Długo dochodziłem po siebie po znakomitym show, jakie zaserwował nam Fish z zespołem – kilka dni po koncercie w uszach wciąż słyszałem jego głos, wyśpiewujący słowa albumu, któremu Marillion i Fish oczywiście zawdzięczają swą wielką sławę, albumu, który wyniósł ich na szczyty listy przebojów- „Misplaced Childhood”.
Ale po kolei. Do Stodoły dotarłem na tyle wcześnie, żeby zdążyć zając dobre miejsce – blisko sceny i na wprost mikrofonu wokalisty, toteż wrażenia wizualne również na wysokim poziomie. Na początku porcję muzyki na rozgrzewkę zaserwował zespół Quidam. Jako suport sprawdzili się przeciętnie. Rewelacji nie było, ale może to dlatego, że cała moja uwaga koncentrowała się na tym, że jeszcze chwila i zobaczę na scenie Fisha i usłyszę jego głos.
No i doczekałem się. Wyszedł na scenę, z owiniętą wokół szyi chustką-arafatką, w rytm utworu „Faith Healer” , który po owacyjnym przyjęciu przez bydgoską publiczność został włączony do playlisty koncertów w Warszawie i Krakowie. I od początku był to koncert niesamowity – energia wprost tryskała z Fisha, uśmiech często gościł na jego twarzy, tradycyjnie mogliśmy podziwiać aktorskie zdolności szkockiego wokalisty – tak jak na początku swej działalności w Marillion i tym razem w muzykę wplótł grę gestów i mimikę, podkreślające wymowę utworów. No, ale najważniejszy był jego głos, mimo [niestety] słyszalnego upływu lat – nie osiągał już tak wysokich rejestrów jak na początku swej kariery, jednak nie zapomniał, jak śpiewać, by poruszyć publiczność do głębi, to wciąż był ten sam hipnotyzujący tłumy Fish, który każdym swym gestem jak magnes przyciąga spojrzenia.
Wciąż oczekując na „danie główne”, piosenki z solowej twórczości artysty potraktowałem jako wstęp do prawdziwego widowiska, choć trzeba przyznać, że wstęp był wielce udany. Jednak dopiero kiedy zespół zszedł ze sceny, dało się wyczuć wśród publiczności atmosferę pełnego napięcia oczekiwania …
I wreszcie zaczęło się to, na co wszyscy czekali. Od pierwszych dźwięków „Pseudo Silk Kimono” zapanowała euforia – oto zaczynało się to, na co wszyscy tak długo czekali. To, co działo się na scenie i tuż pod nią, trudno opisać słowami. Tam rządziły emocje, których pełen wachlarz zaserwowali nam muzycy - od wzruszającego „Pseudo Silk Kimono”, przez przebojowo i oczywiście ze znacznym wsparciem fanów wykonane „Kayleigh”, do ponownego zwolnienia tempa i pięknych „Lavender” i „Bitter Suite”. Publiczność reagowała spontanicznie i żywiołowo na każdy dźwięk muzyki, na każde słowo wyśpiewane i wypowiedziane przez Fisha – a w tym miejscu dodać muszę, że niewielu jest artystów, którzy tak wspaniale bawią się razem z publicznością. Z ust wokalisty często słyszeliśmy zarówno zapowiedzi poważnej treści piosenek, dedykacje [m.in. dla polskiego bramkarza ukochanego klubu Fisha, Zbigniewa Małkowskiego] i żarty [„I`m sorty that i do not speak Polish”] jednak tym, czym najbardziej zjednał sobie polską publikę, były stwierdzenia, że Polacy powinni być wierni swojej ojczyźnie [aluzja do piłkarzy polskiego pochodzenia grających w reprezentacji Niemiec] i to, że Polacy i Szkoci są w gruncie rzeczy podobni, bo szkocka whisky i polska wódka smakuje równie dobrze. Dialog z publiką w wykonaniu Fisha to coś niesamowitego, przez cały czas widać było, że bawi się znakomicie i pewien jestem, że dzięki znakomitym fanom po raz kolejny miło zapamięta wizytę w Polsce.
Wracając do koncertu, ten po „Kayleigh” rozkręcił się już na dobre. Wielu było fanów, którzy znali słowa każdej piosenki i śpiewali wraz z Fishem. Wraz z nabierającymi tempa utworami [„Heart of Lothian”, „Waterhole” i „Lords of Backstage”] publiczność bawiła się coraz lepiej, owacjami dziękując za każdy zagrany utwór, za każdy gest w stronę fanów i każdy żart Fisha.
Potem wraz z pierwszymi dźwiękami „Blind Curve” przyszła pora na dłuższą chwilę wzruszenia. Trzeba oddać wszystkim muzykom, że doskonale oddali magię tej pięknej piosenki od początku do końca. Cudownie brzmiały klawisze Tony`ego w „Mylo”, ale prawdziwą kulminacją był moment ciszy przed kapitalnie zagranym przez Andy`ego Trilla „Perimeter Walk”. Doskonale, jak przez cały koncert, wypadł Fish, wielokrotne powtórzenie słów „Childhood! A childhood! I think we`ve all got misplaced childhood” wyszło niesamowicie – muzycy stanęli na wysokości zadania, znakomicie budując dramaturgię pod śpiew Fisha, który, znów podkreślając śpiew mimiką i gestami, kapitalnie wszedł w klimat utworu.
Wraz z przyśpieszeniem na koniec „Blind Curve” [„Threshold”] koncert znów nabrał tempa, by tak pozostać aż do końca „Misplaced Childhood” w rytmie niezwykle ekspresyjnie wykonanych „Childhood`s End?” i „White Feather”. Po podziękowaniach dla muzyków grających wraz z Fishem wszyscy zniknęli ze sceny, by po chwili wrócić na bis i zagrać „Market Square Heroes” i „Incommunicado”. Na tę cześć koncertu Fish wyszedł w koszulce klubu Hibernian Edynburg i wtedy to dziękował Polakom za znakomitych bramkarzy, doskonały alkohol i piękne kobiety, wzbudzając euforię publiczności, skandującej tytuł kultowego „Fugazi”.
Doczekaliśmy się i tego - po długim wstępie, w którym Fish wypowiadał swe negatywne zdanie na temat znanych polityków, po raz kolejny ku uciesze fanów, usłyszeliśmy wreszcie cudowną partię klawiszy rozpoczynającą „Fugazi”, od początku do końca odśpiewane przez publiczność.
To jednak niestety był już koniec. Przez 2,5 godziny niemal lewitowałem, niesiony muzyką z albumu, który pozostawił po sobie trwały ślad w historii rocka, z zachwytem patrzyłem na każdy gest Fisha - wielkiego artystę mimo upływu lat zachowującego młodzieńczą energię, charyzmę i wielki szacunek dla publiczności. I za to należą mu się wielkie podziękowania. Nie mniejsze niż za uśmiech, który nie schodził z jego twarzy. I który niemal mówił, że Fish bawi się tak znakomicie, że wróci do Polski najszybciej, jak tylko się da. Sam zresztą powiedział „It`s been two fuckin' years too long I`m waiting to come back to Poland!”