbym albumem wszechczasów. Chciałbym zrobić najlepszy album, który miałbym w swojej płytotece... Oczywiście nie mówię, że rzeczywiście taki stworzę... chodzi mi o to, że chcę pisać muzykę, którą sam lubię. To pozwala spojrzeć na problem szerzej – jeśli tworzę muzykę, której sam chciałbym słuchać, to znaczy że gdzieś tam znajdą się ludzie, którzy to docenią. Jeśli tworzę album, który w ogóle mnie nie obchodzi, to ludziom nie będzie się podobać – bo mnie samemu się nie podoba.

M: To jest bardzo wyczuwalne, czy dany muzyk lubi, to co robi, czy też nie... W waszej muzyce słychać, że rzeczywiście jest to wasza pasja... A mówiąc jeszcze o waszych albumach – to niesamowite, że każdy jest tak zupełnie inny i różni się stanowczo od poprzednich... dziś na przykład słuchałam sobie „One Hour by the Concrete Lake”... Jest zupełnie inne w porównaniu do „Be”...

DG: Jeśli chodzi o Be, to podczas jego nagrywania, byliśmy bardziej zdenerwowani niż w przypadku pozostałych... Zazwyczaj w ogóle nie jesteśmy zdenerwowani, bo nagrywamy album, który sami chcielibyśmy słuchać i koniec, a ludzie mogą sobie mówić cokolwiek chcą... Wywodzimy się z dobrej tradycji – niesłuchania tego, co mówią inni ludzie [śmiech] Więc to jest jakby podstawa każdego materiału PoS. Ale mimo wszystko martwiliśmy się, że „Be” okaże się albumem, który podzieli naszych fanów jeszcze bardziej niż poprzedni. Ale tak już musi być. Popatrz na Beatelsów, na przykład... spójrz na „The White Album”, zwłaszcza utwór „Happiness is a warm gun”, albo drugą część „Abbey Road” , która dla mnie jest chyba najwspanialszą rzeczą, którą usłyszałem – może istnieje coś lepszego, ale jeszcze tego nie znalazłem... ta część „Abbey Road” jest po prostu... no...

M: Cząstką twojej duszy!

DG: Tak! Cząstką Muzyki po prostu... Porównaj to do „I wanna hold your hand” czy tego typu rzeczy... Beatelsi przebyli długą drogę w przeciągu zaledwie paru lat. Nie potrafię sobie wyobrazić kogoś, kto by zapytał: „Dlaczego nie nagrali następnej wersji ‘I wanna hold your hand’? To było dobre”. Jaki byłby w tym cel? Przecież już nagrali „I wanna hold your hand”... Oczywiście zdarzają się zespoły, które kompletnie zmieniają swój styl i wychodzi z tego katastrofa... Ale myślę , że to dlatego, że zmusili się do zmian. Nie nagrali albumu, o którym powiedzieliby, że jest to najlepszy album, jaki kiedykolwiek słyszeli... Po prostu nagrali kolejny album i chcieli odnaleźć się w nowym stylu. I to może być niebezpieczne. Jeśli jednak starasz się nagrać swój ulubiony album, to nie może być tak źle... [śmiech]

M: Mój ulubiony album PoS to „TPE1”... stąd moje kolejne pytanie: co z „TPE2”?

DG: Na pewno będzie TPE2. Chcieliśmy nagrać ten album w czasie, gdy miało powstać „Be”. Sęk tkwi w tym, że TPE2 miało być nagrane z orkiestrą, ale o wiele większą niż tą, którą mieliśmy do dyspozycji podczas nagrywania „Be”. Chcieliśmy też zaaranżować występ wraz z orkiestrą. Dość trudną rzeczą byłoby przedstawienie tylko drugiej części czegoś... Niektórzy widzowie mogliby przecież nie znać pierwszej części. Tak więc postanowiliśmy nagrać zupełnie nowy album z zupełnie nowym konceptem zamiast tego. I byłoby pewnie głupio nagrać kolejny album z orkiestrą, ludzie powiedzieliby, ze odbija nam, bo zaczynamy nagrywać muzykę orkiestralną [śmiech]

M: Ale co z tą orkiestrą na TPE2, czy ma być większa niż na BE?

DG: Raczej tak, bo wiesz, potrzebuję angielskich rogów... po prostu muszę je mieć! [śmiech] To oznacza, że będziemy potrzebowali większej orkiestry. Nie musi być ogromna, wystarczy tylko, że sekcja dęta będzie większa. No i sekcja bębnów...

M: Nie mogę już się doczekać...

DG: Część jest już napisana, i wiesz co? Rządzi! [śmiech] Ja też nie mogę się doczekać, kiedy to usłyszę, bo na razie dźwięki istnieją tylko w mojej głowie... ale wiem, że efekt będzie w 95 procentach bliski mojemu ideałowi. Największą satysfakcje odczuwasz, gdy prezentujesz to na żywo... Oczywiście nie możesz w pełni rozkoszować się muzyką, bo zawsze musisz być skupiony i trzeba zwracać uwagę na to, co robią inni. Jednak mimo wszystko uczucie jest niesamowite, gdy stoisz w samym środku tego co sam stworzyłeś...

M: Czy są jakieś szanse, że zagracie w Polsce?

DG: Informowaliśmy już wytwórnię, że chcemy wystąpić w Polsce, bo nigdy jeszcze tam nie graliśmy i wydaje się, że mamy dość dobry odbiór... Byłoby wspaniale do was powrócić – pamiętam, że mieliśmy świetne przyjęcie z FK...

M: Pamiętam doskonale, że na koncercie w Bydgoszczy zdarzały się osoby, które przyjechały tylko i wyłącznie po to, żeby ciebie zobaczyć... nawet widziałam garstkę ludzi, którzy rzucili na scenę materiał z napisem „PoS”...

DG: Chodzi ci o flagę?

M: Tak! To była flaga.

DG: Cały czas ją mam, wisi w moim studiu!

M: Super! No, to może parę słów dla fanów na koniec?

DG: Czekajcie na nas, bo na pewno przyjedziemy. A gdy już przyjedziemy, weźcie ze sobą przyjaciół.

Tłumaczyła: Martyna ”Moyra” Hałas

Serdeczne podziękowania biegną do Michała Kapuściarza z Mystic Production i Adama Droździka z Radia PiK !!!

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.