1972
Rok może nie lepszy, ale wcale nie gorszy. Po kolei – Emerson Lake Palmer nagrało „Trilogy”, zupełnie nie ustępujące „Tarkusowi”, Genesis – „Foxtrota” (
recenzja). Jethro Tull pokusiło się o stworzenie rockowej suity „Thick As A Brick” – udało się. Dla bardzo wielu fanów to jest najlepsza płyta JT. Moody Blues wydało już siódmą płytę w ciągu sześciu lat – „Seventh Sojourn” i jak pozostałe bardzo udaną, ale ostatnią przed wieloletnią przerwą i ostatnią tak dobrą w ogóle. Procol Harum rok wcześniej zafundowało sobie trasę koncertową z orkiestrą symfoniczną, a efekt tego ujawnił się na albumie „Live In Concert With The Edmonton Symphony Orchestra” – jednym z najlepszych… resztę już znacie. Ale bank rozbili Yes – po „Fragile” chyba mało kto spodziewał się, że nagrają jeszcze coś lepszego, a tu trafił się „Close to The Edge”. Hawkwind uporządkowało trochę swoją muzykę i zaowocowało to całkiem dobrym krążkiem „Doremi Fasol Latido”, Renaissance już w całkowicie nowym składzie przedstawiło swój nowy, zupełnie dobry materiał na „Prologue”, Focus kontynuował udaną passę dwupłytowym „Focus III”, tak samo Curved Air – „Phantasmagoria”, także Strawbs – „Grave New World”, Gentle Giant upubliczniło dwa bardzo dobre krążki – „Three Friends” i „Octopus”. Tylko Caravan nie udało się pójście za ciosem („Waterloo Lily”).
Absolutny mus:
Yes – „Close to The Edge”
Emerson Lake & Palmer – “Trilogy”
Jethro Tull – “Thick As A Brick”
Procol Harum – “Live In Concert With The Edmonton Symphony Orchestra”
Genesis – “Foxtrot”
Dla zainteresowanych:
Gentle Giant – “Octopus”, “Three Friends”
Focus – “Focus III”
Renaissance – “Prologue”
Moody Blues – “Seventh Sojourn”
Hawkwind – “Doremi Fasol Latido”
Curved Air - “Phantasmagoria”
Strawbs – “Grave New World”
1973
“Nie ma żadnej ciemnej strony Księżyca, jest po prostu ciemno…”. To było wydarzenie roku. Czy mi się to podoba, czy nie – to ta płyta jest ikoną prog-rocka i ten zespół też jest taką ikoną. Jeżeli ktoś nie interesuje się zbytnio taką muzyką, to o Floydach i „Ciemnej Stronie”(
recenzja i
jeszcze jedna) zwykle słyszał. Poza tym pewien właściciel sklepu płytowego, Richard Branson, stwierdził, że nie ma ochoty sprzedawać cudzych płyt, a chce wydawać swoje i zainwestował swoją kasę w debiutancki krążek jakiegoś szczawia. Płyta miała być instrumentalna i zawierać jedną, prawie pięćdziesięciominutową kompozycję podzielona na dwie części. Co wtedy Bronson palił, albo wciągał? Nie wiadomo, ale wydawało się, że komercyjnie będzie to efektowne samobójstwo. Nie było. „Tubular Bells” Mike’a Oldfielda spędziło na listach przebojów 279 tygodni, a jego sukces stał się fundamentem dla potęgi Virgin. Bardzo obfity rok dla fanów Yes – najpierw obszerne dzieło studyjne „Tales from Topografic Ocean” – dwie płyty, cztery utwory, stężenie patosu, że uff! – nie każdemu to pasuje (dzień dobry!), potem jeszcze obszerniejszy koncert – bo trzypłytowy – „Yessongs”, bardzo dobry zresztą, a jeszcze klawiszowy Wakeman miał czas, żeby nagrać swoje debiutanckie bardzo udane dzieło solowe – „The Six Wives of Henry VIII”. Jethro Tull po sukcesie „Grubego Kutasa”, eee… znaczy „Grubej Cegły”, jeszcze raz biorą się za rockową suitę. Efekt jest żaden, a z „A Passion Play” wieje nudą na milę. Co i zespół również zauważa, bo na dwie płyty przechodzi im ochota na takie zabawy, do „Baker St.Muse” z „Minstrel In The Gallery”. King Crimson mimo chronicznych zmian składu ponownie zaskakują słuchaczy kolejną znakomitą płytą – „Larks’ Tongues In Aspic”(recenzje
tu.
