Łódzki koncert niewiele różnił się od tego krakowskiego, zagranego dzień wcześniej i zrelacjonowanego na naszył łamach przez Tomka Ostafińskiego. W istocie był iście profesjonalnym spektaklem, w którym muzykę pięknie dopełniały wizualizacje i materiał filmowy wyświetlany na ogromnych rozmiarów telebimie.
Występ zdominowały oczywiście dźwięki z wydanego w tym roku krążka Hand.Cannot.Erase. Płyty wyjątkowej, choćby ze względu na opowiadaną przez nią historię Joyce Carol Vincent - kobiety zamieszkującej wielkie miasto, która nagle umiera we własnym mieszkaniu i nikt nie zauważa jej nieobecności…
W temat i atmosferę koncertu doskonale wprowadziły nasilające się, bardzo transowe, ambientowe dźwięki uzupełnione wyjątkowo przerażającymi - w tym kontekście - ujęciami blokowiska, zarejestrowanymi na poznańskim osiedlu Orła Białego. Tym samym oczekiwanie na muzyków przybrało magiczną wręcz formę. Nie było skandowania, tupania i niecierpliwości. Zamiast tego były oczy wpatrzone w raz gasnące, innym razem zapalane światła w oknach szarego bloku…
Sam koncert był dużą, profesjonalną produkcją, poczynając od naprawdę soczystego, selektywnego dźwięku, a na ciekawych i rozbudowanych światłach kończąc. A przecież byli też i świetni instrumentaliści oraz publiczność, która może nie wypełniła Wytwórni do ostatniego miejsca, ale mimo wszystko jej liczba i entuzjazm robiły wrażenie. Sam Wilson, jak zawsze bosonogi, faktycznie był rozmowny, często wracając, w nieco sentymentalny sposób, do swojej przeszłości. Potrafił też jednak i dwukrotnie, w lekko podenerwowanym tonie, prosić zebranych o zaprzestanie robienia zdjęć i filmów… Z dużą swobodą i luzem prezentował się Nick Beggs (o jego Kajagoogoo z żartobliwym przekąsem też Wilson wspomniał), bardziej skupieni na grze byli gitarzysta Guthrie Govan i klawiszowiec Adam Holzman, zaś Marco Minnemann pokazywał swoje niebagatelne umiejętności gry na perkusji.
Momentów było mnóstwo. Choćby pierwsza część koncertu zdominowana przez utwory z Hand.Cannot.Erase. w albumowej kolejności, czy sam finał w postaci tytułowego nagrania z The Raven That Refused to Sing (And Other Stories). Było też fantastyczne gitarowe solo Govana w Ancestral. Na bisach wybrzmiał ponadto Jeżozwierzowy Sleep Together, wykonany po prostu mocarnie i tym samym wgniatający w ziemię. Warto też dodać, że przed bisami, wśród których znalazł się też The Watchmaker, scenę od publiczności oddzieliła delikatnie przezroczysta kurtyna, służąca jako tło do kolejnych animacji.
To z pewnością będzie jedno z koncertowych wydarzeń tego roku. Małym suplementem do niego niech będą pomieszczone poniżej zdjęcia i zestaw zagranych kompozycji…
Setlista: First Regret, 3 Years Older, Hand Cannot Erase, Perfect Life, Routine, Index, Home Invasion, Regret #9, Lazarus, Harmony Korine, Ancestral, Happy Returns, Ascendant Here On..., The Watchmaker, Sleep Together, The Raven That Refused to Sing.