Godzina 18.30. Przybyliśmy na Camden Town i nie tracąc cennego czasu udaliśmy się do najbliższego off licence'a ugasić pragnienie chmielowym trunkiem. Niestety tego, że na owej dzielnicy wprowadzono zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych, dowiedzieliśmy się od przemiłych władz i tym samym, z bólem serca, byliśmy zmuszeni do pozbycia się świeżo otwartych puszeczek Stelli... Ze smutnymi minami udaliśmy się w kierunku klubu, gdzie kłębiły się pokaźne tłumy ochoczo zgromadzonych Polaków. Aż miło było popatrzeć na wiernych fanów, radośnie zataczających się, odzianych w sprane koszulki z wizerunkiem krowy z okładki High Proof Cosmic Milk. Zanim udało nam się wbić do środka, za głosem serca poszliśmy przepłukać gardła do pobliskiego pubu. Łatwo się domyślić, że nie byliśmy pionierami owego pomysłu, co bez trudu można było wywnioskować spoglądając na stoły, uginające się pod ciężarem butelczyn po Żywcu. My również dołożyliśmy swoje „trzy grosze” do owej martwej natury i szczęśliwsi o dwa Żywce podążyliśmy przetartym śladem na koncert.
Szaleństwo! Tak jednym słowem mogę streścić to, co się tam działo. Nie muszę przypominać, że rodak na rodaku rodakiem poganiał, a jeśli nawet znalazł się tam „obcy”, to najwyraźniej maskował się skutecznie, bo wśród wrzasków i krzyków słyszałam tylko język polski. Wiadomo, że kto jak kto, ale nasza publika potrafi się bawić, więc i tym razem nie było rozczarowań. Patrząc na rozszalały tłum, co rusz pojawiała się a to nóżka w górze, a to ktoś skaczący z barierek, tudzież ochroniarz spychający nadgorliwego fana ze sceny... Niestety krew musiała się polać, bo tak jak w teledysku Bloodhang Gang The roof is on fire, nie każdy miał tyle szczęścia skacząc w środek tłumu... Poza tym nie trudno było dostać z glana w nos, ale przecież są to nieodzowne uroki tego typu koncertów, w końcu to nie Arka Noego...
Od strony muzycznej przeważał repertuar z Infernal Connection, poza tym zaprezentowali przekrój przez wszystkie płyty, a trochę tego napłodzili. Nie zabrakło również coveru Floyd'ów, z resztą miałam wrażenie, że nawet jakby zagrali Kolorowe kredki zabawa byłaby przednia. O samej sali mogę powiedzieć tyle, że średnio nadaje się na koncerty. Jest to typowy pub ze sceną, jakich w Polsce wiele, tym to sposobem oprócz ogólnego hałasu, charczenia i piłowania gitar słychać było niewiele, ale czyż nie o to chodzi w koncertach Acid Drinkers? :-)