ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

27.04.2010

UFO, Edynburg, HMV Picturehouse, 24.04.2010

“Jak nie ma się tego co się lubi, to lubi się to co się ma” – mawia stare przysłowie, które towarzyszyło mi przez ostatnich kilka dni poprzedzających koncert. Wprawdzie w składzie nie ma ani Michaela Schenkera, ani Pete’a Waya, ale wciąż są Phil Mogg, Andy Parker i Paul Raymond. 3/5 z klasycznego składu to wciąż więcej niż połowa i słabego koncertu chyba dać nie mogło. Na szczęście się nie myliłem. Ich występ był świetny.

Szczelnie wypełniona nieduża sala edynburskiego Picturehouse’u, dreszcz ekscytacji i wyczekiwania. Wszelkie koncerty klasyków rocka wywołują u mnie dziwne reakcje w postaci przyglądania się uważnie publice. No bo bądźmy ze sobą szczerzy, z racji mojej późnej daty narodzin swoją obecnością zazwyczaj wyraźnie zaniżam średnią wieku uczestników koncertu (chyba rekordem był koncert The Moody Blues sprzed półtora roku w miejscowym teatrze Playhouse, gdzie pośród kilku tysięcy uczestników wypatrzyłem zaledwie kilka osób w moim wieku). Na szczęście wczoraj wieczorem obok masy podtatusiałych, siwiejących metali w koszulkach Saxon czy Iron Maiden, było troszkę młodszej generacji uczestników, więc nie czułem się tak dziwnie jak zazwyczaj.

Może teraz o samym koncercie... Z nowszych kawałków usłyszeliśmy jedynie dwa utwory z ostatniej płyty („Saving Me”, „Hell Driver”) i jeden z „You Are Here” z 2004 roku („When Daylight Goes To Town”). Resztę setlisty wypełniła UFO-wa klasyka ze złotych lat 70-tych. Były wszystkie najbardziej znane motoryczne utwory pokroju „Only You Can Rock Me”, „Too Hot To Handle” czy nieśmiertelnego „Doctor Doctor”. Urozmaiceń w zestawie nie było za dużo; były wprawdzie niby bardziej stonowane „Love To Love”, „Cherry” czy „Out In The Street”, ale zabrzmiały one dość mocno.

Które kawałki wypadły najlepiej? Przede wszystkim piorunujący „Lights Out” – zagrany z tak samo niesamowitym „pałerem” jak na płycie „Strangers In The Night” z końca lat 70-tych. Wymieniłbym też „This Kids” no i chyba przede wszystkim „Doctor Doctor”, który doprowadził całą salę do niesamowitego szału i wrzenia.

Na scenie muzycy prezentowali się troszkę na zasadzie kontrastów. Nowy basista (Barry Sparks) próbował, z lepszym lub gorszym skutkiem, zastąpić godnie nieobecnego z powodu choroby wątroby Pete’a Waya, zarówno pod kątem techniki jak i żywiołowości grania i efekciarstwa. Do nowego gitarzysty Vinnie’go Moore’a po wczorajszym występnie zdołałem się w końcu przekonać. Po wysłuchaniu ostatnich kilku płyt UFO z jego udziałem miałem wrażenie, że Mogg i spółka popełnili ten sam błąd, co Deep Purple, zatępując Ritchie’go Blackmore’a Steve’m Morse’m – wybrali gitarzystę dobrego technicznie, potrafiącego szybko przebierać paluszkami po gryfie, ale absolutnie nie mającego własnego stylu. Vinnie na szczęście styl ma oraz (w przeciwieństwie do Morse’a) nie próbuje solówek gitarowych poprzednika zmieniać na siłę (zazwyczaj z gorszym skutkiem) starając się udowodnić, że zagrałby to lepiej. Moore nie eksperymentował, ale potrafił pozostawić sobie odrobinę miejsca na własną interpretację („Rock Bottom”). Do grupy bardziej statycznych należała zdecydowanie pozostała klasyczna trójka. Niemniej, mistrzem samym w sobie pozostał Phil Mogg. Nie oszukujmy się, najstarszy wiekiem, ale starał się dawać z siebie wszystko; o ile wokalnie nie można mu niczego zarzucić, to jednak kondycyjnie ciało 60-latka nie jest w stanie podołać żywiołowości hardrockowych koncertów i często usuwał się w cień dając pole do popisu młodszym kolegom.

Mimo tego koncert wspominam wyjątkowo ciepło. Nie łatwo jest zapewne zespołom pokroju UFO zachować odpowiednie proporcje pomiędzy ilością decybeli, a magią i stworzeniem niesamowitej atmosfery. Im się to wciąż udaje i chwała im za to. Oby grali dla nas jak najdłużej.

Setlista: Let It Roll, Mother Mary, Saving Me, Out In The Street, When Daylight Goes To Town, This Kids, Hell Driver, Cherry, Only You Can Rock Me, Love To Love, Ain’t No Baby, Too Hot To Handle, Lights Out, Doctor Doctor. BISY: Rock Bottom, Shoot Shoot

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Kalifornia - IC1499 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.