Wojciech Hoffmann to legenda polskiego rocka i metalu, wytrawny gitarzysta, współtwórca największych sukcesów kultowego Turbo i jeden z najbardziej zasłużonych muzyków nad Wisłą. Artysta ma też na koncie dwa solowe albumy. Wydany na początku XXI wieku "Drzewa", a także świeży materiał z 2015 roku pt. "Behind The Windows", który potwierdził wielki kunszt, doświadczenie i umiejętności polskiego mistrza gitary. W morzu pytań na temat tego krążka, na które w ostatnim czasie odpowiadał Wojciech Hoffmann, muzyk znalazł też czas, aby porozmawiać ze mną. Kim więc jest dziś Wojciech Hoffmann, jakie okoliczności towarzyszyły procesowi nagrywaniu albumu "Behind The Windows" i jaki kolor ma niebo tego artysty możecie dowiedzieć się w tym miejscu.
Konrad Sebastian Morawski: Panie Wojciechu, zacznę banalnie. Jakie to uczucie być legendą polskiego rocka i metalu?
Wojciech Hoffmann: W zasadzie nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Być może dlatego, że jakoś wcale tego nie czuję choć owszem, tu i ówdzie zewsząd dochodzą mnie takie opinie. Często słyszę jak ludzie mówią, że jestem legendą. Cóż, może biorąc pod uwagę mój wiek rzeczywiście coś w tym jest? W końcu pracuję w tym zawodzie już prawie czterdzieści lat a biorąc pod uwagę to, że na poważnie zacząłem grać na gitarze w 1968 roku to będzie lat blisko pięćdziesiąt i wychodzi na to, że uczestniczę w procesie niemal od narodzin muzyki rockowej. To rzeczywiście jest niesamowite móc odczuć, że przez tak wiele lat tworzy się coś, co stało się ważne dla kogoś, dla ludzi, dla pokoleń i ta liczba jest całkiem duża. Zagrałem przecież kilka tysięcy koncertów, nagrałem kilkadziesiąt płyt i to wszystko wciąż gdzieś jest, stanowi jakiś dorobek naszej kultury, zostało dostrzeżone. To zawsze jest wspaniałe uczucie, które utwierdza mnie w przekonaniu, że jednak było warto. I dalej tak będzie, na ile zdrowie jeszcze pozwoli.
Pana ostatni album solowy pt. "Behind The Windows" ukazał się dopiero dwanaście lat po premierze poprzedniego, choć pierwsze szkice powstały już dekadę temu. Co zadecydowało o tak długim czasie oczekiwania na następcę albumu "Drzewa"?
Chyba zwyczajne lenistwo, ale na swoje wytłumaczenie mam również to, że od czasu nagrania "Drzew" w obozie Turbo działo się naprawdę bardzo dużo. Rok 2003 to wydanie albumu koncertowego. Potem w 2005 roku płyta "Tożsamość" i DVD koncertowe. Dwa lata później odejście Grzegorza (Kupczyka, byłego wokalisty Turbo - dop. K. S. Morawski) i praca z nowym wokalistą Tomaszem Struszczykiem. W 2009 roku wydaliśmy album "Strażnik Światła", a ostatnie trzy lata to krążek "Piąty Żywioł" i koncertowe wydawnictwo DVD "In The Court Of The Lizard". Jak widzisz działo się wiele, a po drodze było jeszcze mnóstwo koncertów. Czasu zwyczajnie brakowało, choć praca nad solowym albumem trwała już od 2005 roku. W końcu jednak zebrałem siły i płyta została ukończona.
Wspominany krążek z 2003 roku był hołdem dla natury, a jaki jest "Behind The Windows"? Czy to hołd dla boskich praw o życiu i umieraniu, a może konkluzja, że my ludzie nie jesteśmy nieśmiertelni?
Myślę, że to taki konfesjonał, w którym spowiadamy się z całego naszego życia. Za oknami każdy z nas kreuje swoje życie i własne historie. Często są to chwile piękne bez przykrych zdarzeń, ale są również i te z bagażem nieszczęść. W pewnym momencie przychodzi jednak ten czas, kiedy robimy sobie rachunek sumienia, bilans naszych zysków i strat. I jest z tym różnie, czasem dochodzi się do naprawdę intrygujących, głębokich przemyśleń. Miałem taki plan, aby to wszystko opisać i ubrać w odpowiednie dźwięki gitary. Kto wie, być może jest to po części i rozrachunek z moim życiem. Nie chciałbym jednak nazwać tego osobistym podsumowaniem - mam już co prawda sześćdziesiąt lat, ale jeszcze nie czuję potrzeby rozliczenia się ze wszystkim dookoła. Pamiętajmy, że jest to sztuka z założenia uniwersalna, więc każdy słuchacz "Behind The Windows" dopasuje ów przekaz do własnych potrzeb, przeżyć, uczuć i doświadczeń. Mnie osobiście świadomość upływu czasu dodaje energii i zapału do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Niestety wszystko co dobre zawsze się kończy i z pewnością nadejdzie czas, kiedy to ja stanę przy tym oknie z własnym rachunkiem sumienia.