tu i
tu ) Emersonom chyba zaczynają kończyć się pomysły, bo „Brain Salad Surgery” nie ma jednomyślnie dobrych recenzji. Chociaż są tacy, którzy wielgaśną suitę „Karn Evil” uznają za największe dzieło zespołu. Inni giganci – Genesis wreszcie przebili się do czołówki znakomitym albumem – „Selling England by The Pound”(
recenzja) – wielu słuchaczy uważa go za najlepszy w dorobku zespołu. Przy okazji, też w tym samym roku ukazał się pierwszy krążek koncertowy grupy – „Live”. Było to skromne, jednopłytowe wydawnictwo, o nie nadzwyczajnej jakości dźwięku, ale jest ono jak najbardziej godne uwagi, bo ukazuje zespół w bardzo dobrej formie, a i repertuar jest zacny. Focus zafundowało fanom też coś takiego – „At Thr Rainbow”(
recenzja), dokumentujące występy Holendrów w stolicy Wielkiej Brytanii. I Hawkwind po trzech płytach studyjnych tez dorobiło się albumu koncertowego – „Space Ritual”. Moim zdaniem takiego sobie – po pierwsze ograniczenia nośnika nie pozwalają docenić walorów Stacii – tancerki, która w stroju mocno niekompletnym występowała wtedy razem z zespołem. Duża strata – dosłownie… Poza tym, muzycznie jest to trochę zdezorganizowane, chaotyczne. Lepiej wypadają na późniejszych, np. „Live Seventy Nine” z 1980, lub „Palace Springs” z 1991. Ale koncertowe mistrzostwo świata to żywiec Traffic – „On The Road” – kto nie zna, ten jest… takie niedomówienie. To jeden z najlepszych… itd. Ukazała się – wreszcie – debiutancka płyta Camel (
recenzja), bo zespół ten materiał już ze dwa lata ogrywał po koncertach, ale warto było czekać. Caravan wydaje kolejną bardzo dobrą płytę – „For Girls Who Grow Plump in the Night”. Fajnie, bo poprzednia była dosyć słaba. Gentle Giant nie zwalnia tempa, a poziomem też błyszczy - „In A Glass House” jest rewelacyjna. Dwie bardzo dobre płyty wydaje formacja Manfreda Manna – Earth Band – „Solar Fire” i „Messin’”, kolejne bardzo dobre - dopisują sobie do dyskografii Renaissance („Ashes Are Burning”), Strawbs („Bursting at The Seams”), oraz Peter Hammill („Chameleon in the Shadow of the Night”).
