ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

18.03.2008

Openspace, Łódź, Morfina, 13.03.2008, godz. 20.30

Openspace, Łódź, Morfina, 13.03.2008, godz. 20.30 Zacne granie w kameralnym gronie

Nieczęsto Łódź gości kapele z tak zwanej progresywnej półki, dlatego też każde takie wydarzenie i niewielka ilość kilometrów dzieląca mój domek od włókienniczego grodu, skutecznie mobilizuje mnie do stawienia się w danym klubie. Tym razem wybrałem się na koncert wołomińskiego Openspace.

Łódzka „Morfina” coraz bardziej mi się podoba. Po dwóch solidnych „przepoczwarzeniach” (także nazw), wydaje się, że klub znalazł swoje miejsce. Fajny wystrój, światełka, klimat, spora scena i dobry sprzęt robią swoje. Każda kapela – bardziej lub mniej znana – może wejść na deski klubu z dużą przyjemnością. Inną sprawą jest już tradycyjnie… frekwencja. Który to już raz piszę, że łódzka publiczność nawaliła. Wiem, że muzyka Openspace do komercyjnych nie należy, a i sława zespołu jeszcze nie taka, ale żeby w drugim co do liczby mieszkańców mieście w Polsce nie znalazła się, powiedzmy… setka ludzi lubiących dobre i ambitne granie! Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że wjazd był darmowy (tak na marginesie - kapela z płytą, pokonuje sporo kilometrów i gra w klubie niebiletowany set… smutne to trochę – no cóż, takie prawa rynku). Domyślam się, że i w promocji samego wydarzenia leży problem, niemniej wszystko pachnie mi takim polskim… lenistwem, które nie pozwala ruszyć zasiedziałych czterech liter dla sympatycznych, granych na żywo dźwięków.

Ok, kończę, bo już mały felieton się zrobił i to nie za bardzo „w temacie”. Czas wysmarować parę zdań o samym koncercie, który na samym początku miał jedną zasadniczą wadę. Zaczął się zdecydowanie za późno. Anonsowany na stronie zespołu na 20, a na stronie klubu na 20.30, zaczął się o… 21.15. Trzeba chyba ten fakt złożyć na karb pechowej daty, wszak koncert był… trzynastego marca. Potem było już jednak bardzo dobrze. Czterech muzyków spokojnie rozstawiło się na sporej scenie i ruszyło z małym klawiszowym intro. W samym środku pełniący rolę wokalisty i klawiszowca Marcin Korzeniewski, po jego lewej ręce basista Robert Zahn, zaś po prawej gitarzysta Marcin Zahn. Tradycyjnie już schowany z tyłu za zestawem był perkusista Rafał Szulkowski. Zaczęli chyba od „Paper Rose”, w następnej kolejności serwując wszystkie kompozycje ze swojego debiutanckiego albumu i mieszając utwory anglojęzyczne z „polskimi” (na krążku mamy wyraźny podział). Przyznam, że takie ułożenie piosenek wydało mi się znacznie bardziej interesujące. Zagrali bez większych udziwnień, trzymając się raczej tzw. studyjnych wersji. Choć dla przykładu taki „On The Edge” otrzymał wokalne, harmonicznie wykonane intro w postaci refrenu „I shut the door… never more…”. Zresztą najfajniej zabrzmiały wspomniany „On The Edge”, „Pogoda Ducha”, „Chwile” i „1201”. Grupie udało się dobrze odtworzyć interesującą i ciepłą melodykę tych utworów, zachować wielogłosy, podpierając je hammondami. Korzeniewski ma naprawdę ciekawy głos i tego dnia radził sobie z nim dobrze, tym bardziej, że „ciążył na nim” obowiązek jednoczesnego obsługiwania klawiatur. Może czasami niepotrzebnie starał się tworzyć jakieś ozdobniki wokalne, kończąc nimi niektóre wersy, ale odbierałem to raczej jako wyraz coraz pewniejszego czucia sceny i swobody interpretacyjnej. Mocniejsze, progmetalowe granie mieliśmy w instrumentalnym „Cul The Sac”, cięższej odskoczni od rozmarzonego oblicza Openspace. Na zaprezentowaniu całej zawartości debiutu się nie skończyło. Panowie przedstawili bowiem dwie nowe kompozycje. Obie długie, choć stylistycznie nieco się różniące. Pierwsza z nich bardziej skomplikowana rytmicznie i wielowątkowa. Chwilami miałem wrażenie, że jeszcze nie wszystkie jej części przystają do siebie, ale to może kwestia pierwszego odsłuchu dosyć trudnego kawałka. Druga rzecz to już dwanaście minut hipnotycznego, powolnego i melodyjnego grania progresywnego w stylu, jaki zwolennicy takich form lubią najbardziej. W tej to mini suicie Marcin Zahn, końcówkę swojego długiego solo gitarowego zagrał jeżdżąc po gryfie… butelką coli. „Długas” przypadł najwyraźniej do gustu nielicznej publiczności, ponieważ udało się jej wywołać grupę na bis. Podczas niego wybrzmiało jeszcze raz „On The Edge” i po godzinie oraz dwudziestu minutach zespół opuścił scenę.

Po koncercie miałem przyjemność porozmawiać z członkami Openspace o występie, debiutanckim krążku i jego „dwujęzyczności”, o pomysłach na nową płytę i nadziejach z tym związanych. Widać, że muzyka to ich pasja, a oni wiedzą czego chcą. Oby im się udało. Zasługują na to.

 

Zdjęcia:

openspace 2 openspace 3 openspace 4 openspace 5 openspace 6
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Kalifornia - IC1499 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.