ArtRock.pl: Pozwól, że spytam Cię o pochodzenie nazwy Twojego projektu. Dlaczego Nadja? Skąd wzięliście taki pomysł? Czy ma on coś wspólnego z rosyjskim imieniem "Nadia", które w języku Puszkina oznacza „nadzieję"?
Aidan Baker: Nazwa projektu wzięła się od mojego imienia czytanego wspak, z tą różnicą, że zamiast "I" użyłem litery "J". Ponadto Nadja pojawia się w tytule książki francuskiego surrealisty Andrè Bretona (1896-1966) oraz filmie grozy z lat 90. Tak więc za nazwą duetu kryje się potrójna inspiracja.
AR: Czym się zazwyczaj inspirujesz i co było inspiracją podczas nagrań do ostatniego albumu Nadji?
AB: Trudne pytanie… Zwykle czerpiemy inspirację ze wspólnego muzykowania, improwizowania, eksperymentowania z dźwiękiem i żonglowania [wypracowanymi uprzednio] szablonami. Pożywki dostarcza nam również proces dobywania samych dźwięków z naszych instrumentów, który odbywa się na zasadzie obopólnego sprzężenia zwrotnego. Innym razem szukamy inspiracji w książkach, jakie czytamy, filmach, które oglądamy, lub innych rodzajach sztuki, które są dla nas elementem procesu twórczego.
AR: Dorastałeś w Kanadzie?
AB: Tak.
AR: Obecnie pomieszkujesz w Berlinie?
AB: Tak.
AR: Dlaczego przeniosłeś się do Europy? Czy Twoje płyty źle się sprzedawały na kanadyjskim rynku muzycznym, czy po prostu zdążył się on nasycić tego typu muzyką i nie potrzebował już Nadji?
AB: Bardziej chodzi o to, że kanadyjski rynek muzyczny jest zgoła niewielki i nie stwarza takich szans koncertowania, jak europejski. Jeżeli porównasz populację Niemiec i Kanady, to wyjdzie stosunek 80 do 30 milionów na korzyść tych pierwszych, przy obszarowej przewadze Kraju Liścia Klonowego. Przede wszystkim więc chodzi o wysoką gęstość zaludnienia Europy, dzięki której znacznie łatwiej jest odbywać tournée i szukać okazji do występów.
AR: Jak to jest być artystą mieszkającym i pracującym na Starym Kontynencie?
AB: Nie jest wcale tak lekko, niemniej łatwiej jest nam żyć w Niemczech niż pomieszkiwać w Ameryce, pomimo że Kanada i Ameryka sąsiadują ze sobą. Prawo migracyjne jest jednak łaskawsze w Europie – jak również stosunek do artystów-migrantów – niż w USA. Stary Kontynent jest więc łatwiejszym celem, jeśli chodzi o przenosiny. Sądzę, że sytuacja ekspatrianta – niezależnie od miejsca, w jakim się znajdzie – jest niepewna i niestabilna. Chociaż akurat nam już udało się zbudować własne gniazdo w Berlinie, gdzie mamy sporo kontaktów z ludźmi i artystami, z którymi współpracujemy. Można więc rzec, że czujemy się tam, jak w domu.
AR: Jeśli chodzi o Twoje solowe płyty, zwłaszcza te nagrane dla amerykańskiej wytwórni Chrisa McBetha Beta-lactam Ring Records, to zawierają one różnego rodzaju instrumenty akustyczne. Czy dziś – pomimo że będziesz występował pod szyldem Nadji – użyjesz czegoś nieelektronicznego?
AB: Nie. Użyjemy jedynie gitary elektrycznej, która jest instrumentem analogowym – nieakustycznym.
AR: Mówiąc o instrumentach akustycznych miałem na myśli nie tylko gitarę, ale i flet, którego dźwięki są słyszalne na Book of Nods Aidana Bakera. Pozwól więc, że ponownie spytam Cię o BlRR. Jak wyglądała praca nad Drone Compendiums i jaka idea towarzyszyła poszczególnym krążkom? Ile ich jest w ogóle? Cztery? Pięć?
AB: Siedem! (sic!) Drone Compendiums są bardzo frustrującym dla mnie projektem. Miałem go ukończyć pięć lat temu albo więcej. Dotychczas projekt ów został zrealizowany jedynie w połowie. Początkowo zamierzałem poświęcić poszczególne części Dron Kompendium oddzielnie każdemu z moich odrębnych pomysłów, w jakie wówczas się angażowałem. Tylko trzy z nich ujrzały dopiero światło dzienne i nie mam pojęcia, jak się potoczy los pozostałych czterech. Być może pewnego dnia pojawią się albo nie.
AR: Trzeci z nich, Mnemosyne, był już chyba niedostępny w chwili, gdy się pojawił. Nigdy zresztą nie zdołałem się w niego zaopatrzyć.
AB: Pewnie właśnie mija rok, odkąd jest nieosiągalny…
AR: Twórczość Nadji jest znacznie ostrzejsza i cięższa od Twoich poczynań solowych. Jak Ci się udaje prowadzić z powodzeniem obie działalności artystyczne?
AB: Różnica między mną solo a Nadją jest ogromna. Nadja odznacza się szczególną estetyką i brzmieniem, od których niełatwo jest odstąpić, gdyż wcześnie nimi nasiąkła. Jeżeli nawet spróbujemy coś zmienić, poeksperymentować w ramach utartych schematów, to jednak wciąż będą to te same schematy. Solo podążam w sobie tylko znanym kierunku i czuję, że mam wówczas znacznie więcej wolności w zakresie eksperymentowania z dźwiękiem. W odróżnieniu od Nadji, która porusza się w obrębie jednego stylu, jednego kompozycyjnego duktu, bądź przynajmniej w ramach podobnych szablonów muzycznych, moje albumy solowe są zazwyczaj gatunkowo różnorakie.
AR: Jak sądzisz, czy Wasz kolejny krążek będzie równie mroczny, jak poprzednie, czy raczej wydasz coś pogodnego i radosnego jedynie z odrobiną ponuractwa?
AB: Pewnie nie będzie on pogodny i radosny. Zresztą pogodnym i radosnym nie nazwałbym żadnego z naszych albumów. Co prawda nie zaczęliśmy jeszcze pracy nad nową płytą, więc kto wie? Być może będzie ona dużo weselsza.
Rozmawiał: Tomasz Ostafiński.