Absolutny mus:
Pink Floyd – „The Dark Side of The Moon”
Mike Oldfield – “Tubullar Bells”
King Crimson – “Larks’ Tongues in Aspic”
Genesis – “Selling England by The Pound”
Yes – “Tales from Topographic Ocean” (mimo wszystko)
Dla zainteresowanych:
Yes – “Yessongs”
Rick Wakeman – “The Six Wives of Henry VIII”
Emerson Lake & Palmer – “Brain Salad Surgery”
Genesis – “Live”
Focus – “At The Rainbow”
Camel – “Camel”
Gentle Giant – “In A Glass House”
Manfred Mann’s Earth Band – “Messin’”, “Solar Fire”
Renaissance – “Ashes Are Burning”
Strawbs – “Bursting at The Seams”
Peter Hammill – “Chameleon in the Shadow of the Night”
Caravan - „For Girls Who Grow Plump in the Night”
1974
„Red” (
recenzja) i „Baranek” – w tych dwóch słowach zawiera się cała moc prog-rocka AD 1974. Dwa czołowe zespoły gatunku nagrały swoje najlepsze płyty. Nawet jeśli nie wszyscy muszą się z tym zgadzać to i tak znajdzie się sporo osób, które takie poglądy podzielają. Jak meteor pojawiło się i zniknęło Refugee. Na szczęście została rewelacyjna płyta. Jethro Tull po kontrowersyjnym (nudnym – przyp. autora) „A Passion Play” nagrywa sporo lepszy „War Child”, Yes po mniej kontrowersyjnym (mniej nudnym – przyp. autora) wydaje różnie przyjmowany „Relayer” (mój ulubiony Yes) ze suitą „Gates of Delirium”. The Moody Blues kończą trasę koncertową i na dobrych kilka lat zamykają kramik. Emersoni tez fundują sobie wakacje, ale jeszcze na odchodnym wydaja trzypłytowy „Welcome Back My Friends to the Show That Never Ends”. Procol Harum po znakomitym „Grand Hotel” przytrafia się bardzo przeciętne „Exotic Birds And Fruit”. Za to Hawkwind idzie cały czas do przodu i wydaje coraz lepsze płyty – kolejna to „Hall of The Mountain Grill”. Nowy skład Renaissance okrzepł na dobre i po bardzo dobrej płycie „Ashes Are Burning” przyszedł czas na bardziej dojrzały i dopracowany „Turn of The Card” (
recenzja). U Vandergraafów cicho, ale Hammill zafundował swoim fanom aż dwie płyty i to do tego obie znakomite – „In Camera”, „The Silent Corner and the Empty Stage”. W krainie za dużą wodą debiutuje pierwsza z prawdziwego zdarzenia kapela prog-rockowa – Kansas. I to jest własna kapela, oryginalna – więcej tu z Allman Brothers Band, czy Lynyrd Skynyrd, niż z Yes, lub Genesis. Ich debiutancki album „Kansas” (
recenzja) brzmiał co prawda nieco garażowo jeszcze, ale przynosi trzy kwadranse znakomitej muzyki. Camel wydaje swój drugi album – „Mirage”, dość mocno różniący się od stricte rockowego debiutu. Pojawiają się utwory dłuższe, wieloczęściowe, na przykład „Lady Fantasy”. Barclay James Harvest po dwóch nieco słabszych płytach wydaje „Everyone Is Everybody Else” – delikatniejszą i bardziej pastelową od poprzednich, na pewno lepszą. Caravan jest następną grupą, która nagrała płytę z orkiestrą i trzeba przyznać, że wyszło im to bardzo dobrze – „Caravan And The New Symphonia” warto poznać. Focus nie zwalnia tempa i nie ma zamiaru obniżyć poziomu – „Hamburger Concertos” jest wyborny. Oldfieldowi
udaje się powtórzyć sukces „Tubullar Bells”, mimo, że może się wydawać, że „Hergest Ridge” brakuje trochę świeżości. Strawbs nagrywają „Hero & Heroine” – ostatnią tak dobrą płytę w swojej karierze. Rick Wakeman wydaje swoja kolejna płytą solową, inspirowana powieścią Juliusza Verne „Journey to the Centre of the Earth”, przy okazji zalicza triumfalne tournee po całym globie. Po kilkuletniej przerwie, w nowym składzie i bez sponsoringu ze strony bogatego wujka powraca Supertramp. Oj bardzo ładnie powraca, bo „Crime of The Century” to znakomity kawał muzyki!
