Swego czasu niezapomniany zespół Buffalo Springfield nagrał świetny numer „For What It’s Worth”, którego autorem był gitarzysta i wokalista grupy, Stephen Stills. Niesamowita piosenka. Po rozpadzie Buffalo Springfield, Stills swoją przygodę muzyczną kontynuował w super trio, a potem kwartecie Crosby Stills Nash and Young. Jego piosenki przeplatały się tam z innymi utworami napisanymi przez zacnych kolegów. Wydaje się, że przełomowym momentem w karierze Stillsa jest sesja do świetnego albumu „Super Session”, nagrana wraz z Al Kooperem i Mikem Bloomfieldem. Jest to jednorazowe dzieło, które pozostanie w naszej pamięci po wsze czasy. To tutaj ujawnił się bluesowy feeling Stillsa, swoboda wypowiedzi w niczym nieskrępowanych jamach, oraz pełna dojrzałość artysty.
Nadszedł czas zaprezentowania własnej twórczości na swojej solowej płycie. I tak w 1970 roku ujrzał światło dzienne album „Stephen Stills”, będący mieszanką folku, bluesa, hard rocka i muzyki gospel. Dodajmy, bardzo płynną mieszanką, która owocuje za każdym razem gdy słuchasz tej płyty. Na swoim debiucie Stills głęboko wraca do swoich doświadczeń z Mikem Bloomfieldem i Al Kooperem, próbuje odtworzyć tą atmosferę wczesnych nowoorleańskich jamów. Choćby w „Old Times Good Times” gdzie muzyka wspomaga gitarzysta Jimi Hendrix czy też w „Go Back Home” nagrany wraz z Ericiem Claptonem.
Ale album zaczyna „Love the One You're With”, charakterystyczna fraza biegnąca przez całe życie, liryczna i optymistyczna piosenka. Lepiej płyty zacząć nie można. Zaraźliwa melodia ciągnie się długo po tym jak już przebrzmiał numer. Jednym z najładniejszych i najbardziej poruszających numerów jest druga ścieżka na płycie, „Do for the Others”. To kolejny drogowskaz na drodze Stillsa. To jak wejście w las i podziwianie jego uroków. Młodych buków i dębów i tych zwisających gałęzi nad drogą. I wszystko w pełnej harmonii. To dopiero drugi numer, co dalej? Ot choćby „Church (Part of Someone)”. Dla mnie najlepszy utwór Stillsa. Głęboka purpura wspomożona dźwiękiem Hammonda zmierza ku ewangelii i rhythm and bluesa. Chór złożony ze śpiewających przyjaciół muzyka, wśród których znaleźli się Rita Coolidge, John Sebastian, Mama Cass, Crosby i Nash zabiera nas w otchłanie chmurnego nieba. A tam już wszystko jest przygotowane. Podobne klimaty towarzyszą nam w „Sit Yourself Down” gdzie wyróżnia się świetny wokal Stillsa i grupki jego przyjaciół. A to wszystko obraca się wokół rhythm and bluesowej melodii. Nowoorleańskie korzenie Stillsa dają tu znać o sobie. Wspomniany wcześniej blues hard rockowy „Go Back Home” to jeden z najlepszych crossoverów bluesowych, jakie kiedykolwiek usłyszycie. Szybko przelatuje każda zwrotka, którą niosą organy Hammonda. I nic nie zawodzi a ty tylko kręć głową i uderzaj się w udo z uśmiechem na twarzy. Czasami po prostu trzeba pierwszemu wyciągnąć rękę i odkryć, kim są ci obok. Eteryczny, mocno zorkiestrowany „To A Flame” wspaniale uspokaja. Wyszedłeś już z lasu? Chyba nie. Dopiero teraz otwierają się przed nami rozległe pola i wzgórza. Och, tak spacerować bez żadnych trosk i napawać się tym zielonym morzem wokół siebie.
Co jeszcze? Akustyczny blues „Black Queen” zaprowadzi cię w czarne zaułki miejskiej dżungli a kończący płytę „We Are Not Helpless” jest uroczystą improwizacją Dusz przed szczytowym finałem. Smyczki, instrumenty dęte drewniane i rozszerzony chór opiera całość na kolistym motywie. Napędzający się samoistnie utwór doprowadza do fantastycznej wokalizy Stillsa. To są dźwięki, które już pozostaną z tobą na zawsze.
Dlatego uważaj, bo jak już „Stephen Stills” zagości u ciebie w odtwarzaczu to może tam zająć miejsce na długi czas.