ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

10.03.2016

"Czas jest dobrym testem dla muzyki" - wywiad z Adamem Strugiem

Adam Strug to artysta niezwykły, który od lat kultywuje tradycję śpiewaczą w Polsce. Z okazji zbliżającej się wiosennej trasy koncertowej udało nam się porozmawiać z muzykiem między innymi o tym, kim jest śpiewak, o polskiej tradycji i o pułapkach współczesności.

Konrad Siwiński (Artrock.pl): Adamie, wchodzę na Twoją stronę internetową i widzę zapis: „Nazywam się Adam Strug. Jestem śpiewakiem”. Kim jest dokładnie ten śpiewak, o którym piszesz?

Adam Strug: Odpowiem na to pytanie poprzez analogię do piosenkarza. Piosenkarz to ktoś, kto dostaje utwór i ma go wykonać jak najładniej. Śpiewak zaś jest instrumentem. Opowiada od wieków tę samą historię: o miłości, śmierci, radości, rozczarowaniu, o Bogu i nicości.

KS: Czy można powiedzieć w związku z tym, że Twoją rolą jest opowiadanie?

AS: W jakiejś mierze – tak. Tu dotykamy jeszcze innego zagadnienia. Śpiewając nie skupiam się na autoprezentacji i własnej ekspresji, a na przedmiocie jakim jest śpiew. W dawnej tradycji śpiewaczej tak to właśnie wyglądało – był  to rodzaj rzemiosła, w którym trzeba szkolić się przez całe życie.  Przypomina mi się takie powiedzenie, że śpiewak musi mieć więcej niż 40 lat i po wielokroć złamane serce. Coś w tym jest.

KS:  Jesteś propagatorem polskiej muzyki i mówisz o niej: „Jest to muzyka najpiękniejsza na świecie, a do tego nasza”. Skąd pochodzi Twoja fascynacja muzyką polską?

AS: Wychowałem się w otoczeniu, które śpiewało dawną, polską muzykę, co spowodowało, że w sposób naturalny ciążę ku temu tematowi. Każdy, kto ma żywe źródełko muzyki tradycyjnej we własnym życiorysie nigdy się muzycznie nie wypali.  Ta muzyka jest wiecznotrwała, a pieśni radzą sobie dobrze niezależnie od upływu lat. Nowopowstające przeboje są grane 2-3 lata i jest po ptakach. Czas jest bardzo dobrym testem dla muzyki.

KS: Rozumiem, że sięgasz tylko po to, co przetrwało próbę czasu?

AS: Nie mam takiego poczucia, że sięgam, a raczej jest to coś w czym pływam. Nie jest to jednak nic, co sam bym odkrył, a po prostu tak się potoczyły okoliczności. Wychowała mnie babka, która była śpiewaczką – nie miała pojęcia co śpiewa, jakie są partytury, a nawet teksty, ale robiła to tak, że nie mogłem w tym nie uczestniczyć. Jestem obecnie takim śpiewakiem dwuskrzydłowym. Pierwsze miejsce zajmuje muzyka tradycyjna, a drugim skrzydłem są moje własne piosenki, na które niewątpliwie wpływ mają też te fascynacje muzyką tradycyjną. Zresztą nie tylko polską.

KS: Czy traktujesz te dwa skrzydła swojej działalności rozdzielnie?

AS: Niekoniecznie. To krytycy mają problem z moją twórczością, bo u nas w Polsce są wąskie specjalizacje. Jak kogoś wrzuci się do worka jazzowego to ma grać jazz i koniec. U mnie sprawa jest bardziej skomplikowana. Na Bliskim Wschodzie jest cały szereg śpiewaków, którzy równie dobrze funkcjonują w świecie tamtejszej muzyki tradycyjnej, a następnie przychodzą do swojego arabodisco. Moja sytuacja jest taka, że robię dwie rzeczy. Ale generalnie jest to ten sam gwizdek, czyli mój głos.

KS: W Twoich biografiach na stronach internetowych przeczytałem, że jesteś etnomuzykologiem. W jednym z wywiadów przyznałeś jednak, że jest to związane z Twoją praktyką, a nie z formalnym wykształceniem. Mógłbyś jednak wytłumaczyć kim dokładnie jest etnomuzykolog?

AS: Etnomuzykologia jest to nauka o muzyce naturalnej, plemiennej, czy tradycyjnej. Zawodowo zajmuję się tym od 25 lat, a w praktyce wygląda to tak, że przyłączyłem się do śpiewaka pogrzebowego w rodzinnych stronach mojej matki. Spędziłem z nim 8 lat wykonując tamtejsze pieśni i nauczyłem się ich przy okazji na pamięć. Po jego śmierci nie dołączyłem do następcy, ponieważ nie byłem gotowy na kolejne, bolesne rozstania. W ogóle wszedłem w kulturę regionu, ponieważ w okolicy sąsiadują ze sobą dwa plemiona – drobna szlachta północno mazowiecka, a bardziej na północ Narwi Kurpie Zieloni. Jest to geograficznie mały obszar, ale repertuarowo bardzo bogaty. Wchodzimy tu w sferę obrzędowości, słów, stylistyki, a nawet harmonii muzycznych, ponieważ oni wykraczają poza dobrze nam znany system dur molowy. Niezwykle ciekawa jest też warstwa literacka z nadreprezentacją baroku, ciekawych anonimów, a w przypadku pieśni kurpiowskich - liryki miłosnej najwyższej próby. Niestety wszystko to nie doczekało się jeszcze kodyfikacji książkowej. Są to piękne i trudne zarazem rzeczy. Trudno mi opowiadać o tym skrótowo, bo takie dywagacje moglibyśmy prowadzić całą noc, a na potrzeby wywiadu muszę chyba tutaj skończyć (śmiech).