W takim razie na ile jedenaście historii zapisanych na Pana drugim albumie solowym stanowi karty z życiorysu Wojciecha Hoffmanna? Album stwarza duże pole do identyfikacji, ale wieloma fragmentami sprawia wrażenie materiału bardzo intymnego.
Przekaz jest z założenia uniwersalny - to pewien rodzaj spowiedzi mojej, Twojej, naszych przyjaciół, znajomych i nieznajomych. Chciałem aby wymowa całości zawierała pewne elementy wypowiedzi, z którymi każdy słuchacz mógłby się utożsamiać tudzież przekształcić je w kontekst własnych życiowych doświadczeń. Ale jest też ów wymiar osobisty, bo na płycie zawarta jest jednak tajemnica pewnego konkretnego okna. "Behind The Windows" to bowiem historia mieszkania, w którym kiedyś w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku bardzo często przebywałem. Należało do moich przyjaciół - Urszuli i Henia Tomczaków. Po latach, przejeżdżając samochodem obok tamtego domu raz jeszcze spojrzałem w to okno, za którym spędziłem tak wiele ważnych dla mnie chwil. Moi przyjaciele już tam dziś nie mieszkają, a ponieważ niedawno zmarła żona Henia Tomczaka to historia opisana dźwiękami na płycie jest historią przemijania, życia i śmierci. Pomyślałem, że może warto byłoby opisać tą moją historię, która też ma swoje okno, a właściwie wiele okien za którymi przebywałem i nadal przebywam z moimi najbliższymi.
Słuchając "Behind The Windows" w niektórych momentach stawały mi przed oczami obrazy "Odysei Kosmicznej" Stanleya Kubricka. Jaki jest Pana pogląd na sprawy egzystencjalne? Co się dzieje z naszym duchem przed i po życiu?
Choć osobiście nie przepadam za futurystyką czy science-fiction to jednak czasem zadaję sobie pytanie jak to będzie w przyszłości, w tym również po naszej śmierci. Co dalej? Na pewnym etapie życia to jedno z najważniejszych pytań. Kiedy o tym głębiej pomyślę to ogarnia mnie ogromny strach. Nagle zdaję sobie sprawę, że człowiek umiera w totalnej samotności, nawet jeśli są przy nim jego najbliżsi. Odchodzi się wtedy w jakąś otchłań, w ciemną dziurę i nie wiadomo co jest dalej. Wydaje się, że już nigdy nie spotkamy się z naszymi ukochanymi w tej formie jaka jest obecnie, zresztą nie wiadomo czy w ogóle się spotkamy. Jedynym plusem w całej tej sytuacji jest to, że kiedyś też nas przecież nie było. Choć z drugiej strony nie wiem jak dla kogo, ale dla mnie to żadne pocieszenie. Bardzo chciałbym, aby coś jednak tam było, tak aby móc kontynuować to wszystko, co człowiek tutaj zaczął i co kocha. Myślę jednak, że najlepiej się nad tym problemem nie zastanawiać bo on jest po prostu nie do rozwiązania i tyle. Może zajmę się lepiej tworzeniem następnego materiału?
Na pierwszym zdjęciu wewnątrz bookletu "Behind The Windows" zasiada Pan w otoczeniu dziewięciu gitar. Czy te wszystkie wiosła posłużyły do nagrania albumu? Które z nich były kluczowe dla tego materiału?
Większość z nich wykorzystałem. Gdzieś nawet na jakiejś kartce zapisałem sobie co na jakiej gitarze nagrywałem, ale jak to zwykle bywa tą kartkę gdzieś zapodziałem. Większość płyty nagrałem jednak na Ibanezie z sygnaturą Andy’ego Timmonsa AT100. To genialna gitara przypominająca troszkę brzmieniowo Fendera Stratocastera. Utwory przestrojone do D nagrywałem z kolei na starym Ibanezie LP z roku 1977 – na przykład tytułowy "Behind The Windows", gdzie użyłem drop D i w utworze "Confession By The Window". Gitara tam brzmi przepięknie, jak najprawdziwszy Gibson Les Paul. Z kolei w kawałku "Journey To The End" skorzystałem z Ibaneza Stratocastera rocznik 1976, bo ten utwór to taka podróż w przeszłość, coś jakby kompilacja moich doświadczeń ze starą muzyką rockową. Chciałem tam nieco klimatu Pink Floyd, King Crimson czy The Doors. Z kolei utwór "Carefree Fields" zarejestrowałem w całości na Ibanezie, którego nie ma na zdjęciu i którego nie posiadam już w swojej kolekcji - model Darkstone DT 500. Skorzystałem także z gitary akustycznej, pięknie brzmiącej Cole Clark. To australijski instrument, bardzo wygodny i ciepły brzmieniowo.
