DREAM THEATER, SYMPHONY X , Warszawa, Torwar, 02.10.2007
Konia z rzędem temu, kto w godzinach popołudniowych jest w stanie pokonać Warszawę w czasie zbliżonym do normalnego. Można się nieźle zmęczyć i zdenerwować . Czy zdążymy i czy uda nam się zobaczyć pierwszy zespół? Takie pytania kotłowały się w głowach czterech osób w samochodzie , który wyjechał dwie godziny przed koncertem z Grodziska Mazowieckiego. Jak się okazało wyjechał w nieznane. Tu roboty drogowe, tam pas zamknięty, a tu i ówdzie ze znaku uśmiecha się do nas buźka i przeprasza za utrudnienia. Istny chaos. Tyle ,że nie systematic. Udało się jednak na styk wedrzeć się do Torwaru za co niewątpliwie należą się podziękowania kierowcy naszego wehikułu.
Symphony X.
Nie ukrywam , że to właśnie ekipę Russella Allena chciałem zobaczyć w końcu na żywo i to wiadomość o ich występie sprawiła , że kupiłem bilet na ten koncert. Dreamów już widziałem, a właśnie obok DT i Threshold to Symphony X jest w mojej lidze mistrzów prog metalu na najwyższych pozycjach. Każdy z wyżej wymienionych gra inaczej, każdy świetnie i na dodatek wszystkie ekipy wydały w tym roku bardzo udane albumy. Czas więc kolejnego z wielkiej trójki sprawdzić na żywo.
Przed koncertem miałem sporo wątpliwości. Czy Russell Allen będzie w dobrej formie i czy jest rzeczywiście takim świetnym wokalistą jakiego możemy usłyszeć na albumach Symfonii?! Jak się później okazało były to tylko i wyłącznie pytania retoryczne. Wyjątkowo punktualnie jak na nasze warunki jednak przy niezbyt licznej jeszcze widowni, dość skąpym oświetleniu i średnim nagłośnieniu „goście” Teatru Marzeń wyszli na scenę i pokazali , że grać to oni potrafią i to nie byle jak. Kawałki z „Paradise Lost” na żywo wypadają świetnie, a klasyki z „Odyssey” to miód na moje mocno już umęczone narządy słuchu. Oczywiście biorąc pod uwagę nie najlepsze przecież brzmienie. Publika , która przyszła przede wszystkim na Dreamów średnio zareagowała na ekipę Allena. Wokalista starał się co prawda rozruszać nieco jeszcze uśpiona widownię, ale ta nie dawała za wygraną i pozostawała w błogim letargu. Cóż. Trochę to inny rodzaj prog metalu, bardziej neoklasyczny. Słychać w muzyce Amerykanów trochę Malmsteena i dużo power metalu. Co nie wszystkim chyba przypadło do gustu. Jednak tu i ówdzie można było spotkać fanów Symphony X , którzy tak jak ja mieli mały niedosyt związany z długością ich setu. Niespełna 40 minut to za mało , aby zanurzyć się w świat mitów serwowanych przez zespół. Ktoś powie ,że takie są prawa supportu, ale „gości” to się powinno traktować trochę lepiej . Co ważne wokalista Symfonii mnie nie zawiódł i tego wieczoru to właśnie on był najlepszym gardłowym na Torwarze. Wulkan na scenie i non stop wysoka forma , bez żadnych większych niedociągnięć. Tak w partiach wysokich jak i w niskich nie było słychać zmęczenia. A powiedzmy sobie szczerze , że Pan Allen śpiewał cały czas, nie miał tak jak James La Brie , przerw , kiedy to Teatr Marzeń serwował kilku minutowe instrumentalne popisy. Mam nadzieję , że Symphony X zawita kiedyś do nas jako headliner i wtedy pokażę prawdziwe oblicze. Czy jest na to szansa? Pewnie niewielka, ale myślę , że kilka osób również z wielką chęcią wsłuchała by się w te dźwięki raz jeszcze.
Dream Theater.
Piątka nowojorczyków przyzwyczaiła nas już do muzyki wysokich lotów na płytach studyjnych i do dobrych czy nie schodzących poniżej pewnego pułapu występów na żywo. Wiadomo raz ma się lepszy dzień , a raz gorszy i muzycy Teatru Marzeń nie są tu wyjątkiem. Są przecież ludźmi , a nie jak by się niektórym mogło wydawać maszynkami do serwowania dźwięków.
