ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

25.10.2007

SLEEPYTIME GORILLA MUSEUM, 23 października 2007, CSW Laboratorium, Warszawa

23 października 2007 roku miałem okazję uczestniczyć w najbardziej niezwykłym koncercie, jaki do tej pory odwiedziłem jako recenzent. Wiem przy tym, że czegokolwiek o nim nie napiszę, będzie się to miało nijak do prawdziwych wrażeń, jakie pozostawili po sobie amerykańscy awangardziści z Sleepytime Gorilla Museum Wymienię jednak to, co uznałem za najbardziej niezwykłe w tym występie jako najważniejsze argumenty przemawiające za odwiedzaniem koncertów tego zespołu.

Po pierwsze kostiumy. Warto dodać, że nie są już to te same fatałaszki, w jakich przywitał Amerykanów Wrocław, Rzym i wiele innych miast europejskich. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia ze standardowym wizerunkiem scenicznym naszych Goryli. Znowu zobaczyliśmy ludzi, których ubiór sugerowałby o ich zbieraczo-koczowniczym trybie życia. Nietypowe dla sceny worki na głowie, apokaliptyczne hełmy i poszarpane futerka w dużym stopniu przyczyniły się do uteatralnienia tego występu. Drugim elementem, który znakomicie dopasował się do klimatu wydzierganych szmat była instrumetario-graciarnia otaczająca muzyków. Na scenie znalazły się takie osobliwości jak koło od roweru, zlew, tarcze od piły do drewna, alufelgi, błotniki i inne bliżej niezidentyfikowane szpargały. Pierwsze partie perkusyjne zagrano notabene na czymś co przypominało archaiczne deski do prasowania.
W końcu trzeba wspomnieć też o niecodziennym zachowaniu muzyków (chociaż w takim otoczeniu nie wiem, czy to każde inne zachowanie nie wydałoby się dziwne). Jeden z muzyków przewiązał sobie oczy czarną opaską i mimo tego utrudnienia widoczności bardzo zgrabnie poruszał się pośród otaczającego go złomu (to nieopodal niego znalazł się wierzchołek góry złomowej – wystrzelająca w powietrze odgięta blacha zmaltretowanego zlewu). Wokalista wyróżniał się natomiast dziecinno naiwnymi improwizacjami słownymi i niezgrabnymi ruchami na deskach sceny. Miałem wrażenie, że śpiewa/chrząka, co mu ślina na język przyniesie, co oczywiście urzekło niemałą część publiczności (najpewniej damską). Mnie natomiast urzekła wróżka o czarującym wokalu, która barwą głosu bardzo często przypominała mi o Bjork. Poza możliwościami wokalnymi madame Carla zaskoczyła publiczność swą perfekcją gry na skrzypcach (przyćmiła nawet uchodzącą na mistrzynię tego fachu – Ewę Jabłońską, która wraz ze swoim Indukti wystąpili w pierwszej części tego samego wieczoru). Całość przedstawienia wspomagały tajemniczo migające żarówki, co dodatkowo uatrakcyjniło nietypowe popisy sceniczne Amerykanów.
To tyle, jeśli chodzi o stronę wizualną. Jak wspomniałem we wstępie, mój opis nie oddaje w najmniejszym stopniu teatru, jaki odegrał się na deskach Laboratorium CSW. Żeby zrozumieć, o czym piszę trzeba osobiście przeżyć takie przedstawienie (nawet fragmenty koncertów SGM dostępne na Youtubie nie przybliżą wam prawdziwej atmosfery podczas tych występów).

Przejdę teraz już do repertuaru. Okazał się on bardziej zbalansowany, niż na większości koncertów, jakie dotychczas słyszeliśmy podczas ostatniej europejskiej trasy Goryli. Pojawiło się więcej nagrań z płyty „Of Natural History”, którą według niektórych źródeł (progarchives.com) uznaje się za szczytowe osiągnięcie zespołu. Zabrzmiały przejmujące dźwięki „Hymnu Wschodzącego Słońca”. Pojawiła się również energetyczna wersja „The Donkey-Headed Adversary...” z tanecznym rytmem, który poruszył nawet najmniej mobilnych pasjonatów siedzących pod sceną. Na zakończenie nie obyło się oczywiście bez legendarnych wersów „The Sleep Is Wrong”. Fenomenalne wykonanie z pięcioma wokalami, wieloma trickami oświetleniowców i rozbudowanymi elementami inspirującej psychodelii. Główną siła napędową koncertu były jednak utwory z najnowszego wydawnictwa „In Gloroius Times”. Nie znalazła się na sali osoba, która nie krzyknęłaby z radością na przyjęcie pierwszych dźwięków „Helpless Corpse Enactment”. Chociaż tego właśnie nagrania najlepiej się słucha, mając przed sobą obraz doskonałego clipu, to koncertowe wykonanie nie odstępowało tamtym wizualizacjom ani na krok. Nils i spółka postarali się, żeby zaproponowany przez nich show obsłużył wszystkie zmysły słuchających (wzrok, słuch, węch, a po koncercie nawet dotyk). Z momentów szczytowych muszę wyróżnić jeszcze liryczny „Angel Of Repose” i absolutny magnum opus tego albumu „Widening Eye”.

Dzięki dużemu zróżnicowaniu muzycznemu, ciekawemu przekazowi zarówno werbalnemu, jak i niewerbalnemu, eksperymentaliści z Oakland z pewnością zadowolili wszystkich fanów swojej dźwiękowej awagardy. Lider SGM przywiązał się do warszawskiej publiczności do tego stopnia, że po bisach nie mógł zejść ze sceny (schodził, wracał, kręcił się wokół głośników, etc.). Widać było, że bardzo chciał grać dalej, ale z różnych względów musiał skończyć. Zgodnie z jego obietnicą za rok powinniśmy mieć okazję powtórki z tego niezwykłego doświadczenia. Czekamy.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.