ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 07.11 - Kraków
- 08.11 - Opole
- 09.11 - Bielsko-Biała
- 10.11 - Zabrze
- 11.11 - Łódź
- 15.11 - Gniezno
- 16.11 - Kłodawa Gorzowska
- 17.11 - Zielona Góra
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 08.11 - Warszawa
- 09.11 - Kraków
- 08.11 - Sosnowiec
- 09.11 - Pszów
- 10.11 - Częstochowa
- 09.11 - Warszawa
- 10.11 - Siedlce
- 10.11 - Końskie
- 16.11 - Bydgoszcz
- 11.11 - Wrocław
- 11.11 - Kraków
- 11.11 - Warszawa
- 17.11 - Kraków
- 19.11 - Kraków
- 20.11 - Warszawa
- 21.11 - Warszawa
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 21.11 - Katowice
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 24.11 - Warszawa
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Warszawa
 

koncerty

20.07.2007

ZaMULONA Stodoła, 9-10 lipca 2007, Warszawa

Dla upamiętnienia takich występów powinno się odlewać pomniki z brązu i wystawiać honorowo przed klubami. Za popisowe coverowanie Led Zeppelin powinno się Artystów pokrywać srebrem. Za fenomenalne wykonywanie własnego materiału – szczodrze ich ozłocić.
Niezmiernie lubię realizować rzucane na wiatr obietnice. Niewiele ponad pół roku temu, w jednej z moich pierwszych recenzji zamieszczonych na Artrock.pl, zobowiązałem się „że gdy następnym razem ujrzę plakaty informujące o występie Gov’t Mule w okolicy, to w te pędy dosiądę wierzchowca i pogalopuję na koncert”. Co prawda trwający wieczność przejazd z Krakowa do Warszawy trudno nazwać galopem, ale ostatecznie dotrzeć się udało, choć z 45-minutowym opóźnieniem (czyli straciłem pierwsze pół godziny).
 
Wypełniona do połowy widzami Stodoła drżała od rytmicznego stukotu kopyt Matta Abtsa, brawurowego smagania batami Warrena Haynesa i Andy’ego Hessa (z udziałem przejmującego rżenia tego pierwszego, zwłaszcza w stanach niskich) oraz radosnego brykania po klawiszach Danny’ego Louisa. Najprawdziwsza jazda bez trzymanki! Już do pierwszej przerwy na uspokojenie rumaków wiedziałem, że następnego dnia znów zasilę szeregi widzów (w oba dni tak po 1h15 min. grania następowała 20-minutowa pauza, po której GM pędził przez następne blisko 2h, wliczając bisy).
 
A co grali? Szczegółowe opisywanie dwudniowej setlisty nie ma tu specjalnego sensu – raz, że wszystkie kawałki bez wyjątku brzmiały fantastycznie. Dwa, że popłynęły też utwory innych wykonawców – a że moje przedszkole było mało bluesowe, to ich zwyczajnie nie rozpoznaję. Trzy, że zupełnie często po pierwszym refrenie zaczynały się Wielkie Improwizacje, czyli trwające nawet kwadrans solowe i zespołowe popisy. Że czarował będzie Warren – można było przyjąć za pewnik. Że blasku reflektorów nie poskąpią basiście – za wielce prawdopodobne. Że Danny poszaleje na klawiszach – w mniejszym lub większym stopniu też, choć wstawek na trąbce nie przewidziałem. Ale na dwa 10-minutowe popisy pałkarza byłem kompletnie nieprzygotowany. Podobnie jak i niektóre instrumenty, bo w trakcie tej kanonady luzowały im się mocowania :-). Ladies and Gentelmen – here is the Drummer! – dla mnie bomba.
 
Setlista setlistą, ale nie od rzeczy będzie wspomnieć kilka tytułów. Na początek dwa z repertuaru Led Zeppelin – tylko dlatego, że Since I’ve Been Loving You i No Quarter należą do moich ulubionych, to nie odważę się napisać, że przerosły wykonanie oryginalne. Dla porządku wspomnę też o riffie ze Smoke on The Water, wplecionym w Sco-Mule – niby drobnostka, a jaka frajda! Generalnie to właśnie dzień pierwszy był bogatszy w „przeboje” – Mule, John The Revelator, She Said She Said czy Unring The Bell – dobitnie potwierdziły wyborną formę Muzyków. Do „przerwy” było bardziej blues-rockowo, by później poddać scenę swoistemu jammowaniu. Na bis cała drużyna wyszła ubrana w różnego rodzaju koszulki z napisem „Polska”, co oczywiście zaowocowało potężnym aplauzem. A do tego na chwilę dołączył Fabio Drusin z harmonijką. Drugiego dnia było odrobinkę ostrzej, bardziej hardrockowo, co w żaden sposób nie ujmuje chwały zaprezentowanej muzyce. I to zapewne ze zmęczenia na twarzy uśmiechniętego, dziękującego publiczności Warrena spływały kropelki wody – bo przecież nie łzy wzruszenia! No skąd, u tak wielkiego faceta!? :-)
 
Podsumowując – naprawdę takiego ładunku przeżyć się nie spodziewałem. Niby to muzyka „prosta”, niby znana od dziesięcioleci, niby każdy „wie” jak to zagrać – tylko dlaczego mało kto tak umie!? Ten kunszt, ta finezja, soczystość brzmienia i sceniczna naturalność – cymes po prostu! Z pełnym przekonaniem potwierdzam – to była absolutna koncertowa czołówka, jakiej mi było dane w życiu doświadczyć! Dla upamiętnienia takich występów powinno się odlewać pomniki z brązu i wystawiać honorowo przed klubami. Za popisowe coverowanie Led Zeppelin powinno się Artystów pokrywać srebrem. Za fenomenalne wykonywanie własnego materiału – szczodrze ich ozłocić. Wówczas za bijącą ze sceny niepohamowaną radość grania, energię, wirtuozerię i genialne wprost dźwięki słuchacze będą mogli odwdzięczyć się już tylko burzą niekończących się oklasków.
 
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.