KS: Wspomniałeś o tej kodyfikacji. Nie kusiło Ciebie nigdy, aby napisać coś na ten temat? W końcu masz ogromną wiedzę i jesteś do tego praktykiem.

AS:  Trochę robię to nawet za pomocą tego wywiadu, za który Ci dziękuję. Tego typu syntetycznych wypowiedzi jest wiele, ale na coś więcej nie jestem jeszcze gotów. 25 lat pracy to moim zdaniem wciąż za mało. Zresztą przepraszam za porównanie, ale z muzyką jest jak z pożyciem seksualnym. Lepiej praktykować niż o tym pisać. Na pewno śpiewakom, z którymi się zetknąłem należy się jakaś forma opowiadań, czy nowel, ale na razie do tego nie usiądę. Mam obecnie klęskę urodzaju. Niby kwestie etnomuzykologiczne i muzyka dawna to nisza, ale nie mogę zrobić wszystkiego. Nie dam rady.

KS: Porozmawiajmy zatem o tym, co dzieje się teraz. Organizujesz między innymi spotkania śpiewacze. Mógłbyś o nich coś więcej opowiedzieć. Jak to wygląda?

AS: Spotkania śpiewacze od warsztatów różnią się tym, że na warsztatach podobno ludzie uczą się śpiewać. Dla mnie śpiew to właściwość fizjologiczna, funkcja i wartość zbiorowa. Dlatego na spotkaniach nie uczymy się śpiewać, a po prostu to robimy. Uczestnicy otrzymują tekst do ręki, ja podaję melodię i zaczynamy śpiewać. Ci, którzy przychodzą sami w sobie mają znaleźć właściwą siłę i barwę głosu. Nie jest to formuła opresyjna, w której ktoś uczy, czy coś pokazuje. Metoda śpiewu plemiennego to coś podobnego do polskiej armii w czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej – pospolite ruszenie. Dopiera suma wszystkich głosów daje pożądany efekt.

KS: Jako artysta angażujesz się również w wiele wydarzeń o charakterze sakralnym. W jaki sposób łączysz wiarę z twórczością?

AS: Osobiście dopadły mnie różne pułapki współczesności i jest we mnie zdecydowanie więcej wątpliwości, niż wiary. Czym innym jest jednak moje osobiste doświadczenie i preferencje, a czym innym skarbiec kultury polskiej, którego nieodłączną częścią są dzieła religijne. Jedni wykonują muzykę sakralną bo wierzą, a inni z powodów estetycznych. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy.

KS: Już 13.03.2016 r., w niedzielę, wystąpisz w warszawskim kościele św. Anny z pieśnią pasyjną bł. Władysława, którego obraz znaleziono w zeszłym roku podczas renowacji budynku kościoła. Czy to wydarzenie było Twoją inicjatywą, czy też zaprosili Cię organizatorzy festiwalu Gorzkie Żale?

AS:  Żołtarz Jezusow był śpiewany do XIX wieku jako praktyka pobożna wielkopostna. Później zanikła i w drugiej połowie XX wieku wzięły się za nią środowiska tak zwanej muzyki dawnej. Przy czym oni śpiewają emisją XIX-o wieczną, a pieśń jest XV-o wieczna. Uważam, że takie praktyki merytorycznie są nie do obronienia. Śpiewam Żołtarz emisją naturalną, bez manier śpiewu uczonego i bez amerykanoidalnych naleciałości. Rok temu szef Polony Łukasz Kozak zapytał mnie, czy nie zaśpiewałbym tego utworu dla Biblioteki Narodowej. Zgodziłem się, a w tym roku zaproszono mnie z tym pieknym utworem na Festiwal o nieszczęsnej nazwie Gorzkie Żale, którą na szczęście zmieniają na Nowe Epifanie. Tym razem całość ma mieć szerszą formułę. Towarzyszyć będzie prowadzony przeze mnie zespół śpiewaczy Monodia Polska i publiczność, którą się do wspólnego śpiewania wprzęgnie. To jest bardzo przejmujący tekst i myślę, że będzie dużym przeżyciem wokalnym i duchowym.

KS: Ruszasz też w trasę koncertową, którą rozpoczynasz w Warszawie 17.03.2016 r. Co usłyszymy?

AS: Podczas koncertów zagramy moje piosenki. Towarzyszyć mi będą instrumentaliści, którzy pracują ze mną od lat, a na repertuar złożą się rzeczy stare i nowe. Do tej pory często ludzie na moich koncertach tańczyli, co – nie powiem – bardzo miłe. Obecnie też tancerzom przerywać nie będziemy, ale ze względu na liryczny charakter utworów podejrzewam, że publiczność będzie raczej słuchać niż się gimnastykować.

KS: Na koniec chciałbym Cię zapytać, jak spróbowałbyś przekonać nieprzekonanych do muzyki dawnej i Twojej twórczości. Co byś im powiedział?

AS: Chciałbym zacząć od kamedulskiego powiedzenia, że „pszczoły same trafią do ula”. A tych, którzy jeszcze nie trafili zapraszam. Przyjdź, dotknij, zobacz i przekonaj się czym to jest. Wtedy wszystko będzie jasne i albo się w tym zakochasz, albo nie. To wszystko.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS ArtRock.pl na Facebook.com
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.