Jakiego typu inspiracje, czy też doznania, posłużyły Panu do skonstruowania zawartości ostatniego albumu? Chodzi mi o rzeczy, które Pan usłyszał lub przeżył i są one obecne na "Behind The Windows"... na pewno jest tam Gary Moore, są tam Pańscy przyjaciele, a w utworze "Journey To The End" usłyszałem swobodne fragmenty soundtracku "Requiem dla Snu"… zdradzi Pan co jeszcze można odnaleźć na tym dziele?
I właśnie o to chodzi w muzyce, żeby każdy poczuł coś innego, aby każdemu z nas dane dźwięki kojarzyły się z inną sytuacją czy zgoła odmiennym motywem. Dla mnie muzyka jest dziełem bezkresnym i nigdy nie skończonym. To zawsze jest w pełni otwarta formuła. Poezja czy wiersz mają charakter bardziej zawężony. Owszem, ta forma również ma swoją historię, interpretacja tekstu może być czasem nawet bardzo szeroka i wielowymiarowa ale w słowach zawsze zawarta jest jednak pewna określona treść. To samo z książką czy filmem. W przypadku muzyki instrumentalnej jest trochę inaczej, bo wielokrotność barw, obrazów czy opowieści malowanych dźwiękiem może być naprawę nieograniczona. A inspiracje do tworzenia to muzyka mojej młodości, czyli muzyka lat siedemdziesiątych. Choć nie tylko, bo przecież słucham również dużo nagrań młodszych zespołów i wczuwam się w ich historie. Inspiruje mnie chociażby Steven Wilson, Animals As Leaders, Nine Inch Nails i wiele innych odmian współczesnej muzyki gitarowej i nie tylko. Lubię nawet The Prodigy i nurty zbliżone do muzyki elektronicznej. Uważam, że współczesny artysta czy muzyk nie może pozostać obojętny na to, co dźwiękowo dzieje się obok niego. A ciągły rozwój z zachowaniem odpowiednich proporcji jest jak najbardziej wskazany! Słucham zatem wszystkich, którzy w moim odczuciu mają artystycznie coś wartościowego do zaproponowania. Inspiracji jest dużo i część z nich zapewne wykorzystam przy kolejnych solowych produkcjach.
Moim zdaniem Pana zagrywki na "Behind The Windows" to niemalże malowanie obrazu. Nie trzeba słów, aby opowiedzieć piękną historię. Co dziś, np. po sesji do tego albumu, powiedziałyby Pana najbardziej wypróbowane gitary, gdyby potrafiły mówić?
Myślę, że powiedziałyby "Panie Hoffmann - jesteśmy szczęśliwe bo wycisnąłeś z nas wszystko, co najbardziej piękne i wartościowe!", ale przecież one już wszystko to powiedziały poprzez struny i wzmacniacze. Były bardzo posłuszne i cierpliwe podczas sesji. Zawsze robią to, o co je poproszę bo gitary są dla mnie jak rodzina. Każda z nich ma swoją duszę i jak gram na którejkolwiek z nich to zawsze czuje coś szczególnego. To niesamowite, wręcz metafizyczne doznanie. Te gitary doskonale wiedzą w jakim jestem aktualnie nastroju i jak przelać w dźwięki moje myśli i uczucia z danej chwili. Często też mam je porozstawiane przy łóżku i zasypiam z ich widokiem, a rano budzę się i jak je znów widzę to jestem bardzo szczęśliwy. Nawet moja Ilona (partnerka Wojciecha Hoffmanna - dop. K. S. Morawski) to rozumie i już się nie krzywi, bo w gitarach jest cała moja miłość do muzyki i tak już zostanie do końca.
Na koniec chciałbym zapytać, jaki kolor ma niebo, gdy przygląda mu się Pan w tej chwili?
Niebo to jest coś nieprawdopodobnie pięknego ale i budzącego zarazem grozę. Zawsze bałem się nieba z wielkimi chmurami, które szybko się przemieszczają. A w tej chwili jest u mnie wieczór i właśnie takie niebo jest teraz nade mną. Jest bardzo ciemne i mroczne ale mam nadzieję, że już jutro za moim oknem będzie duże słońce, które napawa optymizmem każdego człowieka. Kto wie, być może niebo to jest to nasze okno ludzkości, za którym trwa nasza ziemska przygoda? Tajemnica nieba chyba nigdy nie zostanie rozwiązana, a my zawsze będziemy patrzeć do góry na jego piękno i zastanawiać się - jak tam jest za tym największym oknem świata?
Rozmawiał: Konrad Sebastian Morawski