ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

06.10.2004

Karl Groom pod obstrzałem pytań Moyry i DDarka!

Wywiad z leaderem Threshold dla radia PiK.

Ddarek: Wasz nowy album mówi o mediach, stąd pierwsze pytanie. Opinie mediów na temat „Subsurface” są bardzo zróżnicowane. Od zachwytów po niezadowolenie. Jak myślisz, czy związane jest to z faktem, iż „Subsurface” jest najlżejszą w odbiorze płytą Threshold?

Karl Groom: Najłatwiejszą... do słuchania, do grania, czy do czego?

 

DD: Chodzi mi o to, że ten album jest zdecydowanie bardziej melodyjny, mniej metalowy...

KG: Ach, wiem, o co Ci chodzi, że ten album jest bardziej komercyjny... Zapewne myślisz o produkcji. Zazwyczaj, gdy piszemy materiał, skupiamy się na partii gitar; to one stanowią ten główny punkt w Threshold. Tym razem postanowiliśmy skupić się na melodii. Myślę, że to dobry sposób na to, by zaangażować w pracę cały zespół, a nie tylko poszczególnych muzyków po kolei... Wiele zespołów progmetalowych tak robi i kończy się na tym, że cały zespół gra pod jednego muzyka, co nie najlepszym pomysłem... My bazujemy na melodii, dopiero potem myślimy o technice czy kunsztowności. Wszystko zależy od odpowiedniej produkcji.

DD: Często Wasze płyty z Mac’iem porównywane są do albumów z Damianem Wilsonem. Czy to was nie irytuje? Jakie są obecnie stosunki z Damianem?

KG: Całkiem dobre - w zeszłym roku pomogłem mu przy nagraniach jego solowego albumu, więc nadal ze sobą rozmawiamy... Chcieliśmy tylko, by nagrał z nami „Extinct Instinct”. Damian źle się czuł podczas trasy promującej album i to nas poróżniło... Nie odpowiadały mu długie podróże autobusami, narzekał na koncerty co wieczór, rzadkie bywanie w domu... I to był nasz problem. Ale wszystko już sobie wyjaśniliśmy dawno temu, obecnie nie ma między nami żadnych spięć. Nie mam pojęcia, dlaczego porównuje się nas z Damianem, przecież jego muzyka jest zupełnie inna...

DD: Rozumiem... wiesz, wiele ludzi twierdzi, że Threshold to tak naprawdę dwa zespoły: jeden, który nagrał tak piękne płyty jak „Wounded Land” i „Extinct Instinct”, oraz drugi, ten obecny, z Mac’iem na wokalu...

KG: Zgadzam się! Wprawdzie mieliśmy jeszcze jednego wokalistę, Glenna, ale on śpiewał podobnie jak Mac. Głos Damiana jest taki czysty, arystokratyczny, niemalże poetycki. Nadawał naszej muzyce zupełnie inny wymiar - Threshold z Damianem brzmiał przecież o wiele lżej. W jego głosie nie ma ani trochę brudu... Zresztą nasze zejście się było trochę dziwne: Damian w tamtych czasach nie miał nic wspólnego z metalem czy z muzyką progresywną, on bardzo lubi folk i muzykę akustyczną, i w tym się sprawdza najlepiej. Znałem go już wcześniej, bo pracowaliśmy razem nad produkcją pop. Gdy nagrywaliśmy „Wounded Land”, bardzo potrzebowaliśmy wokalisty, a że nikogo innego nie mogliśmy znaleźć, poprosiliśmy o pomoc Damiana. I tak do tego doszło... on był po prostu jedynym gościem, o którym wiedziałem, że potrafi śpiewać [śmiech]. Po „Wounded Land” otrzymał propozycję od jakiegoś zespołu, wiązało się z tym sporo pieniędzy, jednak nic z tego nie wyszło, więc wrócił do nas i zaśpiewał na trzecim albumie. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi, ale uważam, że jego głos nie pasuje już do Threshold...

DD: Na „Subsurface” wracacie nieco do klimatów neo-progowych znanych z Wounded Land. Czy to zabieg celowy?

KG: Chyba nie... zresztą nie wiem, o co Ci chodzi [śmiech]. Neo-progresywne? Co to znaczy?

DD: Polscy fani twierdzą, że „Wounded Land” to mieszanina progmetalu z elementami neo-progresywnymi, czyli takimi jak Marillion itp.

