ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

18.10.2005

DREAM THEATER, 4.10.2005, Poznań, hala Arena

DREAM THEATER, 4.10.2005, Poznań, hala Arena Pogrążony w mroku zimnego kolejowego przedziału, zastanawiałem się, czy był to po prostu kolejny, zwyczajny występ Teatru na europejskiej trasie, czy może najwspanialsze, wyjątkowe i niezapomniane przeżycie… Następnego dnia nie miałem już wątpliwości.

4 października roku 2005. Czekałem na ten dzień bardzo długo, bo jakieś 5 lat. W 2000 roku, kiedy już na poważnie zainteresowałem się muzyką Dream Theater, marzyłem aby zobaczyć ich na żywo. Koncert w Bydgoszczy przeszedł mi koło nosa, a do Krakowa nie pojechałem ze względów zdrowotnych. Po tym jak trasa koncertowa, promująca wyśmienity krążek "Train Of Thought" ominęła nasz piękny kraj, wszyscy fani mistrzów progresu liczyli na to, że tym razem się uda. Na szczęście organizatorzy (dobrze znany pan Kosiński oraz portal Rockserwis.pl) stanęli na wysokości zadania i przygotowane 6000 wejściówek na jedyny występ w poznańskiej "Arenie" rozeszło się bardzo szybko

Do stolicy Wielkopolski, wraz z Verminardem, postanowiliśmy udać się pociągiem, co biorąc pod uwagę aktualne ceny paliwa, okazało się bardzo opłacalnym posunięciem. Już w wagonie czuć było niesamowite podekscytowanie. Tłumy w koszulkach DT, zapchane przedziały, gorące dyskusje na temat spodziewanej tracklista, nawiązane przypadkowo znajomości – to wszystko nakręcało jeszcze bardziej. Po dość męczącej podróży (pozdrawiam starszą panią, przez którą musieliśmy stacjonować w korytarzu), uprzyjemnionej jedynie miłym towarzystwem i lekturą ostatniego numeru "Pure Metal", ok. godz. 15.30 dotarliśmy do Poznania. Jeszcze tylko sprytnie kupiliśmy od razu bilety na powrót i już mogliśmy iść zwiedzać.

Na początku odnaleźliśmy samą "Arenę", co dzięki tłumom ludzi zmierzającym w tym samym kierunku nie było trudne. Po drodze wpadliśmy na chwilę do świetnego komisu z płytami, jednak kasę zatrzymaliśmy na cele konsumpcyjne : ). Na miejscu obejrzeliśmy sam klub od zewnątrz i wraz z grupką dziennikarzy poczekaliśmy chwilę na przyjazd zespołu. Kiedy jednak zorientowaliśmy się, że dzięki kordonowi ochroniarzy jedyne, co dane nam będzie sfotografować to olbrzymie autokary ze sprzętem, udaliśmy się coś przekąsić. Przez ponad pół godziny nie mogliśmy trafić na żadnego "chińczyka" ani "kebab", tak nieodzowny w Warszawie. W końcu znaleźliśmy wyborną pizzerię, gdzie za niewielkie pieniądze najedliśmy i napiliśmy się niczym Zagłoba, debatując o wybranych krążkach z dyskografii Dream Theater. Jeszcze tylko powrót pod halę, godzinne czekanie pod obleganym wejściem dla prasy (ależ było zimno!), które spędziliśmy śmiejąc się z ekscentrycznych i szalonych maniaków Teatru (szczególnie tych zza wschodniej granicy, : )), odhaczenie się na liście i już mogliśmy entuzjastycznie wbiec na dość sporą salę. Zamiast zajmować sobie najlepsze miejsca tuż pod sceną, pokręciliśmy się po obiekcie, porozmawialiśmy z fanami, obsługą, przemiła ochroną, zrobiliśmy kontrolne zdjęcia, na koniec popukaliśmy się w czoło oglądając ceny w "Sklepiku Marzeń".

