ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
 

koncerty

10.07.2007

Porcupine Tree, Pure Reason Revolution, Hala “Wisły”, Kraków, 07.07.2007, godz.20.00

Cóż… zapalono światła, zebrani zaczęli wracać do swoich domów, czasami bardzo odległych… jednak kurz w krakowskiej hali w dalszym ciągu nie opadał.

Jestem na siebie wściekły! Dawno na koncert nie jechałem tak uprzedzony. Bo przecież… to się nie mogło udać. Który to już jeżozwierzowy koncert w naszym kraju? Boję się liczyć, gdyż jeszcze się pomylę i fani mnie przeklną. Na dodatek ten wakacyjny, „niekoncertowy” termin, poczciwa hala „Wisły” mająca więcej wrogów niż przyjaciół i niepokojąca mnie gdzieś głęboko ta nieszczęsna data – 07.07.07. Dzień, w którym ceny ślubów i wesel osiągnęły na rynku niebotyczne wręcz wysokości. Nie! To się nie mogło udać… A jednak…

 

Na ten koncert przemierzałem zupełnie innym szlakiem niż zazwyczaj. Drogi z zachodu na wschód nie należą do najbardziej mi znanych. Na szczęście słońce wreszcie pokonało chmury i zrobiło się przyjemnie. W uszach brzmiał jeszcze wczorajszy koncert Three Wishes, za przednią szybą auta przemykały kolejne nazwy: Pszczyna, Oświęcim, Libiąż, Babice… a w samochodowym odtwarzaczu na przemian grała muzyka Pure Reason Revolution i Porcupine Tree. Jeszcze tylko mały przystanek na krakowskich Bielanach w eremie zakonu kamedułów (co prawda furta klasztorna już zamknięta ale nastrój kontemplacji przydał się tuż przed tonami decybeli, które za czas jakiś miały wniknąć w moje uszy) i przed 19 parkowałem pod halą. Spory tłum oczekujących przed wejściem nastrajał optymistycznie i… pesymistycznie. Na szczęście przenikałem przez inną bramkę. Sprawne odhaczenie na liście i już byłem przy scenie, niemalże tak blisko jak tylko możliwe. Koncertu czas nadszedł.

 

Gościem Porcupine Tree na tej trasie jest Pure Reason Revolution. Wyszli punktualnie o 20, bo przecież nie będę im wypominał 2 minut opóźnienia. Przenikające przez okna hali światło, nie czyniło atmosfery koncertowego święta, jednak Brytyjczycy wyszli bardzo pewni siebie i rychło zjednali sobie publikę. Natychmiast wszelkiego rodzaju porównania zaczęły biec do ich pierwszego w Polsce, lutowego koncertu. To tylko niby cztery miesiące ale wydaje się, że zespół jest o jeden krok do przodu. Potężniejsze, soczystsze brzmienie (choć z nagłośnieniem jeszcze wtedy nie było idealnie), większa swoboda sceniczna i sprawność wykonawcza. Uwagę przykuwała naturalnie śpiewająca, grająca na basie i klawiszach urocza, o oryginalnej urodzie Chloe Alper. Nie tylko koncentrowała się na grze ale także (a może dla panów przede wszystkim), rozdawała na prawo i lewo uwodzicielskie uśmiechy. Ich trwający 50 minut set z każdą minutą się rozkręcał. Bezwzględnie największe wrażenie zrobiły: prawie kultowy „The Bright Ambassadors Of Morning”, cudowny „Voices In Winter” i niezwykły „The Twyncyn” uzupełniony potężnym „Trembling Willows”. Kwartetowi z pewnych oczywistych względów nie udało się przemycić na scenę ducha ulotności tak wszechobecnego na debiutanckiej płycie. Zabrzmieli ciężej i surowiej. Charakterystyczne jednak dla ich muzyki harmonie wokalne serwowane były z klasą. Skończyli przed dwudziestą pierwszą. Na sali zrobiło się ciemniej i jakby tłoczniej.

