ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

12.10.2006

FISH Misplaced Childhood 20th anniversary tour 01.10.2006r. Bydgoszcz Astoria

...na scenie królował On nasz Antychryst. Were we following him? O tak, z pewnością tak!!!
W 2001r. przy okazji ostatniego na trasie Anoraknophobia występu marillion miałem okazję poznać „walory” akustyczne hali Astorii w Bydgoszczy. Z tego powodu informacja, że występ dawnego lidera zespołu Marillion przeniesiono w ostatniej chwili do tego obiektu raczej mnie nie ucieszył. Pomyślałem jednak, że skoro kondycja wokalna Fisha od lat nie jest już delikatnie mówiąc najlepsza to być może dużej straty nie będzie. Założenie błędne, ale w tym przypadku okazało się słuszne. Nie jakość dźwięku królowała tego wieczora.... królował niepodzielnie FISH. Od wielu lat nie nazywam siebie fanem Wielkiej Ryby. Reprezentuję raczej tę frakcję sierot po tzw. „starym” marillionie, której nowy Głos w marillion bardzo się spodobał, a nowe brzmienie starego Głosu entuzjazmu nie wzbudziło. Ale tym razem Fish postanowił odwiedzić nasz kraj z dziełem swego życia – przewspaniałym albumem swego najważniejszego zespołu: Misplaced Childhood. Takiej okazji nie można było przepuścić. Całą drogę do Bydgoszczy słuchałem jego wersji tego albumu... i no cóż ... nie da się tego lepiej zagrać niż zrobił to marillion i zaśpiewać lepiej, niż zrobił to Fish... ponad 20 lat temu. Nie oszukujmy się, możliwości wokalne Fisha są dziś zupełnie inne, całkowicie zmieniła się jego maniera wokalna, a towarzyszący mu muzycy nie potrafią wtłoczyć odrobiny ducha w odgrywane przez siebie nuty. Dla nich to po prostu nuty. Dla muzyków marillion to były (i są) emocje. Tyle zimna ocena... i cóż z tego. Całkowicie straciło to znaczenie, gdy Fish wszedł na scenę. A na scenie Fish zamienia się w szamana, mistrza ceremonii, przewodnika serc. I zupełnie przestaje mieć znaczenie, że nawet nie próbuje wyciągnąć górnego C, a jego zespół to zdecydowanie nie marillion. Nagle wróciła cała magia sprzed lat. Fish jest jak hipnotyzer. W jednej chwili potrafi doprowadzić zgromadzonych do zbiorowej euforii by w ułamku sekundy jednym gestem karnie wszystkich wyciszyć. I wszyscy go słuchają, Nikt nie śmie otworzyć ust w momentach, w których byłoby to nie na miejscu. Ten człowiek posiadł moc sterowania ludzkimi emocjami.
 
Początek występu jeszcze tego nie wskazywał. Pierwszą część poświecił Fish swej solowej działalności. Od Big Wedge do Credo, poprzez Moving Targets, Brother 52, Golsfish & Clown (i chyba coś jeszcze... nie pamiętam). Utwory zostały przyjęte ciepło, ale u mnie i wielu innych tętna nie przyśpieszyły. Potem muzycy zeszli ze sceny, a z głośników popłynęły dźwięki, które dobrze pamiętali uczestnicy koncertów marillion z roku 1987 oraz wszyscy posiadacze płyty The Thieving Magpie: La Gazza Ladra Rossiniego. Już to intro wywołało falę entuzjazmu, ale gdy muzycy weszli na scenę, gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki Pseudo Silk Kimono, gdy na scenę wkroczył Fish (przypominający dziś jako żywo Ryszarda Rynkowskiego) tłum oszalał. Takiej zbiorowej histerii jeszcze nie widziałem. I tak było już do końca. Gdy trzeba było Fish wyciszał tłum jednym skinieniem, a ten znów wpadał w euforię przy kolejnych utworach. Najmocniejsze momenty to oczywiście Kayleigh, Lavender, Blue Angel, Heart Of Lothian, Lords Of The Backstage, Threshold i Childhood End. Nieśmiertelne kawałki. Po odegraniu całego Misplaced Childhood przyszła pora na bisy.
I choć niespodzianek nie było emocji nie brakowało, bo to były same marillionowe klasyki: Incommunicado, Market Square Heroes i.... Fugazi.

I co z tego, że wokalnie było tak sobie. I co z tego, że muzycy (ależ jestem nudny).. i co z tego, że oprawa wizualna skromniutka. Co z tego, skoro na scenie królował On nasz Antychryst. Were we following him? O tak, z pewnością tak!!!

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.