ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

20.02.2011

STEVE LUKATHER, Warszawa, Proxima, 15.02.2011

STEVE LUKATHER, Warszawa, Proxima, 15.02.2011
Takie wydarzenie ominąć mnie nie mogło, gdyż byłego gitarzystę Toto cenię sobie szczególnie. Przede wszystkim za styl i wiele osiągnięć, na które musiał pracować przez długie lata. Również za najnowszy album. Poza tym coś mówiło mi, że naprawdę warto się na to wybrać. Dlatego nie przeraził mnie siarczysty mróz na dworze…

Uwielbiam koncerty z wielką dawką luzu. Takie gdzie na scenie nie ma kontemplujących, uduchowionych i zanudzających muzyków, tylko artyści podchodzący do koncertu w stu procentach profesjonalnie, ale na luzie. Czy tego można było oczekiwać po Lukatherze? Z pewnością. Gdyby ktoś kazał mi zamknąć tę relację w jednym zdaniu, napisałbym „wielka radość na scenie”. Czwórka muzyków wyszła punktualnie o 20.00. Pomiędzy głowami, rękami, telefonami i aparatami, starałem się wypatrzeć zespół jaki złożył sobie Steve. Szczególną uwagę mogła przykuwać zjawiskowa, czarnoskóra basistka, która uśmiechała się niemalże bez przerwy. W sumie każda osoba na scenie promieniowała pozytywnym wdziękiem. Takie widoki nie zdarzają się często.


Niech nikt jednak nie pomyśli, że była to jakaś dobra mina do złej gry. Bo gra muzyków była równie dobra, co wrażenie, które wywierali. Od razu zaznaczam, że całej setlisty nie pamiętam. Nigdy się takimi rzeczami nie przejmuję, gdyż wolę pozostać skupionym na muzyce. No ale do rzeczy… Zaczęli od Darkness In My World, czyli utworu otwierającego ostatni album Steve’a – „All’s Well That Ends Well”. Wyszło znakomicie i czułem, że taki poziom utrzyma się przez całe dwie godziny. W sumie rozpoczęcia można się było domyślić. Jednak to, co działo się później mogło niejeden raz zaskoczyć…


Zaskoczeniem był dla mnie cover The Beatles While My Guitar Gently Weeps. Oczywiście wiedziałem, że Steve często gra ten kawałek, ale nie spodziewałem się, że usłyszę go również w Proximie. Wyszło po prostu bajecznie, a publiczność chętnie się przyłączała do śpiewania. No właśnie – publiczność. Pomimo wielkiego tłoku (czego można się domyślić po moich zdjęciach) atmosfera była bardzo sympatyczna. Tylko na samym początku koncertu jakieś dwie łyse p… chciały zrzucić fotografa z jego krzesełka, na którym robił zdjęcia. Na szczęście sprawa szybko ucichła. Później miałem okazję zobaczyć już tylko o wiele przyjemniejsze obrazki. Po mojej lewej stronie stał facet, który zgadywał i krzyczał nazwy utworów w trakcie zapowiedzi, do czego chyba Luke odniósł się raz czy dwa. Kiedy już tytuł utworu został przedstawiony, ten sam facet wydawał z siebie jowialny okrzyk „JUHU!”, a potem śpiewał z pamięci praktycznie wszystko. Zabawne, ale w sposób jak najbardziej wskazany:)


Kolejną niespodzianką był jeden utwór z wydanego w zeszłym roku „Six String Theory” Lee Ritenoura – albumu, na którym oprócz Lukathera pojawiło się multum znanych gitarzystów (B.B. King, Joe Bonamassa, Slash itd.) I chociaż nie było na scenie Slasha, to jednak 68 miało równie potężnego kopa, co wersja studyjna. W sumie po co komu Slash skoro Steve grał tak, jak grał. Podczas wykonywania utworów cechowało go skupienie, staranność i pełen profesjonalizm. W niektórych momentach wieczoru po prostu czarował, a solówki ciągnące się w nieskończoność sprawiały, że wpatrywałem się zafascynowany i zahipnotyzowany.


Natomiast to, co działo się między utworami to zupełnie inna bajka. Naturalnie nie zabrakło sporej interakcji z publicznością, którą Steve nazwał swoją rodziną. Często zdarzały się żarciki, na które mało kto by się odważył (zwłaszcza te o zabarwieniu erotycznym). W innych momentach Lukather pokazywał siebie z zupełnie innej strony – bardzo osobistej i poważnej. Nie zabrakło wspomnienia Gary’ego Moore’a, mamy artysty, a także przyznawania się do wielu błędów z przeszłości. Najwidoczniej nie tylko ostatni album byłego gitarzysty Toto miał być swoistym rozliczeniem, ale i ta trasa. Naprawdę podziwiam go za bezprecedensową szczerość i emocje. Coś niesamowitego.


Nie będę już więcej przedłużał. Koncert spędziłem w doborowym towarzystwie, doskonałym humorze i nie nudziłem się nawet przez chwilkę. Lukather z zespołem sprawili, że na kłujący w uszy ziąb wyszedłem rozgrzany przez wszystkie dźwięki tego wieczoru. Wieczoru, który będę wspominał niezwykle ciepło.


Selista:


(Poniżej znajduje się standardowa setlista trasy AWTEW, którą znalazłem na oficjalnej stronie Steve’a Lukathera. Mniej więcej się zgadza, gdzieś trzeba tylko dodać While My Guitar Gently Weeps).


Darkness in my world
Out of love
Stab in the back
Song for Jeff
Tears of my own shame
Always be there for me
Can't look back
Flash in the pan
Brodie's
Tumescent
Don't say it's over
68
The road goes on

 

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Kalifornia - IC1499 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.