CZY AVIV GEFFEN SOLO ODNIESIE SUKCES?
Wszystkich tych, którzy czytali jakiekolwiek recenzje koncertów Blackfield, tudzież oglądali zapis ich koncertu z Nowego Jorku na DVD, nie muszę przekonywać, że są to wydarzenia wyjątkowe. Ich fantastycznie przyswajalna muzyka w wersji na żywo robi podwójnie pozytywne wrażenie. Znakomite piosenki plus prosta, aczkolwiek niezwykle kunsztowna warstwa instrumentalna to klucz do sukcesu w każdym klubie w Polsce i nie tylko. Nie ma chyba publiki odpornej na urok tej muzyki. Ujmując powyższe fakty w swoisty algorytm, łatwo dojdziemy do konkluzji, że solowy koncert Aviva Geffena, w którym uczestniczyli Steven Wilson, Tomer Z, Seffy Efrati (czyli rdzeń kręgowy Blackfield), powiódł się w 100 procentach. Tak też zaiste było! Nie ma chyba potrzeby rozpisywać się nad poszczególnymi elementami, które okazały się wyjątkowo urzekające. Fenomenalne brzmienie, gitary elektryzujące publiczność każdym drgnięciem struny, bezbłędna sekcja rytmiczna i oczywiście czarujące klawisze. Nic dodać, nic ująć. Koncert równie doskonały, jak występ Blackfield sprzed roku z Warszawy – odsyłam do relacji: http://artrock.pl/koncerty_sc.php?id=211
Na tym jednak swojej relacji nie zakończę. Powrócę teraz bowiem do pytania z tytułu, który nadałem temu krótkiemu tekstowi. „Czy Aviv Geffen solo odniesie sukces?” A może powinienem raczej zapytać, czy AG solo odniósłby sukces 16 stycznia w klubie Rotunda w Krakowie? Bardzo przykro mi to mówić, ale mam silne podejrzenie, że nie. Zdaje sobie sprawę, że to bardzo nieelegancko wspaniały koncert „nagradzać” tak złośliwą uwagą. Ktoś gotów posądzić mnie jeszcze o heurystyczną symulację i być może będzie miał rację. Ja natomiast postaram się przytoczyć kilka faktów na obronę mojej wstrętnej niewdzięczności.
1.) Klawisze i wokal. Geffen zagrał doprawdy piękne partie pianinowe. Z przyjemnością słuchałbym jego klawiszy przez kolejne kilkadziesiąt minut. Niemniej jednak, moim zdaniem talent klawiszowy Aviv wykorzystuje w nieodpowiedni sposób. Z całym szacunkiem, ale Izraelczyk nigdy nie będzie Tori Amos, która przy pomocy swojego głosu i blisko dziewięćdziesięciu klawiszy potrafi sprawiać radość setkom fanów przez półtorej godziny. Możliwości wokalne Aviva oceniam bardzo pozytywnie, jednak nie sprawdzają się one przy tego rodzaju stylistyce. Widzę tutaj pewną zabawną analogię. Jeden z największych polskich muzyków progresywnych, Józef Skrzek, boryka się z problemem podobnym do Geffena. Cudowna gra na moogach pochłania go do tego stopnia, że brak mu już tchu, żeby czysto i wyraźnie wyśpiewać swoje wersy. Pochłonięty obsługą instrumentu odwraca głowę od mikrofonu, powodując bardzo zabawne zmiany głośności jego partii wokalnych. Oczywiście wszyscy wybaczamy panu Józefowi podobne smaczki. Może Avivowi także wybaczymy za kilkadziesiąt lat? Na razie jednak wolałbym, żeby więcej grał, mniej śpiewał.
2.) Kompozycje. Niestety większość nagrań z solowego dorobku Aviva zaliczam do najsłabszych kompozycji, jakie zabrzmiały na deskach krakowskiej Rotundy w ostatni piątek. Jeżeli zdarzały się utwory minimalistyczne (pokłosie po słynnym, aczkolwiek nielubianym przeze mnie „Glow”), zazwyczaj brzmiały zbyt melancholijnie i monotonnie. Mocnym kawałkom („The One”) z kolei brakowało chwytliwego motywu – tej dominanty kompozycyjnej, której Blackfield pozostają wierni zawsze. Słowem: i tak źle, i tak niedobrze. Sporej części premierowych wykonań Izraelczyka można zarzucać, że nużą. W rozmowie z Avivem przed koncertem dowiedziałem się, że jego nową solową płytę sam określiłby jako kompilację najlepszych motywów ze wszystkich swoich poprzednich albumów. Wnioskując z tego, co usłyszeliśmy w Krakowie, nie jest to najszczęśliwszy wybór. Kolejne utwory z nowej płyty wydawały mi się zbyt tendencyjne – dopasowane do stylistyki Blackfield, jednak nic nowego do niej niewnoszące. Może rozsądniej było by opracować te utwory na potrzeby nowego albumu BF, a z solowym krążkiem poczekać na świeżą inspirację? Jakby nie oceniać walorów tych kompozycji, trzeba przyznać, że przy współpracy Wilsona, Tomera i spółki, udało się wykorzystać może nawet 150 procent ich potencjału.
Mili Czytelnicy, nie wiem, czy wystarczająco usprawiedliwiłem swoją parszywość w ocenie występu Aviva. Jeżeli interesuje Was tylko sam koncert, to zapomnijcie o trzech poprzednich akapitach i wiedzcie, że Izraelczyk wraz z kolegami z BF zagrali znakomicie. Z czystym sumieniem mogę zapewnić, że warto wybrać się na ich każdy następny koncert. Tytułowe pytanie zadałem sobie z uwagi na te osoby, które zastanawiają się nad zakupem nowego solowego albumu Aviva i być może z tego powodu zajrzały do mojej relacji. Otóż jeśli chodzi o płytę Aviva, nie mogę jej z czystym sumieniem jej polecić, gdyż po koncercie nabrałem do niej dużego sceptycyzmu. Czy słusznie, czy nie – okaże się niebawem. Dzisiaj wiadomo tylko, że Blackfield dalej pozostają w WIELKIEJ FORMIE!