KG: Wiesz, gdy zaczynaliśmy, nie istniało coś takiego jak „progmetal”... Jedyny powód, dla którego zaczęliśmy grać taką a nie inną muzykę, to nasze zróżnicowane inspiracje. Niektórzy w zespole chcieli grać jak Testament i Metallica, a inni woleli Genesis czy Rush... tak więc musieliśmy dojść do jakiegoś kompromisu. To stało się w sposób organiczny, nigdy nie planowaliśmy świadomie mieszać tych elementów, tak po prostu wyszło... To było długo przed tym, zanim pojawiły się kolejne zespoły i zaczęły świadomie grać to, co dziś się nazywa „metalem progresywnym” [śmiech]. Zresztą teraz mamy muzyków z lepszymi umiejętnościami, na przykład nasz perkusista Johanne – posiada naprawdę świetną technikę, co pewnie zmieniło trochę nasze brzmienie. Nie jestem pewien, co tak naprawdę uważa się w waszym kraju za progresywne... pewnie zespoły takie jak Genesis... Ale to byłoby według mnie regresywne, to byłoby powtarzanie czegoś, co już dawno zostało powiedziane. Dla mnie bycie „progresywnym” oznacza otwieranie się na nowe możliwości, rezygnowanie z wszelkich ograniczeń...

DD: Którą płytę Threshold uważasz za najlepszą i dlaczego?

KG: Nie musisz zadawać tego pytania muzykom, bo zawsze usłyszysz, że to nowy album [śmiech]. Granie tych samych kawałków na koncertach w końcu się nudzi, więc najwięcej radości sprawiają te najnowsze utwory... Nasz ostatni album okazał się dla mnie najłatwiejszy, jeśli chodzi o ukończenie pracy nad nim. Tym razem ja i Richard pisaliśmy większość muzyki, co było dla nas bardzo wygodne – ja nagrałem wersję demo i wszystkie ścieżki instrumentów, a Richard zajął się wokalami. Potem przysłał to znowu do mnie i wspólnie myśleliśmy nad tym, co by tu jeszcze zmienić, co ulepszyć... Ten sposób pracy bardzo pozytywnie wpłynął na album, możesz go posłuchać od początku do końca, jest równy, dynamika rozwija się w sposób naturalny... Pod tym względem „Subsurface” przypomina mi „Wounded Land” – po raz pierwszy od tamtego czasu udało nam się nagrać album, który jest jedną całością muzyczną...

DD: Który kawałek z Subsurface byś wyróżnił?

KG: Myślę, że „Mission Profile” – jest utworem otwierającym album, więc na wstępie podsumowuje to, co wydarzy się w dalszej części płyty... Taką technikę stosowało nawet Genesis, z tego co pamiętam, przynajmniej na płycie „Trick of the Tail”... W jednym utworze umieszcza się wszystkie elementy pojawiające się na albumie - to taki swego rodzaju sprawdzian. W „Mission Profile” możesz usłyszeć wszystko, na co nas stać – partie wokalne są bardzo wyraziste, główny riff na początku, pasaże instrumentalne... To wszystko jest dość rzadkie jak na utwór otwierający. Choć muszę przyznać, że „The Art of Reason” to według mnie najbardziej dopracowany utwór. Możesz na nim odnaleźć wiele elementów charakterystycznych dla tego starszego Threshold, co również jest dobrym podsumowaniem dla zespołu...

DD: Ja chyba najbardziej lubię „Ground Control”.

KG: To już jest ten nowoczesny styl Threshold, przypomina troszkę Hypothetical z domieszką popu [śmiech].

DD: No, może rzeczywiście brzmi to odrobinę popowo... Dla mnie „Pressure” jest najbardziej popowe i melodyjne, równie dobrze utwór ten mógłby być singlem.

KG: Tak, wiem, dlatego właśnie nagraliśmy do niego klip, który można obejrzeć na płycie.

DD: Bonusowy utwór „About Me” jest autorstwa Johanne Jamesa, który skomponował ten track dla własnego zespołu Kyrb Grinder. Nie chcieliście aby śpiewał go właśnie Johanne?

KG: Nie moglibyśmy tego zrobić... poważny zespół nie może dopuścić do tego, by perkusista śpiewał, a wokalista stał bezczynnie na scenie [śmiech]. To jest zadanie Maca. Johanne ma naprawdę dobry głos, ale z pewnością nie pasowałby do Threshold, to zupełnie inny styl..

.

DD: Ale to byłaby taka ciekawostka dla fanów...

