ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 15.11 - Gniezno
- 16.11 - Kłodawa Gorzowska
- 17.11 - Zielona Góra
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 15.11 - Szczecin
- 16.11 - Grudziądz
- 17.11 - Łódź
- 20.11 - Wrocław
- 21.11 - Siemianowice Śląskie
- 22.11 - Olsztyn
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 16.11 - Piekary Śląskie
- 16.11 - Bydgoszcz
- 17.11 - Kraków
- 19.11 - Kraków
- 20.11 - Warszawa
- 21.11 - Warszawa
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 21.11 - Katowice
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
 

koncerty

06.05.2015

4. Katowice JazzArt Festival 2015, 21.04–30.04

4. Katowice JazzArt Festival 2015, 21.04–30.04
Najlepszą oceną finału festiwalu, tj. płomiennego show Bassekou Kouyate & Ngoni ba był podekscytowany głos jednej z jego uczestniczek, która po wyjściu z Rialta powiedziała, że musiała zaczerpnąć tchu, żeby otrząsnąć się z gorącej atmosfery panującej we wnętrzu.

W miniony czwartek muzycy zespołów Moon Hoax i Aladdin Killers wyprowadzili sztandar 4. Katowice JazzArt Festiwalu z klubu „Prokultura”, kończąc tym samym definitywnie tegoroczną edycję imprezy rodzimym akcentem. O tym, że był to dosyć mocny akcent jazzowy, a nie jakaś tam zatkaj-dziura na otarcie łez po tygodniu pełnym wrażeń, przekonali się wszyscy ci, którzy przybyli na miejsce w dniu międzynarodowego święta jazzu. W pierwszej godzinie wieczoru mieliśmy okazję poddać się pierwszorzędnie skrojonej przez instrumentalistów Moon Hoax księżycowej sztuczce, a w drugiej - ulec czarodziejskiej mocy heterogenicznego brzmienia Aladdin Killers (stricte jazzowe instrumentarium plus samplery, loopery i scratche). Lecz to nie rodzimi artyści, tylko goście z Mali, Bassekou Kouyate & Ngoni ba, byli daniem głównym tego dnia, zgotowanym specjalnie dla smakoszy synkopowanych rytmów, które, zgodnie z przyjętym mottem tegorocznego festiwalu („Duch jazzu jest duchem otwartości”) nie zdominowały całkowicie jego czwartej edycji. Spokrewnieni ze sobą muzycy malijskiego bandu, reprezentujący wspólny interes plemienny, pokazali rozentuzjazmowanej rytmami gorąca publiczności Kino-Teatru Rialto, jak wygląda Zachodnia Afryka bez chłodu i głodu, spalona jedynie słońcem Sahary i żyjąca dniem dzisiejszym. Najjaśniejszym punktem występu Malijczyków były żywiołowe sola Bassekou Kouyate na ngoni (rodzaj lutni obitej koźlęcą skórą), którymi nadawał swojemu niepozornie wyglądającemu narzędziu pracy cech gitary elektrycznej. Nie mniej intrygującym solistą tego wieczora okazał się spowinowacony z mózgiem zespołu Mahamadou Tounkara, grający jak zbzikowany szaman w transie na afrykańskiej Tamie, tj. bębnie mówiącym. Najlepszą oceną ich płomiennego show był podekscytowany głos jednej z jego uczestniczek, która po wyjściu z Rialta powiedziała, że musiała zaczerpnąć tchu, żeby otrząsnąć się z gorącej atmosfery panującej we wnętrzu.

