ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 07.11 - Kraków
- 08.11 - Opole
- 09.11 - Bielsko-Biała
- 10.11 - Zabrze
- 11.11 - Łódź
- 15.11 - Gniezno
- 16.11 - Kłodawa Gorzowska
- 17.11 - Zielona Góra
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 08.11 - Warszawa
- 09.11 - Kraków
- 08.11 - Sosnowiec
- 09.11 - Pszów
- 10.11 - Częstochowa
- 09.11 - Warszawa
- 10.11 - Siedlce
- 10.11 - Końskie
- 16.11 - Bydgoszcz
- 11.11 - Wrocław
- 11.11 - Kraków
- 11.11 - Warszawa
- 17.11 - Kraków
- 19.11 - Kraków
- 20.11 - Warszawa
- 21.11 - Warszawa
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 21.11 - Katowice
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 24.11 - Warszawa
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Warszawa
 

koncerty

19.04.2009

QUIDAM, „Strong Together”, Konin, Oskard, 18.04.2009, godz. 19.30

Relacje z takich koncertów zwykło się kończyć wyświechtanym zdaniem: niech żałują ci, których nie było. Tym razem pada ono na początku, bo choć konstatacja owa jest banalna i stara jak świat, sobotni koncert był w przeciwieństwie do niej… niezwykły.

Wyjątkowy i szczególny miał to być wieczór. I był. Bez dwóch zdań. Wszystko w nim było… takie eleganckie. Nawet Słońce pokazało swoje ciepłe oblicze, mimo pochmurnych zapowiedzi. Do tego schludna sala widowiskowa konińskiego Oskarda, uderzająca widza oficjalnymi, czerwonymi siedziskami. A w niej ci najwierniejsi, dla których fakt rejestrowania płyty DVD przez ich ukochany zespół, był magnesem o niecodziennym wymiarze. I choć nie wszystkie miejsca znalazły tego wieczoru swoich gospodarzy, ci którzy na nich zasiedli, reagowali bardzo ciepło, a pod koniec występu wręcz gorąco i entuzjastycznie.

Bo Quidam dał tego dnia piękny koncert. Jeden z najlepszych jakie miałem okazję widzieć w ich wykonaniu. Wszystko w nim było tak jak trzeba. Wielobarwne światła, soczysty i selektywny dźwięk i… profesjonalni muzycy, oddani tym chwilom bez reszty. Szczególnie Kossowicz, będący w podwójnej niejako roli – wokalisty i frontmana, mającego zadbać o to coś między grupą a zebranymi. I choć na początku było trudno – w taktowny i nienachalny sposób – udało mu się zjednać nawet tych najbardziej przywiązanych do swoich miejsc. Podczas ostatnich dźwięków koncertu nikt już nie siedział. A pozostali artyści? Meller – jak zwykle skupiony na swojej precyzyjnej grze, od czasu do czasu wyrażający zadowolenie z tego co wokół, Florek – podobnie, choć, jak w pewnej chwili zauważył Bartek Kossowicz, ze wstępującą weń energią, podrywający się ze swego skromnego siodełka. Grający na basie Ziółkowski – choć po koncercie przyznawał, że na początku nie grało mu się najlepiej – tradycyjnie emanował temperamentem, „bujając” basem niemalże w każdym kawałku. Zaskoczył Zasada – przez cały występ skryty za czarnymi okularami i z agresywnie postawionymi włosami. Zwracał uwagę swą grą nie tylko dlatego, że stał na podwyższeniu… I ostatni z muzyków, prawie niewidoczny, skryty za rozbudowanymi „garami” Wróblewski. On także miał swoje – okraszone ciepłymi brawami – pięć minut.

Jedna rzecz w tym koncercie mnie lekko rozczarowała… choć z pewnością to przesadne słowo. Nastrojony zapowiedziami o wyjątkowości koncertu, czegoś takiego spodziewałem się po setliście. Dźwiękowych zaskoczeń, rarytasów, może dawno niesłyszanych nut… Tymczasem panowie (i pani, o czym później) skonstruowali… bezpieczny zestaw utworów. Doskonale ograny i sprawdzony. Intencje rozumiem, jednak nie mogę uciec w swoich myślach od wyrazu: „szkoda”.

Co by jednak nie powiedzieć, wszystko wybrzmiało znakomicie. Usłyszeliśmy cały album „Alone Together” oraz trzy kompozycje z „SurREvival”. Do tego, na bis, pojawiło się nieśmiertelne „Sanktuarium”, które Kossowicz zaśpiewał w… pierwszej osobie. Nie zabrakło cytatów z „Wielkich”: King Crimson, Deep Purple, The Doors. No i byli Floydzi. Na sam koniec, w akustycznej, „siedzącej” wersji, z Jackiem Zasadą na basie.

Goście? Obowiązkowo! Zgodnie z zapowiedzią. W „We Lost”, saksofonowym solo popisał się Piotr Rogóż, który pojawił się już na ostatnim wydawnictwie Quidam, jednak chyba największe wrażenie na zebranych zrobiła, doskonale znana choćby ze swojego CashMERE, Tylda Ciołkosz. Ta utalentowana skrzypaczka nadała kilku quidamowym kompozycjom nowego wymiaru. Imponował jej porywający pojedynek z Jackiem Zasadą w „They Are There To Remind Us” ale i bajeczne dźwięki, jakie wydobywała ze swojego instrumentu w „Sanktuarium” (czyż to nie pierwsza wersja tego klasyka ze skrzypcowym solo?). No a do tego, wśród scenicznej męskiej gawiedzi, prezentowała się doprawdy zjawiskowo, kocio pląsając po scenie, zupełnie na… boska. 

Warto  jeszcze wspomnieć, jak nietypowo artyści zakończyli zasadniczą część koncertu, siadając w ciszy na scenie… (patrz zdjęcie)

Na koniec dwa drobiażdżki. Pierwszy to… zapis utworów, pomieszczonych na zeszytowej kartce, tuż pod nogami Bartka Kossowicza: 1. PIERWSZY / 2. PERALTA / 3. TOOL / 4. SURR / 5. JAZZY / 6. TRÓJKOWY / 7. MEDLEY / 8. GABRYŚ / 9. FIRST / 10. NOT SO / 11. ALONE / 12. SANKTUARIUM / 13. SPOCK’S... Ładne, nieprawdaż? 

A to już setlista – zapisana gdzieś w mojej głowie – więc być może niewolna od błędów. Pojawi się zresztą za czas jakiś – na kolejnym DVD zespołu. Czekam nań z niecierpliwością… 

Different
Kinds Of Solitude At Night
One Day We Find
Surrevival
Depicting Colours Of Emotion
We Lost
The Fifth Season
They Are There To remind
Of Illusions
Not So Close
We Are Alone Together
Sanktuarium
But Strong Together
Wish You Were Here 

 

Zdjęcia:

Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.