ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

koncerty

22.04.2015

PROG-ROCKOWANIE: STATE URGE, THESIS, IF, Łódź, ŁDK, 18.04.2015

PROG-ROCKOWANIE: STATE URGE, THESIS, IF, Łódź, ŁDK, 18.04.2015

Trzeci weekend kwietnia bieżącego roku, w „mieście włókniarzy”, onieśmielał wręcz bogactwem oferty wydarzeń kulturalnych. Nad wszystkim górował oczywiście Łódzki Maraton Dbam o Zdrowie i to do tego stopnia, że niektóre imprezy, jak choćby targi kamieni szlachetnych Interstone, ze strachu przed wielkobudżetową konkurencją, zmieniły datę swego odbycia się. Tym większy szacunek dla organizatorów Prog-Rockowania, że nie zważając na niewdzięczną rolę biblijnego Dawida w starciu ze sportowym Goliatem, czy kolizję terminów z koncertem, niezwykle w Łodzi popularnego Lao Che, po raz kolejny wypełnili kameralną, acz przestronną salę kolumnową ŁDK niebanalnymi dźwiękami i to aż trzech zespołów, a kto był świadkiem ich koncertów, na pewno nie żałuje!

Ja, na swój prywatny użytek, postanowiłem ochrzcić to wydarzenie mianem "Wieczora Zastępców", bowiem już pierwszy w zestawie wykonawców, młodziutki stażem miejscowy IF, wystąpił w miejsce anonsowanego wcześniej piotrkowskiego Kuriozum. W łonie samego zespołu w dniu koncertu nastąpiła zmiana. Jak sami muzycy to określili - dotychczasowy basista "im uciekł" i od rana, w czasie wyczerpujących prób, musieli wdrażać w swój, na szczęście niezbyt jeszcze rozległy katalog, tymczasowego zastępcę, zaś warszawski Thesis, również zmuszony był sięgnąć do ławki rezerwowych, w obliczu absencji „podstawowej gitary rytmicznej”. Zmiany te nie odbiły się na szczęście na jakości samych występów, jednak dobitnie obrazowały chwiejną codzienność zespołów, które decydują się w naszym kraju grać tę mniej komercyjną i trudniejszą odmianę muzyki rockowej i jeszcze "mają czelność" koncertować. Ale po kolei.

Organizacja, jak zwykle w przypadku Rockowań w ŁDK, nie pozostawiała absolutnie nic do życzenia. Symboliczne ceny biletów (15 PLN) nie wystarczyły chyba nawet na pokrycie rachunku za prąd:). Skromny, acz różnorodny bufecik, zapewniał nawet "chmielowy napój bogów" i to w aż czterech odmianach. Dyskretna i kulturalna ochrona dawała pewność, że imprezy nie zakłócą osoby postronne (malutki przytyk - tego aspektu zabrakło chociażby na pierwszej edycji miniProgRock Festiwalu w Legionowie). Szatnia i toalety niczym w multipleksie - jednym słowem kultura pełną gębą. Jedyny mankament sali kolumnowej ŁDK stanowi niewątpliwie scena, będąca niemal na wysokości publiczności, pozbawiona barierek, w przypadku liczniejszej frekwencyjnie publiki, nie tyle utrudniałaby, co wręcz uniemożliwiała stojącym dalej odbiór koncertu. I tu dochodzimy do frekwencji właśnie. Jak zwykle, na tego typu wydarzeniach w ŁDK, wahała się ona w wątłej liczbie 30 do 50 osób. Z jednej strony poczucie bycia swego rodzaju koneserem takich dźwięków daje pewne miłe, łechcące przyjemnie ego, poczucie swoistego elitaryzmu. Z drugiej jednak strony rodzi smutek i, przynajmniej u mnie, obawę, że oto stanowimy wymierający gatunek, a muzyka umilknie wraz z brakiem potencjalnych odbiorców. Pocieszające było to, że w gronie dobrze już znanych stałym bywalcom twarzy dało się wyłapać kilku debiutantów. Oby kolejne odsłony tego wydarzenia gościły ich coraz więcej.

