Inspiracją do założenia kapeli The Shadows Of Knight były dokonania grup spod znaku Brytyjskiej Inwazji. Młodzi amerykanie z Chicago znali już dokonania The Animals czy The Yardbirds i świetnie zaadaptowali je na swój rynek łącząc garażowe sety z chicagowskim bluesem tworząc rozczochrane dźwięki podbite zabójczym wokalem. Podobnie jak The 13th Floor Elevators i Electric Prunes chłopaki z Shadows Of Knight byli jednym z niewielu garażowo-acid punkowych kapel lat 60-tych, które potrafiły utrzymać przyzwoitą jakość na całym albumie. Ich debiut „Gloria” przemienił bluesa w nową formę. To co zagrali było punk bluesem w tempie ponaddźwiękowym. Przemierzali kluby w których z całkowitym entuzjazmem i surową energią dawali upust swojej młodzieńczej energii i frustracji. A publika słuchała tej muzyki lecącej z przeklętych głośników i nie pozwalała im zejść ze sceny.
„Skacz, Tup, Wariuj”, teraz twoja kolej.
Nagrany i wydany w tym samym roku co debiut drugi album zatytułowany „Back Door Man” wprowadził wysoce eksperymentalny nastrój. Ciężko bluesowy iloraz ich pierwszego krążka został zastąpiony bardziej folk rockowym klimatem oraz mocnymi psychodelicznymi akordami wypełzającymi z garażowego zgiełku. Oczywiście ta folk rockowa atmosfera była ledwie przystankiem nad którym kwaśny Dylan trzymał pieczę. Już od pierwszych chwil mamy tu solidne podstawy muzyki na najwyższym poziomie. „Bad Little Woman” nawiązuje do jedynki ale ten niesamowity blues rock daje kopa do kolejnego numeru „Gospel Zone”. To znowuż oryginalny proto punk, bardzo innowacyjny z wokalistą krzyczącym ponad instrumentami. Wpisujące się w charakterystyczny rytm lat 60-tych „Tomorrow’s Going to Be Another Day” oraz „High Blood Pressure” przekraczają granice, które jeszcze nie tak dawno były obowiązującymi trendami. Zadziorny wokal świetnie radzi sobie w lekko popowym repertuarze a całość oddaje hołd muzykom tworzącym te utwory. Chociaż album wypełniony jest garażowym żwirem to wycieczka w stronę raga rocka w „The Behemoth” ukazuje potencjał grupy, zmierzający ku psychodelicznym wojażom. Zwróć uwagę na tą solówkę, rozwijającą się w niespiesznym tempie świetnie współgrającą z resztą instrumentów a perkusyjne mieszane wzbogaca ten frapujący numer. Tak, gdy na jedynce coverem była tytułowa „Gloria” Van Morrisona tak tu mamy nieśmiertelny „Hey Joe”. The Shadows Of Knight jest jednym z wielu zespołów, które nagrały tą piosenkę, tu mamy ją zagraną w szybkim tempie aczkolwiek byrdowskie dzwonki przebijają w tle. Mocno wykorzystany bas robi całą robotę, linia wokalna ładnie prze do przodu a środkowa część wtapia w fotel. Mamy tu wystarczająco dużo szalonej, rozkręconej gitary wah wah i dudniącej sekcji aby popaść w konwulsyjne drgawki przytrzymując się podłogi. No chyba, że lecimy!
Rodzinne miasto grupy, Chicago, jest dobrze reprezentowane na płycie dzięki tupającej „Spoonfull” i „Peepin’ & Hidin’”. Obie piosenki są równie dobre, jeśli nie lepsze niż oryginały. Ale poczekaj… jest jeszcze więcej dla Ciebie bluesowych guru.„New York Bullseye” jest wprawdzie dwunastotaktowym bluesem ale wymaga ostrożnego rozpierania się, gdy wędrujesz po ulicy z piwem w ręku. Brzmi to nad wyraz dobrze.
Zespół podobnie jak na pierwszym swoim krążku wykorzystuje wszystkie triki ówczesnych najeźdźców zza oceanu. Zerka też na swoje podwórko i po drodze mu z The Sonics a także szczególnie tutaj z The Byrds. I tak w „Three For Love” mamy musującą małą, dźwięczną gitarę w stylu country, z której słynęli The Byrds. „I’m Gonna Make You Mine” słynie z szyderczego plucia Juliana Casablancasa. Ten wokalista ma głos przesiąknięty gardłowym, garażowym zgrzytem. A jego wykrzyczane wersy po dziesięciu latach stanowiły pewien wzorzec. Tym razem na Wyspach. Koło się zatoczyło. I jeszcze wrócę do „Tomorrow’s Gonna Be Another Day”, utworu, który znalazł się również na debiucie The Monkees. Cienie Rycerzy dają tu mocnego kopa i ukazują swoją wrażliwość, wszystko idzie do przodu w dobrym kierunku.
To był zespół przyzwyczajony do grania dla intensywnej publiczności, gdzie otrzymywał natychmiast informację zwrotną z parkietu. Wiedzieli czego potrzeba, aby poruszyć tłumy, a umiejętność tą płynnie przenieśli do studia.
Nagrali fantastyczne albumy, które trudno jest słuchać jednorazowo. Każda piosenka jest świetna i wydaje się przemawiać do innego podgatunku muzyki undergroundowej lat 60-tych. Przez wiele lat ten lp był traktowany jako „Święty Graal”, dopiero dzięki fantastycznej Sundaze możesz teraz wyjść do sklepu zza róg i kupić go sobie.
Na pewno ta muzyka nie zmieni Twojego życia. Ale jeśli myślisz, że garażowy nurt tamtych lat to prymitywne dźwięki ledwo dające się usłyszeć, Zmień myślenie!
I jak chcesz dodać kolejny promień słońca do swojej płytowej kolekcji nie czekaj.
To jest MOCNA bestia, która właśnie puka do Twych drzwi.