Kiedy w końcu usadowiliśmy się na płycie, jakieś 5 metrów od sceny, adrenalina z każdą minutą zaczęła coraz bardziej uderzać do głowy. "Jestem tutaj, za chwilę będę świadkiem jednego z najważniejszych przeżyć w moim życiu… the dream is true!". Nie wyobrażałem sobie, aby na tym koncercie nie brać czynnego udziału w dopingowaniu swoich idoli. Kiedy rozległy się pierwsze dźwięki "The Root Of All Evil", opadła kurtyna i oczom naszym ukazał się jak zwykle zasłaniający pół sceny zestaw perkusyjny Mike’a, dość skromny telebim, John Petrucci w kosmicznych spodniach oraz reszta zespołu rozpoczęło się istne szaleństwo i euforia. Takiego ścisku na koncercie jeszcze nie pamiętam. Barierki niebezpiecznie blisko przesunęły się w stronę sceny, ochroniarze robili co mogli upychając ludzi metalowymi sztachetami, ludzie mdleli i przewracali się. Dugi kawałek w setliście swoim tytułem określa to, co działo się właśnie pod sceną. "Panic Attack" sprawił, że na swoim miejscu pozostali tylko najwytrwalsi. Walcząc ostro o miejsce, zagrzewaliśmy publikę do śpiewu i zsynchronizowanych oklasków oraz krzyków, w dodatku osobiście starałem się wychwycić jak najwięcej z tego, co działo się na scenie. Mike na pierwszą część 3-godzinnego koncertu włożył koszulkę z polskim godłem, John M. rozbrykał się troszkę, wykonując dziwne ruchy (jeszcze trochę, a może powie coś do mikrofonu!), Petrucci strzelając niecodzienne maski katował jeden z wielu przygotowanych na ten koncert instrumentów, łysol Rudess obracał się na podeście, tak jak znamy to z wszelakich video-bootlegów i DVD, za to James… James wypadł tego dnia świetnie. Na nim skupiła się uwaga wszelkich malkontentów, ten jednak nie dał plamy i większość partii wykonał idealnie.

Jako że trasą "Octavarium" Nowojorczycy świętują 20-lecie istnienia zespołu, kolejne utwory były ułożone chronologicznie. Kiedy na telebimie pojawiła się okładka trzeciego demo Majesty (pierwotna nazwa DT), a z głośników poleciały dźwięki "Another Won", tłum przez chwilę nie wiedział o co chodzi. Ja natomiast niemalże oszalałem, bynajmniej nie z powodu wyboru "Another Won", bo utwór to lichy, ale dlatego, że czułem, jakby Poznań potraktowano wyjątkowo. Wiem, że takie "kwiatki" jak kompozycje Majesty nie pojawiają się zbyt często. To samo mógłbym powiedzieć o kolejnym, tym razem chyba moim ulubionym kawałkiem, czyli "A Fortune In Lies". Publiczność także zareagowała entuzjastycznie, a ja z grupką zagorzalców wyśpiewałem z Jamesem cały utwór. Charakterystyczna okładka na planszy zwiastowała przejście do opus-magnum Dream Theater, czyli płyty "Image And Words". Cieszy wybór niesamowitego "Under A Glass Moon", zaraz po nim pojawiło się chóralnie odśpiewane "Caught In A Web", nastrojowe "Peruvian Skies", z wplecionymi motywami "Wish You Were Here" i "Wherever I May Roam", oraz apogeum pierwszej części – "Fatal Tragedy". "About The Crash" i "Loosing Time/Grand Finale" pochodzące ze suity "6DOIT" fantastycznie zakończyły tą odsłonę koncertu. Krótka przerwa, wymiana uwag na temat brzmienia (które w każdym niemal miejscu było bardzo dobre) i już intro z "As I Am" wprowadza nas w drugą część misterium. Nie był bym sobą, gdybym sprawnie nie dostał się niemal pod samą scenę : ). Zmiażdżyły nas najbardziej chyba oczekiwane tego dnia kompozycje "As I Am" i "Endless Sacrifice" . Z kolei "I Walk Beside You", "Sacrificed Sons" i mistyczne przedstawienie w postaci "Octavarium" dały szansę na odpoczynek szaleńcom takim jak ja. W pewnym momencie plującemu ciągle i rzucającemu pałeczki Portnoyowi przyszedł w sukurs Rudess, który wdział niecodzienny górniczy kask : ). Na bisy, które pobudziły publikę do szaleństwa jak na początku, wybrane zostały "In The Name Of God" i przepiękna ballada "The Spirit Carries On". To jednak nie koniec. Pozostało zmierzenie się z legendą "Images And Words". Zagłuszając pierwsze takty "Pull Me Under" i przekrzykując Jamesa w refrenie, fani omal nie rozsadzili "Areny". Klasyk przeszedł delikatnie w prog-metalowy techniczny elementarz, czyli utwór "Metropolis", co było spełnieniem moich marzeń.

"You've been the best fucking audience so far" – tymi słowami pożegnał nas Mike Portnoy. I słusznie. Publiczność była tego wieczoru najlepsza. A muzycy (nie mówiąc o organizatorach) moim skromnym zdaniem potraktowali nas trochę ozięble. Nie chcę już wspominać usuwania ludzi z "Areny" siłą, braku zaplanowanego spotkania z zespołem, w bólach wziętych autografów i nagłego zniknięcia całego zespołu. Jednak może to tylko moje wrażenie? Może wynika to z tego, że mój pierwszy koncert Dream Theater tak strasznie sobie wyidealizowałem, że niektóre rzeczy były po prostu utopią? Pogrążony w mroku zimnego kolejowego przedziału, zastanawiałem się, czy był to po prostu kolejny, zwyczajny występ Teatru na europejskiej trasie, czy może najwspanialsze, wyjątkowe i niezapomniane przeżycie… Następnego dnia nie miałem już wątpliwości.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.