ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 16.04 - Gdańsk
- 17.04 - Kraków
- 18.04 - Rzeszów
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
 

koncerty

07.05.2014

RICK WAKEMAN'S JOURNEY TO THE CENTRE OF THE EARTH, Glasgow, Clyde Auditorium, 06.05.2014

RICK WAKEMAN'S JOURNEY TO THE CENTRE OF THE EARTH, Glasgow, Clyde Auditorium, 06.05.2014 „Trzy Percepcje Podróży Do Wnętrza Ziemi” – epizod 3: dotyk

Artrock.pl postanowił również wziąć udział w celebracji 40-tej rocznicy wydania „Journey To The Centre Of The Earth” Ricka Wakemana. O ile artysta uczcił to wydarzenie – odbywającą się właśnie - spektakularną trasą koncertową po Zjednoczonym Królestwie, my postanowiliśmy dorzucić do tego swoją cegiełkę, poświęcając temu dziełu trzy-odcinkowy mini-cykl.

Z tym tytułowym dotykiem to tak troszkę nie do końca. Popyt na trasę okazał się za tyle duży (do początkowych ośmiu dat musiano dodać sześć kolejnych, do tego Rick prawdopodobnie z „Podróżą...” uda się również do Stanów Zjednoczonych, Japonii oraz Ameryki Południowej), a ogranięcie autora relacji na tyle marne, że załapał się on jedynie na biletowe ochłapy i wylądował ostatecznie w dwudziestym rzędzie. Tak więc z tym obcowaniem na przysłowiowe „wyciągnięcie ręki” nie za bardzo wyszło. Niemniej sam fakt bycia w tym miejscu i tym czasie wynagradzał wszystko. Zresztą Clyde Auditorium to nie Maracana i nawet z dalszych rzędów widok na scenę wciąż nie był zły.

Koncert został podzielony na dwie części: krótszą i dłuższą. Na pierwszą (nazwijmy ją niby-akstyczną) z nich złożyły się zaledwie cztery utwory, jednak dla Wakemana niezmiernie ważne, gdyż są to kompozycje ludzi, którzy od samego początku znali perypetie klawiszowca z „Journey...” i nie tylko dodawali Rysiowi słów otuchy, ale też pokazali własnym przykładem determinację w osiąganiu tego czego chcieli. Tak więc dowiedzieliśmy się jak Cat Stevens szarpał się w wytwórnią Island, aby „Morning Has Broken” ukazało się na płycie „Teaser and the Firecat”, a nie tylko na singlu jak chciały garnitury, czy jak David Bowie w studiu pośrodku sesji przy świadkach wykłócał się z przedstawicielem wytwórni, aby „Space Oddity” nagrano w wersji stereo, a nie mono (ostatecznie wspomniana kompozycja była pierwszym singlem wydanym w stereo). Specjalne podziękowania złożył również Ashley’owi Holtowi, którym wciągnął Ricka do piewszego półprofesjonalego zespołu w drugiej połowie lat 60-tych (z którym wykonał ich wspólny ulubiony numer George’a Gershwina „Summertime”). Całość pierwszej części zwieńczyło dziwaczne wykonanie „Eleanor Rigby”. Ten z kolei był zadedykowany ojcu Wakemana, który dawno temu zabrał młodego Rysia na „Piotra i wilka” Sergieja Prokofiewa, a takie a nie inne wykonanie beatlesowego klasyka miało genezę w ćwiczeniach ze szkoły muzycznej do której Wakeman junior uczęszczał; jeden z nauczycieli kazał im grać utwór jedego kompozytora w stylu innego. Stąd „Eleanor Rigby” zabrzmiał w Clyde Auditorium w takiej a nie innej, prokofiewowej manierze.

Zresztą tylko cztery utwory, ale pierwsza część rozciągnęła się do blisko czterdziestu minut. Obok muzyki, były wspomniane anegoty i wspomnienia pianisty. Co by nie mówić, Wakeman to urodzony showman, posiadający niezwykłą zdolność łatwego nawiązywania kontaktu z publiką oraz niesamowite poczucie humoru.

Czego się z owych opowieści dowiedzieliśmy? Między innymi tego, że Ashley Holt spadł z krzesła ze śmiechu podczas koncertu w Tokio słysząc japoński chór wykonujący „The Battle”, gdyż dalekowschodni akcent w omawianej partii brzmiał przekomicznie. Albo tego, że podczas jednego z południowoamerykańskich koncertów ktoś z miejscowej obsługi tak niefortunnie ustawił dmuchane potwory, że te po tym jak napełniły się powietrzem w połowie występu wyglądały jakby ze sobą kopulowały. Takich humorystycznych historyjek opowiedziano nam jeszcze kilka więcej, wywołując spore salwy śmiechu pośród widowni.

Orkiestra zajęła swoje miejsca dopiero na tytułową „Podróż...”. Jednak pójsciem na łatwiznę byłoby odegranie 40 minut z pierwowzoru z 1974 roku i podziękowanie wszystkim za przybycie. Nic z tych rzeczy. Całość trwała godzinę i uzupełniona została o utwory, które miały się znaleźć pierwotnie na wydawnictwie, a które ujrzały światło dopiero w 2012 roku* („Echoes”, „The Quantermary Man” oraz pożyczony z "Return To The Centre Of The Earth" - „Dance of a 1000 Lights”). Tak więc przez cztery kwadranse mieliśmy okazję przyjrzeć się jak Mistrz konfrontuje się z jednym ze swoich największych dzieł po czterdziestu latach, co więcej przedstawiając je w takiej formie w jakiej pierwotnie zamierzał.

Czy całość trąciłą myszką? Czy „Journey...” się zestarzało? Dla mnie wcale nie. Może to kwestia subiektywnych odczuć, gdyż ze swojej strony nigdy nie ukrywałem, że Yes zawsze zajmował w moim sercu szczególne miejsce, stąd ból związany w obserwowaniem zapaści (moralnej i muzycznej) zespołu po 2008 roku dotknął mnie niezmiernie głęboko. Być może dlatego wydarzenie takie jak to było dla mnie morfiną kojącą cierpienie i antidotum na ostatnie poczynania panów Squire’a i Howe’a **. Może...

Fakt pozostaje faktem, że koncert sam w sobie był rewelacyjny. Występ prezentował się znakomicie i nawet jeśli nowe/stare fragmenty (może poza przepięknym „Echoes” w wykonaniu Hayley Sanderson) nie do końca się broniły (co potwierdziło, że oryginał z 1974 roku zredagowano jak najbardziej właściwie) to i tak w perspektywie całości był to fantastyczny i niezapomniany koncert.

 

 

Setlista:

Część I: Morning Has Broken; Life On Mars?; Summertime; Eleanor Rigby

Część II: The Journey/Recollection (uzupełnione o Echoes); The Battle/The Forest (uzupełnione o The Quantenmary Man oraz Dance of a 1000 Lights)

Bis: Return To The Centre Of The Earth medley/Reprise From ‘The Forest’

 

 

*Rick nagrał limitowaną wersję „Journey...” AD 2012 dla potrzeb magazynu Classic Rock

**zresztą z rozmów fanów wychwyciłem, że na koncercie pseudo-Yes w tym samym miejscu kilka dni wcześniej było (podobnież) mniej ludzi, co tylko zdaje się potwierdzać, iż nie jestem odosobniony w swoich odczuciach

 

 

Zdjęcia:

ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.