KG: Ciekawostką byłoby posłuchać Kyrb Grinder, jak tylko płyta zostanie ukończona, i sprawdzić, jak brzmi wersja tego utworu w wykonaniu Johanne. Naprawdę nie widzę sensu w tym, by Johanne śpiewał na płycie... to byłoby raczej dziwne. Mac stałby się nieważny, a każdy ma przecież swoje miejsce w zespole. Poza tym Johanne śpiewa tylko tę główną linię melodyczną, nie podkłada kolejnych partii wokalnych. A jak wiesz, są one dość charakterystyczne dla Threshold. Zresztą wypływa to z inspiracji muzycznych Richarda, jest wielkim fanem Queen i uwielbia robić różne rzeczy z wokalami... Tak więc Johanne na pewno by się w tym nie sprawdził. Zapraszam do odsłuchu Kyrb Grinder, nagrałem z nimi trzy dema, sądzę, że płyta wyjdzie jakoś w przyszłym roku.

 

Moyra: Co było przyczyną rozstania z Johnem Jearym? Gdzie znaleźliście Steve’a Andersona?

KG: Znam Steve’a od jakichś 15 lat. Graliśmy kiedyś razem w zespole, wprawdzie nie na poważnie, ale tak dla rozrywki. Od dłuższego czasu wiedziałem więc, że jest w stanie zagrać coś bardziej technicznego, zresztą wywodzi się z nurtu fusion... Tylko on nadawał się do zastąpienia Johna. Problem z Johnem natomiast pojawił się podczas trasy „Critical Mass” w 2002 roku. Pod koniec powiedział mi, że ma już dość, że częste podróże go męczą... Urodziło mu się drugie dziecko i chciał spędzać więcej czasu w domu. Jednym z jego ostatnich koncertów był właśnie występ na festiwalu Prog Power w Holandii. Nie musieliśmy go prosić, sam zgodził się grać z nami do końca trasy. W listopadzie 2002 praktycznie nastąpił koniec jego działalności w zespole. Od tamtego czasu w ogóle nie jest aktywny muzycznie. Dopiero jakieś dwa miesiące temu skontaktował się ze mną... Po prostu chciał się kompletnie od tego wszystkiego odciąć. A więc to nie my się z nim rozstaliśmy - była to tylko i wyłącznie jego decyzja.

M: Pytanie o Wasz sceniczny image. Są zdania, że jesteście na scenie typowymi anglikami – mowa o „angielskiej flegmie” i tak dalej... Zgadzasz się z tym?

KG: ... chyba tak... [śmiech] Wiesz, muzyka była dla nas zawsze na pierwszym miejscu, raczej nie zwracamy uwagi na nic innego... Nie urządzamy widowisk z kostiumami ani niczego w tym stylu, my po prostu gramy i czerpiemy z tego radość. Myślę, że dlatego właśnie chcielibyśmy robić to jak najdłużej - to jest po prostu nasza pasja, na tym bazujemy naszą muzykę... Nie próbujemy też wpasować się w oczekiwania ludzi, nasza wytwórnia płytowa pozwala nam samym decydować o tym, co gramy. Myślę, że ta radość grania udziela się także ludziom, którzy przychodzą na nasze koncerty. Niezupełnie tego oczekuje od nas wytwórnia, ale my w ten sposób chcemy grać i ciągniemy tak już od dłuższego czasu...

M: Mieliśmy okazję zobaczyć was na festiwalu Prog Power 2002 i muszę stwierdzić, że był to koncert dość statyczny... oczywiście nie w znaczeniu pejoratywnym, domyślam się, że taka muzyka wymaga czasem powagi.

KG: Myślę, że to zależy też od nastroju... Wtedy akurat John planował odejść, więc nasze humory były dość ponure... Grał bezmyślnie, nie chciał już dłużej tego robić... Mieliśmy wiele problemów podczas tej trasy: z transportem, z nastrojem... No cóż, to nie była moja ulubiona trasa [śmiech]. Szczególnie smutne było to, że John był w zespole od samego początku. Wiesz, ja naprawdę nie chciałem, by odchodził - skomponowaliśmy razem tyle utworów, zawsze świetnie ze sobą współpracowaliśmy... Dlatego też nie byłem najradośniejszą osobą w tamtym czasie.

 

M: Traktuje się Was jako jedną z czołowych grup progmetalowych. Czy identyfikujecie się z tym nurtem?

KG: Nie bardzo, jak już mówiłem, nie planowaliśmy grać progmetalu. Nick i ja chcieliśmy grać metal, a reszta wolała muzykę progresywną, więc doszło do tego, że wymieszały się oba te nurty. To było dla mnie bardzo pozytywne doświadczenie, bo kompletnie nie słuchałem wtedy zespołów takich jak Genesis – nawet nigdy o nich nie słyszałem, kojarzyłem ich tylko z popem lat 90tych... Tymczasem gdy przesłuchałem ich albumy, odnalazłem wiele niesamowitych melodii i aranżacji, to było dla mnie naprawdę wspaniałe odkrycie... Nie myślałem wtedy o progmetalu, zresztą nadal nic takiego nie przychodzi nam do głowy, gdy piszemy muzykę. Korzystamy tylko z naszych inspiracji, mam nadzieję, że odzwierciedla to ideę Threshold...

