ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

26.06.2010

LEAFLESS TREE, CRYSTAL LAKE, TUNE, Łódź, Wytwórnia, 24.06.2010

Doprawdy imponująco wyglądała inauguracja progresywnej sceny w łódzkim klubie „Wytwórnia”. Niby kapele, które zaprezentowały się w czwartek, nie elektryzują jeszcze swoją muzyką tysięcy fanów, wszak są jeszcze na dorobku, jednak cała impreza wypadła zaiste okazale. I to pod każdym względem…

Powiem bez ogródek – byłem w lekkim szoku, widząc wypełnioną salę „Wytwórni” (tak na oko, tego wieczoru do klubu przybyło ponad 300 osób!). W czasach, gdy na Transatlanticu melduje się w naszym kraju ledwie trzy razy więcej fanów, a na koncertach wielu innych progresywnych gwiazd, mających na koncie po kilka płyt, po osiemdziesiąt osób (patrz: Evergrey, Sylvan, Threshold), musi to budzić szacunek? Magia coraz prężniej profesjonalnie działającego na progresywnym poletku klubu? Z pewnością. Dobra promocja? Ponoć plakaty w mieście włókniarzy wcale nie raziły w oczy a i nie podejrzewam muzyków dwóch gospodarskich formacji (Tune i Leafless Tree) o zaproszenie rodzin w komplecie, bo pewnie aż tak licznych ich nie mają. Czyli co? Pojawia się ożywczy powiew w progresywnym koncertowaniu? Może i coś w tym jest, tym bardziej, że organizująca całość łódzka Wytwórnia, oferuje imprezy na wysokim poziomie. Już dziś słynie z bardzo dobrej jakości dźwięku w swoich studiach (nie inaczej było w czwartek) a i ciekawe światła dodawały kolorytu każdemu z występów.

Jako pierwszy, punktualnie o 18, pojawił się na scenie łódzki Tune. Grupa, którą do zestawu dokooptowano niemalże w ostatniej chwili, nie ma jeszcze na koncie profesjonalnego i pełnowymiarowego debiutu. To tak naprawdę jej początki i swoistą debiutancką bojaźliwość widać było w ich 45 – minutowym występie. Bardzo ascetyczne zachowanie, bez zbędnych słów i niepotrzebnych ruchów. A muzyka? Silnie czerpiąca z lat siedemdziesiątych, wpisana w rozbudowane i wielowątkowe kompozycje oraz momentami transowe, chwilami hipnotyczne, wręcz psychodeliczne dźwięki. Mogła przypaść do gustu miłośnikom inteligentnego rocka „z drugim dnem”. O sile i oryginalności kapeli stanowi…. akordeon, zgrabnie wkomponowany w tradycyjne, rockowe instrumentarium. Dużymi fragmentami to właśnie on tworzył klimat kompozycji, choćby świetnego, singlowego „Cabin Fever”. Ich występ był, jak się później okazało, najmniej energetyczny tego wieczoru. To jednak w dużej mierze pokłosie charakteru ich muzyki… a pewnie i niewdzięcznej roli, w jakiej przyszło im wystąpić – otwieracza imprezy. Nie zmienia to postaci rzeczy, że na początku przyszłego roku szykuje się ciekawy debiut („Lucid Moments” ma ukazać się w styczniu 2011 roku).

Crystal Lake to już bardziej znana marka na progresywnym rynku. Przypomnę, że torunianie mają na koncie debiutancki krążek „Safe” i… trochę problemów ze składem. Choćby na newralgicznym, „wokalnym stanowisku”. W grupie nie ma już Adama Płotnickiego śpiewającego na wspomnianym albumie. Jego następcą został Krzysztof Owsiak i to on zaprezentował się łódzkiej publiczności. Jak mu poszło? Przyznam, że mnie nie porwał. Mój niepokój wzbudziły już jego wersje starszych kawałków Crystal Lake – choćby „Flame Of Soul” - w którym zmodyfikował ładną, oryginalną partię wokalną, uciekając niezbyt zgrabnie od wokalnych „górek” serwowanych na płycie przez Płotnickiego. Cóż, liczyłem na lepszą formę w nowych numerach. Te naprawdę znamionują postęp i większą dojrzałość grupy oraz zapowiadają zdecydowanie lepszy album niż „Safe”… Niestety, najlepiej brzmiały sekwencje instrumentalne a wokal Owsiaka psuł raczej klimat całości. Szkoda, bo sam artysta ma kawał głosu i „frontmeńskie” zapędy (naprawdę świetnie czuje się na scenie i wie co zrobić, żeby choć trochę pobudzić publikę). Niemniej, jego chwilami heavy – powerowa maniera średnio gryzła się z całością. A może po prostu Owsiak miał tego dnia zły dzień. Poza tym, był to jego jeden z pierwszych koncertów z kapelą…

No i przyszedł wreszcie czas na gwiazdę wieczoru – Leafless Tree - jedną z najbardziej niedocenionych progresywnych formacji w naszym kraju. Istnieją już ładnych parę lat i mają na koncie tylko jeden mini-album – „The First Leaf”. Koncert pokazał, jak ogromny i chyba niewykorzystany potencjał drzemie w tej grupie. Znakomity warsztat muzyków, rozbudowane, zdradzające sporą muzyczną wiedzę kompozycje oraz dobre czucie sceny (artyści mają już wszak za sobą wspólne granie, choćby z Riverside, Quidam, Believe czy Osadą Vidą) przyczyniły się do tego, że przez prawie półtorej godziny oglądaliśmy najbardziej różnorodny, energetyczny i wręcz entuzjastycznie przyjęty koncert wieczoru (tylko na ich występie publiczność spontanicznie zerwała się z krzeseł). Jako jedyni zagrali też bis – progresywny i przebojowy „Waiting For The Storm” ze wspomnianej małej płytki, którym zaczęli zresztą koncert. W setliście znalazły się naturalnie pozostałe trzy numery z „Pierwszego liścia”, w tym przearanżowany na – jak to powiedział wokalista grupy, Łukasz Woszczyński – „leaflessowy styl”, „The Last Walk”. Faktycznie zabrzmiał ciekawiej niż na albumie. Muzycy nie ograniczyli tylko do znanych dźwięków, prezentując zupełnie nowy materiał a zabili wszystkich staruteńką „Matplanetą”, kultową wręcz wśród najwierniejszych fanów zespołu. To podczas jej wykonywania atmosfera na sali zrobiła się najbardziej gorąca. Mocnym punktem kapeli jest wspomniany Woszczyński. Wysoki, oryginalny głos z dużymi możliwościami, charakterystyczna emfaza i oryginalna mimika twarzy, podkreślająca śpiewane teksty, mogą dziś niektórych irytować, nie powinny jednak pozostawić nikogo zupełnie obojętnym. Artysta ma swój styl, decydujący także o rozpoznawalności kapeli. Dramaturgię występu popsuły nieco dwie wpadki nagłośnieniowe, podczas których muzykom pozostało nerwowo czekać na odzyskanie… dźwięku.

Jak bardzo podobał się występ Leaflessów niech świadczy fakt nerwowego poszukiwania po koncercie przez niektórych fanów mini-albumu „The First Leaf”, rozdawanego przed występem. Przygotowanych dwieście egzemplarzy poszło jak pomarańcze na święta w czasach słusznie minionych…
 

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Kalifornia - IC1499 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.