Absolutny mus:
King Crimson – „Red”, “Starless and Bible Black”
Genesis – „The Lamb Lies Down on Broadway”
Yes – “Relayer”
Refugee – “Refugee”
Dla zainteresowanych:
Hawkwind – “Hall of the Mountain Grill”
Renaissance – “Turn of The Card”
Peter Hammill – “In Camera”, “The Silent Corner and the Empty Stage”
Kansas – “Kansas”
Camel – “Mirage”
Mike Oldfield – “Hergest Ridge”
Barclay James Harvest – “Everyone Is Everybody Else”
Caravan – “Caravan And New Symphonia”
Focus – “Hamburger Concertos”
Rick Wakeman – “Journey to the Centre of the Earth”
Strawbs – “Hero & Heroine”
Supertramp – “Crime of the Century”
1975
Dwa najważniejsze wydarzenia owego roku nie dotyczyły niestety nowych płyt. Peter Gabriel odszedł od Genesis, a Robert Fripp rozwiązał King Crimson. To był taki przełomowy czas, czas powoli zaczynającego się kryzysu. A zawirowania personalne w Genesis i rozpad King Crimson były jego pierwszymi większymi objawami. Inne – wypada popatrzeć co się wtedy ukazało. Albo nie ukazało. Nie ukazało się nowe Genesis, nowe King Crimson (a nie prawda – wyszło koncertowe „USA”), nowe Yes, nowe Moody Blues też, bo ci zawiesili działalność jeszcze rok wcześniej, nowe Procol Harum, nowe Emerson Lake & Palmer. Pewnie wystąpiło zmęczenie materiału, trzeba trochę odpocząć i wydać trochę ciężko zarobionych pieniędzy. Za to pracusie z Barclay James Harvest wydali kolejną płytę, całkiem dobrą – „Time Honoured Ghosts”. Po dwóch latach przerwy pojawiła się nowa płyta Pink Floyd – „Wish You Were Here” (
recenzja i jeszcze
jedna ). Po epokowej „Ciemnej Stronie” trudno było spodziewać się czegokolwiek. Tym razem Floydzi przypomnieli sobie, ze kiedyś bardzo lubili Tangerine Dream i odnowili tą znajomość. A mogło być inaczej. Następczyni „The Dark Side…” miała być inna. Muzycy planowali nagrać płytę przy użyciu następujących „instrumentów”- noże, widelce, łyżki i inna zastawa kuchenna. Taką jakby ich fani mogli sami zrobić. Ale potem doszli do wniosku, że przecież nie w każdym domu jest 24-ścieżkowy magnetofon i pomysł zarzucili. Powstało za to „Wish You Were Here”. I bardzo dobrze. Po czterech latach wraca VDGG albumem „Godbluff” – moim zdaniem pół na pół. Ale tu jest „The Arrow”. Rok wcześniej, z przyczyn finansowych musiało się zejść z powrotem Curved Air – wisieli kasę fiskusowi i żeby pospłacać zaległości pojechali w trasę koncertową. Ta okazała się udana pod każdym względem i przy okazji powstała znakomita płyta „Live” (
recenzja). Focus nagrywa słabą płytę „Mother Focus”, ale Gentle Giant jedną z lepszych – „Free Hand”. Peter Hammill zmienia swoją orientacją muzyczną - to już coś z okolic Stranglers, Patti Smith Group (tylko, że tych formacji jeszcze nawet nie zdążyły debiutować) – „Nadir’s Big Chance” był różnie oceniany, zwykle dosyć nisko, tylko, że to nie jest muzyka dla tego „targetu” – od tego czasu zaczyna się cała seria albumów powiedzmy - nowofalowych. Camel nagrało swoja najlepszą płytę – „The Snow Goose”, a Caravan zupełnie dobrą „Cunning Stunts” (ja ją bardzo lubię, tam jest „The Show of Our Lives”). Hawkwind „Warrior On The Edge Of Time” – moim zdaniem – takie sobie. Jethro Tull ponownie notuje zwyżkę formy – „Minstrel In The Gallery” zawiera też nawet udaną suitę „Baker St. Muse”, ostatnią w karierze. Potem już sobie odpuścili. Za to Kansas nie odpuszczali – ciężko pracowali na swoja przyszłą sławę, koncertując wszędzie gdzie to się tylko dało. Poza tym nagrali dwie płyty – „Song for America” jest znakomita, ale następna „Masque” „tylko” bardzo dobra. Po nieco przekombinowanym „Hergest Ridge”, Oldfield nieco zwrócił się w stronę folku i „popełnił” urocze „Ommadawn”. Renaissance nagrało swój najsłynniejszy album „Scheherazade & Other Stories”. Strwabs wydaje aż dwie płyty, niestety – obie niespecjalnie udane. Jako solista debiutuje gitarzysta Genesis – Steve Hackett, bardzo udanym zresztą „Voyage of The Acolyte”. Inny znakomity gitarzysta, również Steve, ale Hillage, znany głównie z występów z francuskimi anarcho-odlotami z Gong, też zaczyna swoją udaną karierę solową bardzo dobrym krążkiem „Fish Rising”. Supertramp po znakomitym „Crime of the Century” wydali bardziej popowy, nieco słabszy album, przewrotnie zatytułowany – „Crisis? What Crisis?”