Pierwszy, z 15 - minutowym, naprawdę symbolicznym jak na kameralny charakter imprezy, poślizgiem, który nie uległ już do jej końca wydłużeniu ani o sekundę, zameldował się na scenie wspominany już na wstępie łódzki IF. Zespół ma zaledwie kilkumiesięczny staż. Gra w konfiguracji dwóch gitar, perkusji, basu i żeńskiego wokalu - przesympatycznej, choć wyraźnie stremowanej Joanny Kotowskiej. Nie dorobił się jeszcze choćby wydawnictwa demo, jednak zaprezentował set złożony w lwiej części z autorskiego materiału - cztery kompozycje, wszystkie w języku Piastów, plus cover Zombie, z repertuaru The Cranberries. Powtórzenie na bis utworu Dream Lady każe sądzić, że mogliśmy obcować z całym istniejącym repertuarem grupy. Ich muzyka elementy progresywne wnosi głównie w warstwie rytmicznej, zarówno gitar, jak i perkusji. Bas, być może ze względów ostrożności - nowy basista "zwerbowany" zaledwie 12 godzin wcześniej - był nieco schowany. Na wyróżnienie zasługują umiejętności techniczne gitarzysty solowego i perkusisty oraz... ilość efektów wykorzystywanych przez gitarzystę rytmicznego, mająca zapewne zastąpić brak instrumentów klawiszowych. Dobór coveru stanowi moim zdaniem dosyć dobry wyznacznik głównych źródeł inspiracji muzyków. Generalnie alternatywny rock, z progresywnym urozmaiceniem rytmiki i solówkami gitarowymi, bardzo przyjemny w odbiorze, zagrany profesjonalnie, choć z wyczuwalną, ale przecież naturalną u debiutantów tremą. 

Po oznajmionej przez Krzysztofa "Jestera" Barana przerwie technicznej nadszedł, dla odmiany, czas na prawdziwego weterana scen małych i dużych - najintensywniej koncertujący w Polsce warszawski Thesis. Przyzwyczajeni raczej do roli supportu, tym razem w skórze co-headlinera odnaleźli się znakomicie. Dwie gitary, bas, perkusja, urozmaicone wysamplowanymi dźwiękami saksofonu i sporadycznym wykorzystaniem talk-boxa oraz niezwykle zaangażowany, choć nieonieśmielający ekspresją wokal i setlista dobrana po równo, z obu płyt zespołu, polsko i angielskojęzycznej, złożyły się na sześcioutworowe, z uwzględnieniem bisu, transowo - metalowe misterium. Nad całością ich występu unosił się nie tylko dość oczywisty duch klasyków z Tool, ale także głównie pierwszej płyty, nieistniejącego już niestety, rodzimego Three Wishes. Całości dopełniały nihilistyczne, depresyjne, pełne goryczy dla współczesnego świata, teksty i animacje wyświetlane na małym ekranie z prawej strony sceny, doskonale kontrapunktowane przez sceniczny image (makijaż Kacpra Gugały) i zachowanie całej piątki muzyków. Olbrzymie wrażenie zrobił zwłaszcza, oparty na niemal mantrowych repetycjach, pochodzący z nowej, polskojęzycznej płyty "Z dnia na dzień, na gorsze" 15 - minutowy kolos Dziesięć kłamstw, odegrany z wielką pasją. Widać, że panowie są naprawdę zaangażowani w sztukę, którą tworzą i potrafią się w niej zatracić na scenie, co automatycznie udziela się publiczności. Refren "to nie mój świat reguły gry, powiedz mi powiedz mi, jak mam żyć" kołatał się w mojej głowie jeszcze długo w niedzielne popołudnie i poniedziałkowy poranek. Thesis też, jako jedyni w sobotę, wystawili w czasie imprezy swój sklepik, zaopatrzony nader obficie, bo nawet w torby ekologiczne, koszulki, winyle i standardowe CD-ki, oczywiście w przyjaznych potencjalnym klientom cenach.

Kolejna przerwa techniczna, problemy z mikrofonem "Wodzireja Jestera" i… nadszedł czas na "danie główne". Plakaty rozwieszone wewnątrz i obok Łódzkiego Domu Kultury, nie pozostawiały żadnych złudzeń, że właśnie na młodych barkach gdyńskiego State Urge spoczęło, a raczej zostało przez organizatorów umieszczone, brzemię gwiazdy wieczoru. Potwierdzała to również ilość osób odzianych w koszulki zespołu. Nic dziwnego, nowe wydawnictwo zbiera wręcz ekstatyczne recenzje, środowisko prześciga się w pochwałach i widzi w nich nawet następców, czy też kolejne wcielenie Riverside. Jak się więc z owego zadania wywiązali? Czy udźwignęli  odium oczekiwań? Jeszcze na 3 minuty przed swoim występem paradowali po sali w "cywilnych" ubraniach i zachodziła realna obawa, że White Rock, jak sami określają tworzoną przez siebie muzykę, zostanie tego wieczora odegrany bez ceremonialnych białych koszul. Z chwilą pojawienia się muzyków na scenie wszystkie "modowe" obawy zebranych prysły i rozpoczął się rockowy spektakl. Miałem ciągle w pamięci prawdziwie magiczny koncert zespołu na pierwszej edycji miniProgRock Festiwalu w Legionowie, więc nie ucieknę od porównań. W Łodzi było… niestety gorzej. Nie mówię, że źle, ale gorzej. Być może to wspomnienie tamtego pierwszego razu z muzyką State Urge na żywo, wytworzyło nierealną presję oczekiwań, której rzeczywistość zwyczajnie nie mogła sprostać. Spodziewałem się kolejnego uniesienia, a otrzymałem z pietyzmem i pełnym profesjonalizmem zagrany występ. Tylko tyle i zarazem aż tyle.