 

Kwadrans po dwudziestej pierwszej wyszli ci, na których wszyscy czekali. Ogromnemu aplauzowi nie ma się zatem czemu dziwić. Muzycy rozgonili tę burzę braw pierwszymi dźwiękami „Fear Of A Blank Planet”. Gdy po prawie minucie wszedł bas Edwina i zgiełk gitar, zebrani oszaleli i rozpoczęli rytmiczne podskoki. To było mistrzowskie (choć spodziewane) otwarcie. Na ochłodę, popularny u nas Stefan, zaanonsował przebieg koncertowych wydarzeń. Zapuszczając się w rewiry „camelowe” z okresu „Harbour Of Tears” czy „drimowe” z trasy „SDOIT” zapowiedział odegranie w pierwszej części koncertu całego ostatniego albumu. I tak się za chwilę stało. Daruję sobie wymienianie następnych w tej części kawałków. Kto ma płytę, niech zerknie na tył pudełeczka. Wszystko odtworzone wiernie, bez wpadek, forma wokalna panów Wilson & Wesley… mniam, palce lizać. No i jeszcze nagłośnienie. Jak na „Wisłę” doprawdy było znakomite. Gratulacje dla tych, którzy nad tą sprawą się pochylili. Do najważniejszych chwil w tej części należały dla mnie „Sentimental”, w którym Wilsonowi śpiewającemu „Sullen and bored the kids stay, and in this way they wish away each day” towarzyszyła łkająca gitara Wesley’a oraz „Way Out Of Here”, porażający utwór okraszony równie przytłaczającą prezentacja filmową. Idąca torami kolejowymi młoda dziewczyna z odtwarzaczem mp3 i słuchawkami na uszach i goniący za nią pociąg znajdujący swój cel w momencie największego muzycznego zgiełku, największej muzycznej ściany. Do tej pory trudno jest mi się z tego otrząsnąć. To chwila strasznego ale i pięknego na swój sposób połączenia muzyki z obrazem. Po prezentacji albumu Wilson zaprosił wszystkich na 5 minut przerwy, po której muzycy witani równie gorąco jak na początku, ruszyli do przodu ze zdwojoną siłą. Poleciały niemalże same hity. „Lightbulb Sun”, entuzjastycznie przyjęty „Open Car”, „Blackest Eyes” czy zagrany na sam koniec części zasadniczej, nieśmiertelny „Trains”. Mojej skromnej osobie do gustu przypadł szczególnie zapomniany nieco i dawno nie grany „Sever”. Nie zabrzmiał może tak rytmicznie i selektywnie jak oryginał, zalany ciężarem gitar, miał jednak swój smak, którego wszyscy spróbowali spijając słowa refrenu z ust Stevena Wilsona. Na bis grupa zagrała „Mother & Child Divided” z filmikiem prezentującym tekst refrenu równolegle z wypowiadającym go Wilsonem oraz „Halo”. Kwadrans po dwudziestej trzeciej było pozamiatane. No właśnie! Porcupine Tree Anno Domini 2007 w staruteńkiej „Wiśle” pozamiatało tak, że kurz powstały w wyniku owego „sprzątania” unosił się jeszcze długo. Grupa dała najlepszy od lat koncert w Polsce, dla mnie być może najlepszy. Pierwsza jego część pozwoliła mi odkryć „Fear Of A Blank Planet” na nowo czyniąc w mojej głowie jej obraz zbliżony do ideału, druga część – choć nierówna, z lekkimi spadkami napięcia – stała także na bardzo wysokim poziomie.

 

Cóż… zapalono światła, zebrani zaczęli wracać do swoich domów, czasami bardzo odległych… jednak kurz w krakowskiej hali w dalszym ciągu nie opadał.

Setlista:

Fear of A Blank Planet
My Ashes
Anesthetize
Sentimental
Way Out Of Here
Sleep Together
Lightbulb Sun
Open Car
Mellotron Scratch
Drown With Me
Blackest Eyes
Half Light
Sever
Trains
Mother & Child Divided
Halo

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.