Absolutny mus:
Pink Floyd – „Wish You Were Here”
Renaissance - „Scheherazade & Other Stories”
Dla zainteresowanych:
Kansas – “Song for America”, “Masque”
Barclay James Harvest - „Time Honoured Ghosts”
Curved Air – “Live”
Mike Oldfield – “Ommadawn”
Manfred Mann’s Earth Band – “Nightingales and Bombers”
Jethro Tull – “Minstrel in the Gallery”
Steve Hillage – “Fish Rising”
Steve Hackett – “Voyage of The Acolyte”
Caravan – “Cunning Stunts”
Peter Hammill – “Nadir’s Big Chance”
Van Der Graaf Generator – “Godbluff” (bo tam jest “The Arrow”!)
Gentle Giant – “Free Hand”
1976
Bez Gabriela też można. Po długim i bezowocnym poszukiwaniu nowego wokalisty zdesperowani muzycy Genesis powiesili Collinsowi jeszcze jeden mikrofon koło perkusji i kazali śpiewać. Pierwszy album Genesis w czteroosobowym składzie zatytułowany był "A Trick of The Tail" (
recenzja i jeszcze
jedna) i był znakomity. I trochę inny. Trudno powiedzieć, że łatwiejszy. Raczej można to tak powiedzieć – różnica między Genesis z Gabrielem, a Genesis bez Gabriela, to jakby Genesis zdjęło koturny i założyło zwykłe trampki. Poza tym wszystko pozostało takie samo. Pojawiły się pierwsze efekty współpracy Parsonsa z Woolfsonem – Alan Parsons Project wydało swoją pierwszą płytę – "Tales of Mystery and Imagination: Edgar Allan Poe” (
recenzja). Jako solista debiutuje Jon Anderson krążkiem "Olias of Sunhillow" równie dobrym muzycznie, co kaszaniastym tekstowo. Jethro Tull wydaje "Too Old Too Rock'nRoll" z fajnym komiksem, ale nieco gorszą zawartością muzyczną. Ale da się to słuchać, jest zupełnie niezła. Aż dwie płyty Van Der Graaf Generator ukazują się w 1976, obie bardzo dobre – szczególnie cenione jest "Still Life" (tam jest "La Rossa"), ale osobiście wolę "World Record" (
recenzja). Ukazuje się najlepsza album Manfred Mann's Earth Band - „The Roaring Silence” z niezapomnianą wersją sprinsteenowskiego „Blinded by The Light”. Hawkwind" wydaje taką sobie „Astounding Sounds, Amazing Music”. Za Oceanem do ekstraklasy przebiło się Kansas – do pierwszej dziesiątki list przebojów trafia singiel z piosenką "Carry on ...", i duża płyta "Leftoverture" również. A zespół zaczął grać koncerty po stadionach. Niezmordowani Barclay James Harvest nagrali swoją kolejną płytę “Octoberon” z przewrotną balladą „Suicide?” na koniec. „Moonmadness” Cameli (
recenzja) świadczy o chyba o pewnym konflikcie? kryzysie? w zespole – słychać, jak gitara i klawisze walczą ze sobą o dominację. Ponoć i tak było w rzeczywistości – Bardens z Latimerem wiecznie sobie do oczu skakali, kto ma być tym ważniejszym. Jak się to skończyło – wiadomo.
Absolutny mus:
Alan Parsons Project – "Tales of The Mystery And imagination: Edgar Allan Poe"
Kansas – "Leftoverture"
Van Der Graaf Generator – "Still Life" , "World Record"
Genesis – "A Trick of the Tail"
Dla zainteresowanych:
Jethro Tull – "Too Old Too Rock'n’Roll, Too Young to Die"
Jon Anderson – "Olias of Sunhillow"
cdn!