ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 21.11 - Warszawa
- 22.11 - Bydgoszcz
- 23.11 - Poznań
- 24.11 - Katowice
- 21.11 - Katowice
- 21.11 - Siemianowice Śląskie
- 22.11 - Olsztyn
- 23.11 - Gdańsk
- 24.11 - Białystok
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 22.11 - Żnin
- 23.11 - Koszalin
- 24.11 - Gdynia
- 29.11 - Olsztyn
- 22.11 - Poznań
- 23.11 - Łódź
- 24.11 - Piekary Śląskie
- 23.11 - Warszawa
- 24.11 - Wrocław
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 24.11 - Warszawa
- 24.11 - Kraków
- 25.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 26.11 - Warszawa
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Kraków
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
 

koncerty

03.08.2023

DEPECHE MODE, HOPE, PGE Narodowy, Warszawa, 02.08.2023

DEPECHE MODE, HOPE, PGE Narodowy, Warszawa, 02.08.2023

Od wielu lat każda kolejna wizyta Depeche Mode w naszym kraju wzbudza emocje. Bilety rozchodzą się zwykle jak ciepłe bułki i to nie tylko dlatego, że grupa ma nad Wisłą przeogromną rzeszę wiernych fanów. Depesze po prostu stali się po tych czterech dekadach bycia na scenie formacją kultową. Grupą, na której koncertach po prostu „trzeba być”…

Nie inaczej było i tym razem w Warszawie. Widok wypełnionego po sam dach Narodowego i tłumy fanów ubranych na czarno w koszulki z logo grupy, najzwyczajniej fascynowały. To był dość szczególny koncert, bo pierwszy na polskiej ziemi już bez Andy’iego Fletchera, zmarłego w ubiegłym roku muzyka grupy. Ktoś oczywiście mógłby złośliwie napisać, że jego rola w zespole jako muzyka i kompozytora była od wielu lat symboliczna i z szyderczym uśmiecham dopytywać, za jakie partie instrumentalne odpowiadał. Tak, trudno tu pisać w tym kontekście o jakimś uszczerbku na brzmieniu zespołu (jak to często bywa w „gitarowych” składach). A jednak Fletcher był istotny dla Depeche Mode i Gahan oraz Gore poświęcili mu jeden szczególny moment występu. Zadedykowali mu World In My Eyes, podczas którego, na ogromnych telebimach, pojawiła się jego młoda jeszcze twarz. W trakcie trwania kompozycji zdjęcie ewoluowało, ramki okularów stawały się ciemniejsze, oczy zamykały… aż w końcu jedno z nich zostało zakryte dłonią. Do docenienia Fletchera przyłączyli się także polscy fani, którzy na wprost sceny, na najwyższej trybunie, ułożyli ze świateł napis FLETCH. I choć akcja nie do końca się udała (nie wszyscy po prostu w odpowiednim miejscu włączyli światełko) pomysł jest godny zauważenia.

Sam koncert był niezwykłym widowiskiem. Potężna scena z dominującą literą M, która też była swoistym telebimem wraz z dwoma ekranami znajdującymi się po bokach, imponowała. Warto dodać, że na ekranach zebrani nie oglądali tylko tradycyjnie filmowanych wydarzeń scenicznych. Obrazy przepuszczane były przez odpowiednie filtry, czasami stosownie i celowo „nerwowo” montowane, co tworzyło wrażenie oglądania pewnego teledysku prezentującego to co dzieje się na scenie.

Nie lubię deliberować przy okazji koncertów na temat dźwięku, a już tym bardziej w przypadku PGE Narodowego, wszak temat wałkowany jest przy każdym organizowanym tam występie. Dodam zatem tylko, że czułem na płycie duży dyskomfort w miejscu, w którym stałem, ale szanuję komentarze tych, którzy twierdzą, że gdzieś było lepiej (ponoć, najczęściej, pod samą sceną). Bo w przypadku koncertu najważniejsze są jednak emocje. A te były w ten środowy, piękny wieczór ogromne. Resztę można było sobie dośpiewać i dotańczyć, co skrupulatnie czyniłem wraz z będącym w wybornej formie Gahanem, którego obowiązkowe „wiatraczki” i „zalotne kręcenie tyłkiem” jak zwykle rozwalały system.

No dobrze, ale co z muzyką? Grupa promowała tym występem ostatni album Memento Mori. Nie jest to płyta przebojowa i idealnie nadająca się na sceniczne szaleństwa. Bo mroczna, bolesna i bardziej pasująca do słuchania w całości i to w domowym zaciszu. Muzycy wykroili z niej cztery numery – oczywiście ultraprzebojowy Ghosts Again, który był jednym z najpiękniejszym fragmentów wieczoru, przerażający My Cosmos Is Mine odpalony na sam początek oraz Wagging Tongue i Speak To Me. Uwielbiam ten album i dorzuciłbym nawet jeszcze z niego dwie kompozycje, jednak nie da się ukryć, że nie były to chwile, na które czekała większość. Te były w killerach i pewniakach, takich jak Everything Counts, Enjoy The Silence, Just Can’t Get Enough, Never Let Me Down Again z obowiązkowym i jak zwykle miażdżącym machaniem łapkami, oraz w Personal Jesus, którym grupa po dwóch godzinach i dziesięciu minutach pożegnała się z publicznością. Były też oczywiście ich inne mocne rzeczy, w bardziej lub mniej zmienionych aranżacjach, jak Walking in My Shoes, I’ts No God, In Your Room, Precious, Sister Of Night czy I Feel You. Niemniej najcudowniejsze chwile na Narodowym przeżyłem, gdy najpierw Martin Gore zaśpiewał A Question Of Lust a potem akustyczną wersję Strangelove. Gdzieś umykająca drobna łza i przeszywające ciarki… trudno coś innego w zasadzie napisać. Może jeszcze tylko to, że było warto.

Przed gwiazdą wieczoru zagrała niemiecka formacja HOPE. Ich ciemna, minimalistyczna muzyka utonęła jednak w… mrokach pogłosu.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.