Równie wielkie emocje towarzyszyły mi podczas występów paru innych festiwalowych gwiazd, począwszy od władającej czułym głosem do poduszki Stacey Kent, a skończywszy na szukającym spełnienia w muzyce otoczenia Jeffreyu Zeiglerze (Kronos Quartet). Nowojorska śpiewaczka swingowo-jazzowa zainaugurowała 4. Katowice JazzArt Festival, prezentując na żywo zarówno standardy jazzowe, jak i własne kompozycje, które w większości tak naprawdę wyszły spod pióra jej męża i zarazem menadżera Jima Tomlinsona (saksofon). To zwłaszcza dzięki niemu muzyka Stacey Kent nabrała rumieńców i mogła spodobać się nawet największym malkontentom. W odróżnieniu od spartolonego, albowiem odartego dokumentnie z dęciaków koncertu Live in Koln jej rówieśniczki Silje Nergaard, absolwentka Guildhall School of Music zadbała o to, by pierwszy wieczór festiwalu miał wyjątkowy charakter. Nie będąc nigdy prawdziwym amatorem wielkich głosów w muzyce jazzowej tudzież awangardowej, z pewnym niepokojem przestępowałem próg sali koncertowej tamtego dnia. Odkąd pamiętam popisy wokalne czołowych pań w tym biznesie, bez ujmy dla ich niekwestionowanego talentu, albo wpychały mnie przedwcześnie - ku mojemu wielkiemu przerażeniu - w objęcia Morfeusza, albo - jak Meredith Monk - wypruwały mi flaki z chirurgiczną precyzją, z jaką Hanibal Lecter pozbawiał wnętrzności swoje ofiary. Stacey Kent, która jak zwykle pożeniła doskonale poszczególne sekcje zespołu ze swoim swingującym głosem, najzwyklej w świecie oczarowała publiczność, na co, rzecz jasna, niebagatelny wpływ musiało mieć jej małżeństwo z rozsądku z Jimem Tomlinsonem.

Moja głęboko zakorzeniona niechęć względem solistek jazzowych znowu dała o sobie znać na krótko przed występem Marii João w NOSPRZE, gdy, w poszukiwaniu dokonań nie znanej mi do tej pory artystki z Półwyspu Iberyjskiego, na próżno przeglądałem ogólnodostępny serwis internetowy. Niemniej to, co ta Portugalska wokalistka wówczas pokazała przeszło moje najśmielsze oczekiwania i utwierdziło mnie w przekonaniu, że jazz, jak ta obdarzona niezwykłym głosem kobieta, jest zupełnie nieodgadniony. Wspierana przez dwóch instrumentalistów, João Farinha (Fender Rhodes i syntezator) i Andre Nascimento (elektronika), uprawiała przez półtorej godziny na kameralnej scenie NOSPR-u najwyższego lotu ekwilibrystykę wokalną. Kto wie, czy to nie właśnie występ Maria João Ogre Trio był przysłowiowym gwoździem programu katowickiej imprezy cyklicznej. Po koncercie Portugalki, która w jeden wieczór przywróciła moją wiarę w niezgłębione piękno kobiecego głosu, nabyłem jej - nie będący jeszcze oficjalnie w sprzedaży - album Plastiko, który oczywiście gorąco wszystkim polecam. W tym samym miejscu przy pl. Wojciecha Kilara 1, w którym dzień wcześniej boska Maria João - znająca się równie dobrze na chińskich sztukach walki, co na śpiewie - znokautowała bywalców 4. Katowice JazzArt Festiwalu, wystąpił w całkiem porywającym repertuarze jazz fusion z elementami muzyki świata słynny tenor Joe Lovano ze swoim zespołem Village Rhythms Band. Autor takich dzieł, jak Viva Caruso i Rush Hour, najczęściej sięgał po saksofon tenorowy, którego charakterystycznie przybrudzone brzmienie nie pozostawiało wątpliwości, iż mamy do czynienia z rozpoznawalnym w lot dojrzałym artystą współczesnej sceny jazzowej. Syn Tony’ego Big T Lovano nie omieszkał zagrać w kilku utworach na klarnecie, z których największe wrażenie zrobiła na mnie tradycyjna pieśń rodem z Czarnego Kontynentu wykonana przez Abdou Mboupa. Na słowa pochwały zasługuje praca całej sekcja rytmicznej, w której skład weszli Michael Olatuja, Otis Brown i wspomniany wyżej Abdou Mboup. Nakręcili oni cały występ, grając w tak szalenie dynamiczny sposób, jakby grunt palił się im pod stopami.

