Wyglądało na to, że ten powstały 17 lat temu w Leicester klasyk post-rocka nie powróci, wszak po wydaniu w 2014 roku albumu Fair Youth i po odbyciu krótkiej trasy koncertowej rok później rozwiązał się. Jednak po ośmiu latach artyści dali sobie i fanom kolejną szansę. Nagrali piąty album, piękny, może najlepszy w ich dyskografii? I z nim przyjechali do Polski na dwa koncerty…
Jeden z nich odbył się w minioną sobotę w warszawskiej Hydrozagadce. Kwintet przybył do stolicy w tym samym składzie, który nagrał Fair Youth osiem lat temu, ale najważniejsze, że z dwoma założycielami grupy - Johnem Helpsem i Robinem Southbym. Wszyscy, którzy bywali już w Hydrozagadce wiedzą, że to niewielki, undergroundowy klub, który gościł już dziesiątki postrockowych gwiazd a jego wnętrza i kameralna scena idealnie nadają się do goszczenia takich niszowych, ale jednak kultowych dla stylu formacji.
Trwający godzinę z kwadransem koncert, choć niedługi, emanował potężnymi emocjami, które z pewnością usatysfakcjonowały zebranych. Gorące, entuzjastyczne reakcje całkiem licznej publiczności wywoływały na twarzach muzyków szczere zaskoczenie i podziw. Zresztą w pięknych słowach wyraził to także wspomniany John Helps, który od czasu do czasu zabierał głos.
Nie było to może wielkie widowisko pod względem wizualnym – po prostu skryta w ciemności scena, ascetyczne światła i trochę koncertowych dymów (oj, fotografowie nie mieli tego wieczoru łatwego zadania). Niemniej pod względem muzycznym była petarda. Cieszę się, że zagrali cztery numery z ostatniego No Feeling Is Final. I to chyba najlepsze! Były We've Arrived at the Burning Building i Zarah na sam początek, Invincible Summer oraz mój ukochany Refuturing. No a poza tym zgrabny, przekrojowy wybór z wcześniejszych płyt, w tym zagrane na bis Seraphim & Cherubim i He Films the Clouds Pt. 2. Szczególnie ten drugi zaimponował chóralnym zaśpiewem publiczności. Niesamowity wieczór.