strona 3 z 8
Wojciech Kapała
Rok lepszy w sporcie niż w muzyce.
Bo w muzyce – pierwszy raz od wielu, wielu lat nie jestem w stanie tak jednoznacznie wskazać swojego ulubionej płyty roku. Trochę albumów dobrych, albo nawet i bardzo dobrych, ale takiego, co to by ewidentnie, przynajmniej moim zdaniem, „ponad poziomy wylatał”, nie spotkałem. Zawsze może ktoś powiedzieć, że źle szukałem. Być może. Być może jeszcze taką płytę znajdę, bo o kilku ciekawych rzeczach dowiedziałem się stosunkowo niedawno i jeszcze nie zdążyłem do nich dotrzeć.
Jak i w poprzednim roku najwięcej ciekawych rzeczy znalazłem w okolicach hard’n’heavy. Z zawodowego obowiązku trochę zaczepiłem uchem o prog-rocka, ale na razie bez wielkich sukcesów. Jest kilka płyt Italo-progowych, których jeszcze nie posłuchałem, a rokować mogą dobrze.
Co do płyty roku to tak się zastanawiam aż nad czterema wydawnictwami:
Motorhead – „Bad Magic”
Bachmann – „Heavy Blues”
James Taylor – „Before This World”
Zbigniew Wodecki z Mitch & Mitch Orchestra and Choir – „1976: A Space Odyssey”.
Napisałem co prawda przy okazji recenzji „Bad Magic”, że to jak na razie moja płyta roku, ale poniosła mnie trochę sensacja polowania. Na razie nie jestem w stanie wybrać z tej czwórki tej najlepszej, każda ma swoje to coś, co ją wyróżnia spośród innych.
Nieco niżej tej czwórki ustawiłbym: najnowsze Killing Joke „Pylon”, potem przerwa i cała zgraja płyt naprawdę fajnych: Black Star Riders „The Killer Inside”
Kamchatka „Long Road Home”
Casablanca „Miscatonic Graffiti”
Thunder „Wonder Days”
Motor Sister „Hole”
Lindemann “Skills in Pills”
Anekdoten „Until The Ghosts Are Gone”
The Editors “In Dream”
La Coscienza Di Zeno “La Notte Anche di Giorno”
Visage “Demons to Diamonds”
Toto “XIV”
Kamchatka “Long Road Made of Gold”
Kadavar “Berlin”
George Lynch “Shadow Train”
Saxon „Battering Ram”
Rykarda Parasol „The Colour of Destruction”
Jak widać znalazło się tu jednak coś z prog rocka – nowe płyty Anekdoten I Włochów z La Coscienza Di Zeno (ale głupia nazwa). Szczególnie ta druga warta jest zainteresowania – moim zdaniem progowa płyta roku. Jak widać, nie wszystko zdążyłem zrecenzować, ale myślę, że jeszcze o wielu z nich napiszę, bo warto.
Koncerty. Wodeckiego z Mitchami już wspomniałem, Renaissance trochę pogrzebało w archiwach i światło dzienne ujrzały dwie świetne płyty – „De Lane Lea Studios 1973” i „Academy of Music 1974”. Z nowych rzeczy – świetna płyta AndersonPonty Band – „Better Late Than Never” i ci jazz-rockowcy, o których pisałem – Marbin „The Third Set”. nie wolno też zapomnieć o świetnym koncertowym żywcu naszego Lizarda - "Destruction and Little Pieces of Cheese"
Rozczarowania. Nie, nie nowy Riverside i Gilmour, jakby wielu się mogło spodziewać. Akurat po tych wykonawcach niczego się nie spodziewam, dlatego ich nowe płyty absolutnie nie były dla mnie rozczarowaniem. Natomiast najbardziej przejechałem się na nowej płycie Tame Impala „Currents”. Jest taka australijska kapela, która na świecie cieszy się już naprawdę dużą popularnością, a u nas jeszcze się jakoś do muss mediów nie przebiła. Ich pierwsze dwie płyty były bardzo dobre – takie granie między Bitlami, a Heniusiem, lekko podkręcone trochę bardziej współczesną elektroniką. Do tego dużo fajnych melodii. I komu to przeszkadzało? „Currents” to płyta synth-popowa – to pół biedy, niestety jest to słaby synth-pop. Zawód straszny. Nowe Jaga Jazzist też jest poniżej poziomu zwykle prezentowanego przez grupę, Hurts po dwóch bardzo dobrych płytach, na trzeciej postanowili się trochę z soulem pobawić i wyszło to na tyle mało interesująco, że „Surrender” nie trafiło na moją półkę. The Chvrches, po bardzo dobrym debiucie, też mocno spuściło z tonu. Też szkoda.
No i chyba tyle tego , co pamiętam, czego słuchałem, co zasługuje moim zdaniem na uwagę, a co – wprost przeciwnie.