Tak samo ciekawie było cztery dni wcześniej, gdy 24 kwietnia w Pałacu Młodzieży dało koncert James Carter Organ Trio. Ten czarnoskóry geniusz, nazwany przez Jazz Times „jednym z najbardziej ekscytujących wirtuozów saksofonu we współczesnym świecie muzyki”, zagrał na jego trzech rodzajach: tenorze, alcie i sopranie. Carter, który wykonał tego wieczoru m.in. kompozycje ubóstwianego przez niego od czasów Detroit Django Rheinhardta (Chasin’ The Gypsy), udowodnił wszystkim, że jego płuca nie potrzebują badań spirometrycznych ani pastylek miętowych, żeby wziąć głęboki oddech i dąć. Ciął powietrze czystymi dźwiękami niczym prom Columbia przed katastrofą w 2003 roku, paląc, jak nikt inny, świadomość zasłuchanych po czubki palców słuchaczy. W odróżnieniu od „chuchającego” w ustnik Lovano, Carter wraz z Gibbsem na Hammondzie i Kingiem na perkusji próbował swoją siłową grą zdmuchnąć mnie z mojego miejsca w pierwszym rzędzie jak drobinę kurzu z klapy marynarki. Czasami wplatał motywy klasyczne do własnych utworów (popularny cytat z uwertury Rossiniego Sroka złodziejka) i często kończył je na jednym, długim dźwięku saksofonu. Amerykanin wniósł ponadto trochę świeżości do sformalizowanego tworu, jakim jest jazz, poszerzając pole działania o technikę cyrkulacyjnego oddechu czy slap tonguingu (intensywna, przerywana stymulacja stroika saksofonu językiem w celu wywołania efektu staccato).

Nazajutrz po iście Carteriańskim wieczorze miało dojść do kolejnej implozji. Na scenie katowickiego klubu jazzowego Hipnoza pojawił się kwartet Blumenkranz Abraxas, który przybliżył zebranym w klubie fascynatom imponującego dorobku Johna Zorna napisaną przez niego samego Psychomagię. Przez zwartą ścianę jazz-punkrockowych dźwięków, wznoszoną raz po raz przez (od)twórców Psychomagii, przebijały się sola Eyala Maoza (gitara) i Arama Bajakiana (gitara), wspinające się po niej niczym pnącza bluszczu po wyszczerbionym murze. Obdarzony niezwykłym talentem i poczuciem humoru lider Abraxasu Shanir Ezra Blumenkranz stwierdził w pewnym momencie koncertu, że „najlepsza muzyka nie ma nic wspólnego z pieprzoną muzyką”, dając do zrozumienia publiczności kogo tak naprawdę należy hołubić i otaczać idolatrią. „Gram dla was jeden i ten sam zafajdany groove na gimbri” powiedział innym razem basista z przekąsem w głosie, próbując podstępnie zdeprecjonować artystyczną wartość swojego projektu w oczach całego audytorium. A to na przekór doceniło z nawiązką starania amerykańskiego kolektywu, przy którym można było faktycznie zapomnieć o całym bożym świecie. Nie mniejszym asem „parkietu” okazał się siedzący za bębnami Kenny Grohowski, którego prymarne ciągoty, szlifowane zapewne w deathmetalowej grupie Hung, w jakiej uprzednio grał, przenikały do rytualnego żydowskiego rocka XXI wieku, będącego istotą twórczości kwartetu, jak głos zmarłych dawno wielkich kompozytorów do pokolenia dzisiejszych melomanów. Na drugi dzień po inwazji rocka przyszłości na jazzowej scenie Hipnozy wystąpiła brytyjska Troyka. Jej lider, Chris Montague, opowiadał komiczne historie o znalezionych nad brzegiem morza martwej mewie i wodorostach, na skutek których padł ofiarą ornitofobii. To właśnie ów chorobliwy lęk przed ptakami był przewodnim motywem terapeutycznego dla niego samego, jak i publiczności Hipnozy występu King Crimson generacji epoki iPoda. Trio zaprezentowało materiał z najświeższej „karmazynowej” płyty Ornitophobia zainspirowanej powyższym doświadczeniem z wczesnego dzieciństwa Montague’a. Wszyscy zakochani w „zdyscyplinowanych” akordach gitarowych musieli poczuć się jak na dworze Karmazynowego Króla po kolejnej z rzędu wymianie świty.