M: I mimo to staliście się klasyką progmetalu... Widać najlepsze rzeczy powstają spontanicznie.

KG: To było po prostu naturalne i myślę, że to najlepsze podejście. Niebezpieczeństwo uprawiania tego rodzaju muzyki tkwi w tym, że zbyt wiele zespołów skupia się na technicznym graniu, a melodię spycha na dalszy plan. Dla Threshold melodia jest na pierwszym miejscu, potem dopiero próbujemy zastosować nieco techniki...Mam nadzieję, że udowadniamy ludziom, że przede wszystkim liczy się dla nas dobra piosenka, którą wzmacniamy metalową energią i progresywnymi aranżacjami.

 

M: Właśnie wydaliście album Replica tylko dla fanklubu. Czy powodem był sukces podobnego wydawnictwa jakim był Decadent?

KG: To się tylko tak nazywa, że dla fanklubu... Tak naprawdę każdy może zdobyć ten album, jeśli ma dostęp do internetu... To właściwie nie jest fanklub, tylko coś w rodzaju klubu internetowego - ludzie nie płacą za to, tylko zapisują się na listę mailową. Oba albumy za bardzo różniły się od naszych typowych wydawnictw, więc potraktowaliśmy je jako materiał dla fanklubu .„Decadent” zawdzięcza swój sukces zapewne temu, że znajduje się na nich wiele interesujących rzeczy, takich jak japońskie bonusy, mixy różnych kawałków czy utwory nieco inaczej nagrane i zaaranżowane... To wszystko jest naprawdę ciekawe, ale większość słuchaczy interesują raczej nasze właściwe wydawnictwa, zresztą taki materiał nie nadaje się na album. Nasza wytwórnia także nie byłaby zadowolona z tego pomysłu. Ale dla fanklubu – czemu nie.

 

M: Szczęściarze, ci wasi fani...

KG:Cha cha, no cóż, staraliśmy się, by wydania fanklubowe brzmiały równie dobrze, co nasze oficjalne płyty. Wiele zespołów udostępnia bootlegi jako wydania fanklubowe, co jest ciekawe, ale nie brzmi niestety najlepiej... My staramy się, by nawet nasze nieoficjalne wydania były odpowiednio zmiksowane i wyprodukowane.

M: Koncertowaliście w Słowacji. Czy nie wybieracie się do Polski?

KG: Wszystko zależy od organizatora... Podczas trasy zawsze mamy promotora, który wszystko aranżuje i załatwia. Odwiedzanie nowych krajów zawsze wiąże się z tym, że znalazła się tam odpowiednia osoba zainteresowana naszymi koncertami albo posiadająca odpowiednie kontakty... Wtedy akurat naszym promotorem był Zoltan z Węgier, on umożliwił nam koncerty na Węgrzech i w Słowacji... i tak to się właśnie odbywa. To nie do końca od nas zależy, naprawdę... Oczywiście bardzo chętnie zagralibyśmy w Polsce; jest tyle dobrych zespołów, które u was grały, jak Pendragon, na przykład, z którym pracuję zresztą... Chyba mam nawet dvd z trzech koncertów w Polsce, John Wetton też u was grał... Wszyscy już występowali w Polsce, tylko my nie! [śmiech]

 

M: Byłeś kiedyś w Polsce?

KG: Nie, nigdy... Byliśmy w Czechach i Słowacji, to chyba kraje leżące najbliżej Polski, w których mieliśmy okazję zagrać. Spotkaliśmy nawet ludzi z Polski, którzy przyjechali specjalnie do Słowacji, by nas zobaczyć...

 

M: Czy jest coś, o czym chciałbyś powiedzieć Waszym polskim fanom?

KG: Mam nadzieję, że podoba wam się nasz nowy album, gdyż jesteśmy z niego bardzo zadowoleni, praca nad nią była bardzo udana... Mam również nadzieję, że uda nam się wystąpić w Polsce – zapytam naszych promotorów, może uda im się coś zorganizować przy okazji naszej następnej trasy, a wtedy na pewno się zobaczymy!

 

Serdeczne podziękowania dla Michała Kapuściarza z Mystic Production!

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.