Nagłośnienie nie pomagało. Było zbyt przestrzenne, co powodowało, że instrumenty klawiszowe Michała Tarkowskiego ginęły gdzieś w pogłosach, a znanej z płyt i wspominanego już legionowskiego koncertu potęgi vintagowego brzmienia i złowrogo wibrujących głośników leslie, organów Hammonda, tym razem nie udało się w pełni odtworzyć na żywo. Powodem mógł być fakt, że gdynianie byli pierwszym tego wieczoru zespołem używającym klawiszy. Mikrofony perkusisty i klawiszowca, dających chórki, były zbyt głośne i momentami wręcz delikatnie zagłuszały wokal prowadzący. Krystian Papiernik również doświadczał sporych problemów technicznych. Już po około 15 minutach występu pojawiło się drażniące sprzężenie basu, które niestety już do końca koncertu, mimo usilnych sygnalizacji muzyka, nie zostało wyeliminowane. To powodowało, że normalnie niezwykle ekspansywny basista, musiał grać o wiele oszczędniej i ostrożniej, zwłaszcza przy wykorzystywaniu, skonstruowanej w domowym warsztacie, gitary bezprogowej. Jakby tego było mało Marcin Cieślik był lekko rozdrażniony i nieobecny duchem. Wszystkie te mankamenty, nie były jednak w stanie zmienić faktu, że był to obiektywnie najlepszy tego wieczoru występ i to zarówno pod względem muzycznym, jak i wykonawczym, co pięknie spuentował mój, pierwszy raz obcujący z zespołem, kolega słowami - "miałeś rację, panowie naprawdę potrafią grać". Setlista pozostała bez zmian w stosunku do legionowskiego koncertu, a więc "Confrontation" reprezentowały kolejno: utwór tytułowy, Revival, Liquid Disease, przepiękne Cold As A Lie, przedzielone czterema utworami z debiutanckiego "White Rock Experience", czyli Time Rush, Illusion i All I Need - najmocniejszy punkt programu. Był też specjalnie zadedykowany ze sceny, przez przybyłego z zespołem z Legionowa, Mikołaja Madejaka, Long For You. Klamrę perfekcyjnie spinały Before The Dawn i "polski Again" - wieńczący "Confrontation", transowy More. Na bis biało - czarna gitara Cieślika poszła w ruch i zabrzmiały obowiązkowe, brawurowo wykonane, Halucynacje Republiki. Całość zakończyło przesympatycznie tradycyjne już w ŁDK, wspólne zdjęcie zespołu i publiczności.

Podsumowując, był to bardzo udany wieczór. Trzy zespoły, trzy zupełnie różne bajki i odcienie nieoczywistej muzyki rockowej, bogata paleta wrażeń i doznań. Ogromne wyrazy szacunku należą się organizatorom. Jako łodzianin z urodzenia i przez długi czas z wyboru, bywając na kolejnych Prog-Rockowaniach, z nostalgią wspominam czasy, gdy mieszkając w „mieście włókniarzy” mogłem być pewien, że jeśli na polskiej scenie rockowej pojawi się ciekawy zespół, to z pewnością będzie mi dane obejrzeć go na "własnym podwórku". Dzięki wam, po kilku latach zwątpienia i pomimo zamykania kolejnych klubów o profilu koncertowym, znowu zaczynam czuć tę pewność. Życzę, aby nie zabrakło wam samozaparcia i zaangażowania. Kolejna odsłona cyklu już 24 maja, Hipgnosis, The White Kites i Xposure. Ja będę na pewno. Polecam wszystkim, naprawdę warto!

P.S. Wielkie dzięki dla mojej I. za trud i zaangażowanie, włożone w fotograficzne udokumentowanie imprezy!

 

Zdjęcia:

State Urge, ŁDK, 18.04.2015 State Urge, ŁDK, 18.04.2015 State Urge, ŁDK, 18.04.2015 State Urge, ŁDK, 18.04.2015 State Urge, ŁDK, 18.04.2015 State Urge, ŁDK, 18.04.2015 State Urge, ŁDK, 18.04.2015 State Urge, ŁDK, 18.04.2015 State Urge, ŁDK, 18.04.2015 Thesis, ŁDK, 18.04.2015 Thesis, ŁDK, 18.04.2015 Thesis, ŁDK, 18.04.2015 Thesis, ŁDK, 18.04.2015 Thesis, ŁDK, 18.04.2015 Thesis, ŁDK, 18.04.2015 IF, ŁDK, 18.04.2015 IF, ŁDK, 18.04.2015 IF, ŁDK, 18.04.2015 IF, ŁDK, 18.04.2015
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.