Obok umiejętnie rozłożonych akcentów jazzowych i jazz-rockowych podczas czwartej edycji festiwalu pojawili się również artyści mający niewiele wspólnego z powyższymi konwencjami muzycznymi. Mowa o swatających muzykę elektroniczną z klasyczną  twórcach: Volkerze Bertelmannie vel Hauschka i Jeffreyu Zeiglerze (Kronos Quartet). Toteż wcale nie dziwi mnie fakt, iż w trzeci dzień jazzowego święta impreza przeniosła się do kościoła ewangelickiego, gdzie „sakramentalne tak” dla tej mało medialnej odmiany muzyki, jaką jest szeroko pojmowany ambient, wypowiedziały osoby siedzące w po brzegi zapełnionych ławach, będące pod ogromnym wrażeniem niespotykanych eksperymentów dźwiękowych Niemca. Grający na fortepianie preparowanym Hauschka, pomagający sobie ustawionym tuż obok „wypchanej” różnymi parafernaliami Yamahy mikserem, erygował na oczach wyznawców sztuki przez wielkie „S” katedrę niespokojnych, awangardowych dźwięków. Bardziej przystępny, choć równie ponury jak Umierający marynarz łodzi podwodnej Andrew Lilesa koncept wydanej w 2014 roku płyty Abandoned City, był przedmiotem adoracji w Ewangeliku przez niespełna półtorej godziny. Wystarczyło odwołać się do własnej wyobraźni, o co zabiegał nieustannie mistrz introspekcji, aby dostrzec architektoniczne zręby Elizabeth Bay, Prypeci i innych miast-widm sportretowanych dźwiękami Yamahy na w/w krążku. W przeddzień finalnego klapsa tego ambitnego jazzowego przedsięwzięcia scenę Prokultury nawiedził były wiolonczelista Kronos Quartet Jeffrey Zeigler. Zsynchronizowawszy się z płynącymi z głośników odgłosami miasta, ten ochrzczony przez New York Times mianem „wyśmienitego wykonawcy o niewymuszonej prostocie gry i pięknej tonalności” muzyk zinterpretował na żywo m.in. utwory autorstwa Gity Razaz, Philipa Glassa i Johna Zorna. Nie omieszkał też wpleść do rozbitej na pięć odrębnych części „Something of Life” motywu sonaty księżycowej Beethovena. Nie pamiętam już jak długo trwał ów performens, wiem tylko tyle, że jego autor tak, podobnie jak znikąd pojawił się na scenie, tak nagle zwinął manatki i sobie poszedł, co było naturalnie wpisane w Jeffrey Zeigler one-man show.

Ponieważ w życiu piękne są tylko chwile, jak przekonują nas od lat słowa piosenki Ryszarda Riedla, te spędzone z artystami i publicznością 4. Katowice JazzArt Festiwalu pozostaną niezatarte jeszcze przez długi czas. Podobnie jak w minionym roku, tak i tym razem było sporo niespodzianek, do których zaliczyłbym w pierwszej kolejności występy Hauschki, Jamesa Cartera, Blumenkranz Abraxas, Marii João oraz Jeffreya Zeiglera. Na wyróżnienie zasługuje też, grający niczym Dick Heckstall-Smith na dwóch saksofonach jednocześnie, Aleksander Papierz z nu-jazzowego projektu Cuefx. Szeroka zaiste była skala wydarzeń w tegorocznej edycji festiwalu. Osobiście daleki jestem jednak od wyznaczania jasnych granic, kto powinien zagrać na takim festiwalu jazzowym, jak ten katowicki, a kto nie. Cieszy mnie natomiast fakt, że jego nieustraszeni promotorzy nie ugięli się pod krytyką skostniałych, jazzowych purystów z kraju, wytykających im zbyt daleko idącą otwartość w doborze artystów. Nie biorąc sobie zbytnio do serca przesadnie konserwatywnych opinii w kwestiach dotyczących obsady imprezy, dyrektorzy festiwalu chyba nie zamierzali zmieniać gruntownie jego idei, a co za tym idzie - nazwy na Katowice Orthodox JazzArt Festival. Poniekąd rozumiem zarzuty krytyków wobec autorów projektu, choć nie podzielam ich wcale, gdyż nawet jeśli niektóre z zaproszonych na tegoroczny JazzArt Festival gwiazd nie miały de facto wiele wspólnego z muzyką o synkopowanym rytmie, to już na pewno nie można było im odmówić swobody wypowiedzi i otwartości na improwizację. A to wszak otwartość była mottem opisywanego tutaj eventu. Jeżeli prawdziwy jazz ma więc wyglądać, zgodnie z opisanym przez Toma Callaghana w 1994 roku, sztywnym schematem „temat-solo-solo-solo-powtórzenie tematu”, to obraz, jaki wyłania się po czwartej edycji katowickiego festiwalu musi być zgoła odrealniony. W przeciwieństwie do zeskorupiałych poglądów poniektórych recenzentów, w niczym nie odzwierciedla on skrajnie kiepskiej kondycji tytułowego odszczepieńca z opowiadania Samotnika z Providence, który był przecież za życia poruszającym się o własnych siłach trupem. 

