Wyjątkowym i to z kilku powodów. Po pierwsze, artyści wystąpili wreszcie na scenie legendarnego już Studia im. Agnieszki Osieckiej w kultowej radiowej Trójce. To „wreszcie” wychodziło tego wieczoru z ust chyba każdej ze stron – muzyków, dziennikarzy wspomnianego radia i wyczekujących z upragnieniem tego występu najwierniejszych fanów. Jego wyjątkowość podkreślał też fakt, iż był to równiutko… setny i zarazem ostatni koncert trasy New Generation Tour. Można też powiedzieć, że tym występem muzycy zgrabnie podsumowali 10 lat, jakie upłynęły od ich wydawniczego debiutu. A i to nie wszystkie smaczki tego wyjątkowego wieczoru. Bo oprócz tradycyjnej już transmisji radiowej oferowanej przez stację, pojawiła się transmisja wideo tegoż występu, możliwa dzięki trzem pomieszczonym w studiu kamerom. No a poza tym muzykom towarzyszyła, już po tej drugiej stronie, wyjątkowa publiczność – rodzina, znajomi, przyjaciele zespołu oraz wierni słuchacze radiowej Trójki.
Muzycy pojawili się na przestronnej i ze smakiem oświetlonej scenie studia dokładnie kilka chwil po 20, zaanonsowani przez Piotra Barona. Przywitani gorąco przez zebranych zaczęli od materiału z promowanego na trasie albumu - utworu New Generation Slave oraz „trójkowego hitu” The Depth of Self – Delusion, w którym pozwolili sobie na delikatne poimprowizowanie. Zresztą wszyscy doskonale znający ich kawałki zauważyli, że muzycy nie poszli na łatwiznę i w wielu utworach pokombinowali z aranżacjami. Choćby w następnym, staruteńkim, bo pamiętającym jeszcze minialbum Voices in My Head, Acronym Love. Pierwszej, transmitowanej części koncertu dopełniły jeszcze trzy kompozycje ze Shrine of New Generation Slaves: Feel Like Falling, We Got Used To Us i Escalator Shrine. W tym ostatnim Mariusz Duda pozwolił sobie na małą modyfikację tekstu śpiewając: That nothing here in „Program Trzeci Polskiego Radia” is still… Tę drugą - jak określił żartobliwie Duda „nieoficjalną, czyli… lepszą część koncertu” - muzyk rozpoczął od lekkiego rozczarowania faktem, że jednak nie udało im się zakończyć Escalator Shrine przed końcem transmisji oraz od pozdrowień dla… swojej mamy. A potem z uśmiechem zapowiedział wykonanie najdłuższych kompozycji w repertuarze kapeli i choć zaraz się z tego żartu wycofał, faktycznie następne trzy kwadranse wypełniły tylko trzy kompozycje - Goodbye Sweet Innocence z minialbumu Memories in My Head, Celebrity Touch (zapowiedziane przez frontmana „chwalącego” się tym, iż są już popularni nawet w Holandii i… w Bhutanie) oraz Second Life Syndrom, które było udanym zwieńczeniem naprawdę świetnego koncertu.
Koncertu, który oczywiście miał swoją specyfikę. Niespełna 200 osób przykutych do krzesełek, nie jest czymś, o co prawdziwie rockowemu zespołowi chodzi. O tym delikatnym dyskomforcie, wynikającym z tego, wspominał mi tuż po koncercie, ale także w wywiadzie na radiowej antenie zasłyszanym już podczas powrotu do domu, gitarzysta formacji, Piotr Grudziński. I faktycznie on sam nie emanował na scenie jakimś entuzjazmem, choć grał wybornie. Sporo emocji pokazywali za to wspomniany Duda i Michał Łapaj, którzy dodatkowo złapali fajną nić porozumienia serwując w kilku momentach zgrabne wokalne harmonie. No a poza tym nie wolno zapominać, że sam koncert zabrzmiał perfekcyjnie, co dla smakoszy solidnego dźwięku, miało z pewnością ogromne znaczenie. Owacje na stojąco i małe pokoncertowe pogaduchy z przybyłymi zakończyły ciekawy, na swój sposób historyczny dla kapeli wieczór.