ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

22.02.2010

THE WATCH, Konin, Oskard, 20.02.2010, godz. 20.00

Mogę spokojnie napisać, że jestem już weteranem jeśli chodzi o polskie koncerty The Watch. Widziałem ich dwa lata temu w Jastrzębiu Zdroju, potem, pod koniec tego samego roku w Piekarach Śląskich, no i teraz, po raz trzeci, w konińskim Oskardzie…

Z tego też pewnie powodu trudno jest mi, już po raz kolejny, napisać coś odkrywczego o ich występie. Chociaż… Jednego sobie odmówić nie mogę. To był ich najlepszy koncert, jaki do tej pory widziałem. Zjawiskowy, emocjonalny, perfekcyjny… Wracając późną nocą do domu zastanawiałem się nawet, czy te dwie godziny spędzone z ich muzyką na żywo, nie były dla mnie jednymi z najpiękniejszych koncertowych chwil w ostatnich latach. Mocne słowa? Może i tak. Ale zdania nie zmienię, choćbym torturom został poddany.

Wiem, mam słabość do Genesis. To pewnie jeden z powodów mojego zachwytu. A The Watch grają ich ślicznie, precyzyjnie, gdzieś tam dodając odrobinę własnej duszy. I nie robią do tego szopki w stylu The Musical Box, doklejając sobie brody i wciskając się w ciuszki z epoki. Po prostu zapychają, zazwyczaj malutką, scenę (taka też była tego wieczoru w Oskardzie) gratami, na których widok mięknie serce każdego fana muzy z lat siedemdziesiątych i… grają. Finezyjnie i szczerze.

Kawałki z legendarnego „Foxtrota” zabrzmiały tego wieczoru cudownie. Ciarki miałem przy moim ukochanym „Can – Untility And The Coastliners”, nie mówiąc już o wiekopomnym epiku „Supper’s Ready”, czy magicznym, akustycznym drobiażdżku „Horizons”, wykonanym przez Giorgio Gabriela bez gitarowego „zająknięcia”. A były jeszcze między innymi rzeczy z „Baranka” (choćby „In The Cage”, „Anyway”, „Here Comes The Supernatural Anaesthetist”) i „The Musical Box”, w którym ekscytacja muzyków zaczęła dorównywać tej płynącej z sali. Wspomniany Gabriel – wiecznie siedzący, poczciwy „Rumcajs” – nawet wstał i zagrał solo bez krzesełka!

Choć w repertuarze pojawiły się ich dwie autorskie kompozycje, muzycy nie zagrali nic ze swojego najnowszego albumu „Planet Earth?”. Trochę to zaskakujące, tym bardziej że album miał dokładnie tego dnia swoją światową premierę i zalegał w sporych ilościach w koncertowym sklepiku. Ponoć artyści nie dopracowali jeszcze nowych kawałków… ale ja, tak na własny użytek, i do tego dorobię ideologię. Koncepcję, która każe w tym widzieć pewną skromność. No bo w przeciwieństwie do wielu kower bandów nagrywają własne dźwięki, a mimo tego nie wciskają ich na siłę, korzystając z wielkości muzyki, która brzmiałaby tuż obok nich. Może chcą uniknąć swoistego kontrastu, działającego na ich niekorzyść. Nie wiem, ale chylę przed nimi czoła, że pod płaszczykiem Genesis grają to, na co wszyscy czekają, a nie w zawoalowany sposób promują „swoje”.

Uroku całemu występowi dodawał niezwykle ciepły kontakt lidera, Simone Rossettiego, z publicznością. Tłumaczył na język polski tytuły kawałków, ba, opowiadał anegdoty w naszym ojczystym języku korzystając z wcześniej przygotowanych fiszek. Ta o spotkaniu z polskim policjantem, była doprawdy zabawna… I tylko szkoda, że dwie godziny później zamieniła się w rzeczywistość. „Mój” pan policjant, nie chciał pytać o muzykę, o której piszę (bo pewnie też by zrobił minę prezentowaną przez Rossettiego), czyniąc mnie nieco biedniejszym, aczkolwiek bogatszym w punkty. Mimo to go pozdrawiam, bo i tak był sympatyczny i nie zepsuł mi radości z wieczoru, który miałem za sobą.


I jeszcze to, co panowie zagrali we właściwej kolejności: Damage Done, White Moutain, Can – Untility And The Coastliners, Get’em Out By Friday, Time Table, Anyway, Here Comes The Supernatural Anaesthetist, The Musical Box, In The Cage, Horizons, Supper’s Ready, Soaring On, Watcher Of The Skies, The Knife

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Kalifornia - IC1499 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.