 

Zdjęcia:

Stacey Kent, 21.04.2015, Pałac Młodzieży, Katowice Stacey Kent, 21.04.2015, Pałac Młodzieży, Katowice Stacey Kent, 21.04.2015, Pałac Młodzieży, Katowice Stacey Kent, 21.04.2015, Pałac Młodzieży, Katowice Stacey Kent, 21.04.2015, Pałac Młodzieży, Katowice Cuefx Band, 22.04.2015, Old Timers Garage, Katowice Cuefx Band, 22.04.2015, Old Timers Garage, Katowice Cuefx Band, 22.04.2015, Old Timers Garage, Katowice Cuefx Band, 22.04.2015, Old Timers Garage, Katowice Hauschka, 23.04.2015, Kościół ewangelicki, Katowice (fot. Tomasz Ostafiński) Hauschka, 23.04.2015, Kościół ewangelicki, Katowice (fot. Tomasz Ostafiński) Hauschka, 23.04.2015, Kościół ewangelicki, Katowice (fot. Tomasz Ostafiński) Hauschka, 23.04.2015, Kościół ewangelicki, Katowice (fot. Tomasz Ostafiński) Hauschka, 23.04.2015, Kościół ewangelicki, Katowice (fot. Tomasz Ostafiński) James Carter Organ Trio, 24.04.2015, Pałac Młodzieży, Katowice (fot. Tomasz Ostafiński) James Carter Organ Trio, 24.04.2015, Pałac Młodzieży, Katowice (fot. Tomasz Ostafiński) James Carter Organ Trio, 24.04.2015, Pałac Młodzieży, Katowice (fot. Tomasz Ostafiński) James Carter Organ Trio, 24.04.2015, Pałac Młodzieży, Katowice (fot. Tomasz Ostafiński) James Carter Organ Trio, 24.04.2015, Pałac Młodzieży, Katowice (fot. Tomasz Ostafiński) Blumenkranz Abraxas, 25.04.2015, Jazzclub Hipnoza, Katowice Blumenkranz Abraxas, 25.04.2015, Jazzclub Hipnoza, Katowice Blumenkranz Abraxas, 25.04.2015, Jazzclub Hipnoza, Katowice Blumenkranz Abraxas, 25.04.2015, Jazzclub Hipnoza, Katowice Blumenkranz Abraxas, 25.04.2015, Jazzclub Hipnoza, Katowice Troyka, 26.04.2015, Jazzclub Hipnoza, Katowice Troyka, 26.04.2015, Jazzclub Hipnoza, Katowice Troyka, 26.04.2015, Jazzclub Hipnoza, Katowice Troyka, 26.04.2015, Jazzclub Hipnoza, Katowice Maria João Ogre Trio, 27.04.2015, NOSPR, Katowice Maria João Ogre Trio, 27.04.2015, NOSPR, Katowice Maria João Ogre Trio, 27.04.2015, NOSPR, Katowice Maria João Ogre Trio, 27.04.2015, NOSPR, Katowice Maria João Ogre Trio, 27.04.2015, NOSPR, Katowice Joe Lovano Village Rhythms Band, 28.04.2015, NOSPR, Katowice Joe Lovano Village Rhythms Band, 28.04.2015, NOSPR, Katowice Joe Lovano Village Rhythms Band, 28.04.2015, NOSPR, Katowice Joe Lovano Village Rhythms Band, 28.04.2015, NOSPR, Katowice Joe Lovano Village Rhythms Band, 28.04.2015, NOSPR, Katowice Babie Lato, 29.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Babie Lato, 29.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Jeffrey Zeigler, 29.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Jeffrey Zeigler, 29.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Jeffrey Zeigler, 29.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Jeffrey Zeigler, 29.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Jeffrey Zeigler, 29.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Bassekou Kouyaté & Ngoni ba, 30.04.2015, Kinoteatr Rialto, Katowice Bassekou Kouyaté & Ngoni ba, 30.04.2015, Kinoteatr Rialto, Katowice Bassekou Kouyaté & Ngoni ba, 30.04.2015, Kinoteatr Rialto, Katowice Bassekou Kouyaté & Ngoni ba, 30.04.2015, Kinoteatr Rialto, Katowice Bassekou Kouyaté & Ngoni ba, 30.04.2015, Kinoteatr Rialto, Katowice Moon Hoax, 30.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Moon Hoax, 30.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Moon Hoax, 30.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Aladdin Killers, 30.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Aladdin Killers, 30.04.2015, Klub Prokultura, Katowice Aladdin Killers, 30.04.2015, Klub Prokultura, Katowice
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.