Tego dnia Dream Theater zagrał porządnie. Czy rewelacyjnie? Tu bym dyskutował, ale show mógł się podobać. Truizmem było by rozwodzenie się nad kunsztem instrumentalistów, więc napiszę kilka słów tylko o wokalach. James La Brie wybitnym krzykaczem nie jest. Wystarczy posłuchać ich starej koncertówki „Once in a Livetime”, żeby się o tym przekonać. Ale nie będę się czepiał przeszłości i powiem , że James się rozwinął , jednak natury się nie przeskoczy i nie wydaje mi się , żeby ktoś kiedyś powiedział , że jest on wybitnym wokalistą. Oryginalna barwa głosu to atut. Jednak jego siła niestety do największych nie należy i często poszczególne frazy ginęły gdzieś w gęstwinie dźwięków serwowanych nam przez jego kolegów z zespołu. Warto wspomnieć o dobrej oprawie koncertu. Świetnie przygotowane wizualizacje i wystrój sceny nawiązujący do okładki „Systematic Chaos”. Latarnie , znaki drogowe i gigantyczne mrówki stworzyły fajny klimat. To właśnie ostatni krążek amerykanów był głównym daniem tego wieczoru. Zagrali niemal cały album i to właśnie nie do końca mi się podobało. Choć ostatnie dokonanie Petrucciego i spółki jest jak najbardziej najwyższych lotów to mam wątpliwości , czy w całości sprawdza się na żywo. Tym bardziej , że to właśnie tej płyty z pewnością fani Dreamów słuchali przed koncertem najczęściej. Ja byłem przyznam się trochę zmęczony i miałem nadzieję na więcej hitów z przeszłości. Myślę , że taki set najbardziej przypadł do gustu tym, którzy nie odpuszczają żadnego ich koncertu w naszym kraju i tym , którzy z matematyczną precyzją rozbierają na czynniki pierwsze pojedyncze fragmenty utworów, porównując jak zagrane są na płycie, a jak w wersji live .Licznie zgromadzona delegacja młodszych i starszych muzyków reprezentująca naszą rodzimą rockową scenę , mogła być pod wrażeniem klawiszowych popisów Rudess’a. Mnie szczerze mówiąc takie znęcanie się nad klawiaturą zbytnio nie kręci. Ktoś kiedyś napisał , że Dream Theater to muzyka, dla muzyków. W takich momentach muszę się z tą tezą zgodzić. Ja bardziej stawiam na żywioł i zabrakło mi sztandarowych kompozycji Teatru Marzeń zagranych w całości. Co z tego , że zespół zaserwował nam na koniec występu Medley złożony z kilku dreamowych killerów.. Chwilka z ”Trial of Tears” niewiele z „In the Name of God” i tym podobne. Pozostał pewien niedosyt. Byłem nawet w lekkim szoku , że to już koniec, że nie będzie więcej.
Miałem okazję być w Arenie, na koncercie promującym „Octavarium” i tamten set przypadł mi o wiele bardziej do gustu. Nie wynika to bynajmniej z tego , że zagrali sporo dłużej. Po prostu moim zdaniem lepszy zestaw utworów. Można było zedrzeć gardło śpiewając klasyki Teatru Marzeń. W Warszawie tego zabrakło.
Torwar nie był wypełniony po brzegi. Moim skromnym zdaniem prog metalowych dźwięków słuchało około 3,5 tyś fanów. Jak na Dreamów to chyba nie za wiele. Byli jednak niedawno w naszym kraju i pewnie część fanów po prostu sobie tym razem darowała. Tym bardziej , że koncert w Katowicach podobno nie należał do najlepszych. Inna sprawa to , że chyba już trochę lenia złapaliśmy. Coraz więcej gwiazd przyjeżdża do nas na koncerty i to widać. Koncert Symphony X zaliczyłem na płycie, a większość setu Dream Theater oglądałem siedząc na sektorze i muszę powiedzieć, że z góry nie wyglądało to najlepiej. Publika była czasami mocno uśpiona. Kiedy zaczynałem jeździć na koncerty w połowie lat 90-tych było to nie do pomyślenia, a ja wracałem za każdym razem mocno zmęczony i zlany potem .
P.S Mam nadzieję , że ani przed koncertem ani po nie doszło do żadnych nieprzyjemnych konfrontacji z kibicami . Jakoś tak się składa, że jak jestem na Torwarze na koncercie to zawsze obok odbywa się jakiś meczyk.